sobota, 31 stycznia 2015

Kilka słów zachwytu: Galavant


Nie jestem wielkim fanem komedii. Może to wina Monty Pythona - niewielu potrafi do mnie trafić na tyle, na ile potrafią zrobić to Anglicy. Ostatni raz płakałem ze śmiechu na filmie oglądając Dyktatora Charliego Chaplina. Za zabawne uważam raczej komedio - dramaty, ale i wśród tych filmów ze świecą szukać takich, które potrafią wywołać na mej twarzy cokolwiek więcej niż lekki uśmiech. Sprawa - jak Czytacze mogą przypuszczać - miała się zupełnie inaczej w przypadku Galavant, serialu, który zasługuje na to, by poświęcić mu kilka słów. 


Nieczęsto daję się zaskoczyć kulturze. Galavant wyskoczył na mnie zupełnie znienacka (to jest z fb Zwierza, u której po raz pierwszy zauważyłem jakiekolwiek informacje o serialu). Nie było o nim wyjątkowo głośno, nie mógł liczyć na doskonałą reklamę - no, może poza facebookowym "podaj dalej" właśnie, więc zupełnie nie spodziewałem się tego, co nadchodzi.

Dygresja: widzicie, jestem umiarkowanym fanem musicali. Nie oglądam ich wiele, mam jednak kilka ulubionych, do których co jakiś czas wracam. Wydawało mi się, że z kina przygodowego (osadzonego w realiach średniowiecza) nieco wyrosłem, a komedia, jak wspomniałem wcześniej, to raczej nie mój gatunek. Dlatego też za diabła nie potrafiłem zmusić się do obejrzenia czegoś, co stanowić miało połączenie tychże gatunków. Teraz pluję sobie w brodę, że czekałem jak długo.

Czego należy spodziewać się po ośmiu odcinkach nowego serialu, łączącego karykaturalne zestawienie kilku różnych gatunków? Zabawnej, świetnie napisanej i zagranej komedii absurdu i groteski. Galavant opowiada historię tytułowego bohatera i jego towarzyszy w ich podróży mającej na celu uratowanie podbitego królestwa z łap złego króla Richarda, oraz zdobycie miłości pięknej Madaleny (która niewiele wcześniej odrzuciła uczucie wciąż zakochanego w niej Gala). Zarys fabularny wydaje się nieskomplikowany, mimo to wcale taki nie jest: pomimo względnej prostoty serial gwarantuje ciekawe zwroty akcji, zajmujące wypełniacze (na drodze do zamku bohaterowie spotkają między innymi prawie - piratów, czy trafią na turniej rycerski), doskonałe gagi. 


ABC wydając Galavanta szukało serialu, który zapełni lukę powstałą po koszmarnym spinoffie niemalże równie złego show, Once Upon A Time. Jest coś w powiedzeniu traktującym o uczeniu się na własnych błędach: tym razem stacja zagrała ostrożnie, decydując się na serial z niedługim sezonem, składającym się z krótkich odcinków. Taka forma sprawia, że na Galavancie nie sposób się nudzić - w fabule nie ma przestojów, widz pozostaje maksymalnie zaabsorbowany tym co ogląda na ekranie. Każdy odcinek wypełniony jest kilkoma piosenkami, co pozwala produkcji zachować zamierzoną formę. 

Formę bliską ideałowi: w zasadzie ciężko jest bowiem znaleźć w serialu jakiekolwiek wady. Najstraszliwszą jest najpewniej to, że nie jest to serial dla każdego, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to obraz dla raczej niszowego targetu. Jednak, powiedzmy sobie szczerze: osoby, które nie lubię musicali nie dadzą się przekonać do Galavanta żadnymi argumentami. Dla wszystkich tych, których nie zraża teatralność tego gatunku, jest to w zasadzie zaleta, tym bardziej, że Galavant powstał jako karykatura: serial obśmiewa schematy znane z musicali, podobnie jak kpi z kina przygodowego. Z jednej strony bazuje na utartych motywach - dobry, chociaż nieco podupadły rycerz, który wierzy, że może odzyskać utraconą miłość, dzielna i piękna księżniczka chcąca odzyskać swój kraj, wierny i oddany giermek, zły król i jego sadystyczny przyboczny - ale ukazuje je w krzywym zwierciadle. Nawet język, jakiego używają bohaterowie serialu, jest nośnikiem żartu: stylizowane na starodawną modłę dialogi przeplatają się z zupełnie współczesnym słownikiem. Nawiązania do kultury XXI wieku są w zasadzie wszechobecne, a ich zastosowanie wywołuje autentyczny uśmiech radości na twarzy każdego widza. Oczywiście również realia wieków średnich stają się obiektem żartów: obrywa się chociażby systemowi władzy czy zwykłemu życiu, jakie wiedli wtedy przeciętni ludzie. 


Obawiać nie muszą się również ci, którzy wątpią w umiejętności kreowania postaci w serialu posiadającym tak niewielką liczbę minut: nie tylko główni bohaterowie zostali zarysowani na tyle dobrze, by móc rozumieć ich motywacje, ale również bohaterowie poboczni. Zadziwiające jest to, jak na przestrzeni tak krótkiej, jak 160 minut, które mniej więcej liczy sobie Galavant, udało się zbudować również postacie podoczne oraz "drugą stronę barykady". Skutkiem tego jesteśmy świadomi motywacji nie tylko złego króla (który jest mniej więcej na tyle zły, na ile zły jest Lodowy Król z Pory na Przygodę - a w dodatku w tym samym stopniu tragiczny), ale również jego wręcemocnego, Madaleny czy... królewskiego kucharza. 

Od strony muzycznej... Nie oglądałem bardziej disneyowskiego filmu, a co dopiero serialu. W kilku miejscach odnajdywałem nawet podobieństwo do konkretnych postaci, np. Flynna z Zaplątanych. Główną zaletą piosenek jest oczywiście to, że zostały świetnie skomponowane i zaśpiewane. Nie mniej ważny jest jednak fakt, iż różnią się klimatem: wiele dzieli pirackie szanty od zrodzonego z żądzy tanga. Po dwukrotnym obejrzeniu serialu ścieżka dźwiękowa z niego towarzyszy mi nieprzerwanie - i nie sądzę, by wiele się w tej kwestii zmieniło, do momentu kiedy nie nauczę się ich na pamięć. 

Jeżeli szukacie serialu łączącego wszystkie zalety produkcji doskonałej, a przy okazji pozostajecie osobami lubiącymi niesztampową komedię, Galavant jest stworzony dla was. Mieszanina świetnej scenografii, doskonałych, chwytliwych piosenek, genialnej gry aktorskiej i prześmiesznych gagów wprost prosi się o drugi sezon. Opowieść o (zbyt) dobrym rycerzu można potraktować jako film, oglądając serial "na raz": w czasie tego seansu nie będziecie się nudzić, a poświęcony czas zaowocuje uśmiechem, którego przez dłuższy czas nie będziecie w stanie się pozbyć. Cholera, ja jeszcze szczerzę się do monitora jak głupi.