czwartek, 11 grudnia 2014

Stonehearst Asylum - co na to Poe?


Poe i Lovecraft mają ze sobą sporo wspólnego - począwszy od tego, że pisali historie, które z łatwością można zaliczyć w poczet opowiadań grozy, skończywszy na tym, iż ten drugi wielokrotnie naśladował styl pisania tego pierwszego. Łączy ich jeszcze ogromna ilość drobiazgów, do których zaliczyć można stosunek kina do ich twórczości. O ile jednak Lovecraft doczekał się kilku niezłych filmów inspirowanych swoją prozą, o tyle Poe wciąż trwał w zawieszeniu, czekając na swój moment filmowej sławy. Chwila ta nadeszła, dosyć nieoczekiwanie, za sprawą Stonehearst Asylum.


System doktora Smoły i Profesora Pierza to opowiadanie, które w żadnym razie nie jest ani tak doskonale znane, ani tak dobre jak chociażby Zabójstwo przy rue Morgue czy Upadek domu Usherów. Być może wynika to z faktu, iż nie jest to tak naprawdę opowiadanie grozy, a jedynie groteskowa komedyjka stanowiąca dla Edgara Allana Poe sposób na wyrażenie poglądów na temat opieki psychiatrycznej w czasach mu współczesnych. 

Elementy groteski, które występują w dziele, są jego największą zaletą - między innymi dlatego, że Poe wykorzystuje tę kategorię estetyczną w sposób zdecydowanie różny od tego, co prezentuje czytelnikowi w swoich opowiadaniach niezwykłych. Groteskę komiczną, o której tu mowa, doskonale scharakteryzował Edward Kasperski w Edgar Allan Poe. Niedoceniony nowator pisząc: 

...groteska komiczna, inaczej groteska swobodnego śmiechu. Jej pozytywne, rozpoznawalne znamię stanowiły, z jednej strony, ostentacyjnie burleskowa deformacja przedstawianej rzeczywistości, z drugiej - familiarny, frywolny i libertyński styl i ton narracji. 

Znając definicję groteski komicznej można łatwo zauważyć, że nie pasuje ona do opowieści grozy. Pomimo to twórcy filmu Stoneharst Asylum (znanego również pod pierwotnym, kiepskim tytułem Eliza Graves) zdecydowali się wykorzystać właśnie System doktora... jako podstawy dla scenariusza swojego dzieła, w którym wątków komediowych brakuje; obraz Brada Andersona to raczej umiarkowanie mroczny thriller. 

Początki filmu i opowiadania w dużej mierze pokrywają się ze sobą - do położonego na odludzi szpitala psychiatrycznego przybywa gość z zewnątrz, który staje się świadkiem dość dziwacznych (chociaż niewątpliwie bardzo postępowych) metod leczenia pacjentów. Moment, w którym groteskowe zachowania personalu stają się wyraźnym dowodem tego, że szpital tak naprawdę opanowali podszywający się pod lekarzy szaleńcy, jest punