niedziela, 30 listopada 2014

Motyw szalonego naukowca - stworzyciela życia


Wśród licznych motywów występujących w literaturze fantastycznej jeden jest szczególnie bliski mojemu sercu - mowa oczywiście (oczywiście, bo przecież tytuł posta jest dla każdego doskonale widoczny) o toposie szalonego naukowca, ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy mieli okazję dzięki swojemu szaleństwu powołać do istnienia inteligentne stworzenie. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to motyw raczej niezmienny, warto powiedzieć na jego temat kilka słów. Albo, w tym konkretnym przypadku, kilka słów napisać. 


Do dziś pamiętam pierwsze opowiadanie Lovecrafta, które przeczytałem, a które stało się przyczynkiem do tego, że zacząłem wczytywać się w Kinga czy, czego do dziś żałuję, Mastertona. Zimno, bo o nim mowa, opowiadało o tajemniczym mężczyźnie, którego umiejętności lekarskie szły w parze z szaleństwem. I chociaż o tworzeniu życia nie było w tym przypadku mowy, Zimno porusza zagadnienie przekroczenia bariery śmierci. Realizuje przy tym motyw naukowca - wariata, który - co można stwierdzić na podstawie najbardziej znanych (pop)kulturowych źródeł - pozostaje w gruncie rzeczy niezmienny. 

Podstawą do omówienia tematu jest Frankenstein, którego podtytuł zdradza wiele cech przewodnich motywu; Współczesny Prometeusz. Warto przypomnieć, iż Prometeusz według mitologii jest tym, który stworzył człowieka, ale również zatroszczył się o niego i sprzeciwił w imię jego dobra bogom. Podstawy mitu stały się dla Shelley pewnym kamieniem węgielnym, na którym wybudowała później swoje literackie dzieło, zresztą w oparciu o senny koszmar. Rolę doktora Frankensteina i Prometeusza tyle samo różni co dzieli. Obaj starali się stworzyć życie, ale tylko jeden dysponował mocą sprawczą, która umożliwiała mu zrobienie tego od zera. Rzucenie wyzwania bogom wydaje sie w tym przypadku być cechą wspólną, przynajmniej do momentu, do którego nie zwróci się uwagę na motywy, które powodowały tymi dwiema postaciami - Prometeusz zbuntował się i poświęcił dla dobra ludzi, których stworzył, a Frankenstein o wszystkich ludziach prócz swojego Dzieła. Ostatecznie różni ich również stosunek do swojej pracy; tylko szalony naukowiec porzuca swoje dzieci, co można uznać (biorąc pod uwagę podejście autorki do tematu religii) za dość ciekawą metaforę stosunków na linii Bóg Stwórca - Dzieło. 

No dobra, może Zajęczego Twórcę nie do końca można nazwać szalonym naukowcem, ale z całą pewnością tworzy jakieś istnienie. Piękna animacja - chociaż moim zdaniem wyjątkowo pesymistyczna w swoim wydźwięku. 

Wyżej przedstawione przykłady pozwalają na zauważenie pewnych prawidłowości: po pierwsze, stworzenie człowieka w mitologiach świata przypisuje się najczęściej istotom boskim (lub: nadludzkim), a sposób przedstawienia człowieka jako stwórcy jest wyraźną próbą odcięcia się od takiej wizji kreacji - motyw szalonego naukowca najczęściej ukazuje człowieka jako buntownika wobec praw boskich, lub chociaż praw natury. Po drugie, naukowiec bardzo rzadko - jeśli kiedykolwiek - podejmuje się odpowiedzialności za swoje dzieło. 

Tą pierwszą cechę można zaobserwować na przykładzie kilku znanych przykładów, takich jak chociażby Wyspa doktora Moreau. Moreau przeprowadzał swoje eksperymenty w imię naukowej ciekawości, jako próba zaspokojenia swoich ambicji, w zasadzie tylko po to, by sprawdzić czy może. Nie nadawał życia nieożywionym obiektom ani nie wskrzeszał zmarłych - za pomocą wiwisekcji odtwarzał jednak zwierzęta na podobieństwo ludzi. To, w jaki sposób brał odpowiedzialność za swoje dzieło, realizuje również motyw sprzeciwienia się Bogu. Moreu, za pomocą prawa nadanego swoim zwierzoludziom, sam uchodził w ich oczach za bożka - przynajmniej do pewnego momentu...

Obydwie wyżej wspomniane cechy realizują się również w lovecraftowskim Herbert West - Reanimator. Nie może to dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że jest to tak naprawdę parodia dzieła Shelley, napisana w wyjątkowo pulpowym stylu. Sam Lovecraft nie wydawał się być zadowolony z opowiadania i wyraźnie irytowało go to, że powstawało ono jako opowieść w częściach, publikowana w odcinkach w gazecie. Trudno nie zgodzić się z opinią Joshiego, że Herbert West to opowiadanie (delikatnie to ujmując) kiepskie. Mimo to, topos szalonego naukowca jest w nim świetnie odrysowany: West tworzy życie (podobnie jak Victor Frankenstein) z martwych ciał i nie bierze za nie odpowiedzialności. Przerażają go istoty które stworzył, bo (tak jak Monstrum Frankensteina) nie są idealne, wydają się być groteskowym krzywym odbiciem człowieka. Istotom Westa brakuje jednak tego, co miało Monstrum. Mowa o delikatnej naturze i wewnętrznym pięknie, którego jego twórca nie dostrzegł. Dlatego łatwo jest zrozumieć decyzję Westa, który ucieka od efektów swoich eksperymentów. Podobnie jednak jak u Shelley potwory znajdują sposób, by dotrzeć do stwórcy, który je porzucił. 

Motyw szalonego naukowca nie zamyka się jednak na horrorze i jego pochodnych - biorąc pod uwagę fakt, że z założenia ociera się o gatunek fikcji naukowej, nie trudno jest znaleźć filmy czy książki sf, które podejmują się zrealizowania tego motywu. W tym jednak przypadku kreowanie życia bardzo często wykracza poza wskrzeszanie martwych ciał - na scenę wkraczają efekty eksperymentów literackich czy sztuczne inteligencje. 

Najlepszym przykładem odrzucenia odpowiedzialności za stworzone istoty będzie w tym przypadku twórczość Asimova. Opowiadanie Sny Robota, wchodzące w skład jego licznych opowiadań o "trzech prawach robotyki" nie przedstawia nam postaci szalonego naukowca - odpowiedzialność za stworzenie sztucznej inteligencji jest w nim zbiorowa, rozbita na nienazwanych naukowców, którzy nie dopuszczają do wykroczenia robotów poza obszar zakodowanych w nich trzech praw. Robot, który zaczyna śnić o tym, że prawa nie istnieją, a roboty powstaną zostaje w jednej chwili unicestwiony. Ciekawe jest to, że opowiadanie bardzo dobrze podsumowuje lęki, które gromadzą się dziś w ludziach - teoria Singularity, przepowiadająca unicestwienie ludzkości przez sztuczną inteligencję, co jakiś czas odświeżana jest w mediach za sprawą kolejnych naukowych autorytetów, które przestrzegają przed próbą powołania sztucznych inteligencji do istnienia. Przykłady robotycznych Frankensteinów mnożą się - jednym z takich doktorów jest ludzkość w trylogii Matrix, która sama ściągnęła na siebie wojnę ze stworzonymi przez siebie androidami. Idąc dalej należy wspomnieć o (średnio udanej) A.I. Spielberga, która również odpowiedzialność za stworzoną istotę przekłada na ogół ludzkości. Warto dodać, że chęć stworzenia myślącej maszyny ciężko jest argumentować czymkolwiek więcej, niż kompleksem Boga. 

Tu już trochę bardziej klasycznie. Argument z autorytetu: teledysk nominowany do Konkursu Wideoklipów na Camerimage 2009. 

Jeśli chodzi o przykłady z zakresu mutantów genetycznych, ciężko jest znaleźć utwór, który można by uznać za nadający się do obejrzenia/przeczytania. Topos realizuje chociażby Obcy: Przebudzenie (warto dodać, że historie o Obcym - zarówno te komiksowe jak i filmowe - to kopalnia postaci szalonych naukowców) w którym obserwujemy wyniki krzyżowania ludzkiego dna z dna Obcego, a potem odrzucenie stworzonej istoty przez jego (prawie) matkę Ripley, IV część Obego nie zyskała jednak zbyt przychylnych recenzji. Podobnie sprawa ma się z Istotą, w której para naukowców tworzy sobie inteligentną krzyżówkę genetyczną, która potem staje się obiektem ich seksualnych dewiacji a w ostatnich scenach filmu... zmienia płeć. Reszta jest milczeniem. 

Od utartego - co potwierdzają powyższe przykłądy - motywu odchodzi się wyjątkowo rzadko, jeśli wcale. Ostatnie podejście do próby odświeżenia toposu miał chyba Penny Dreadful, serial, którego Victor Frankenstein faktycznie zajął się stworzoną przez siebie istotą, Proteuszem, z miłością i pasja prezentując mu świat i przystosowując go do niego. Bardzo szybko okazało się jednak, że Proteusz nie jest pierwszym eksperymentem doktora, a jego przywiązanie do istoty nacechowane jest chęcią zadośćuczynienia, oryginalne monstrum zostało bowiem przez naukowca porzucone, zgodnie z literackim pierwowzorem. 

Motyw szalonego naukowca - stworzyciela życia można uznać za bardzo dobrą metaforę zachowań ludzkich na linii człowiek - bóg oraz dziecko - ojciec. Współczesna psychologia stosunkowo dużo mówi o okresie dojrzewania, w którym syn często dąży do starcia ze swoim rodzicielem - w przypadku toposu jest to przeniesione na relacje istoty i stwórcy, ale również bunt przeciwko bogu realizuje w pewien sposób tę psychologiczną teorię, jeśli pomiędzy słowem Bóg i Ojciec postawi się znak równości. W dziełach fikcji naukowej motyw ten odzwierciedla najczęściej ludzką obawę przed tym, co sami możemy stworzyć - a według wielu jest to obawa uzasadniona.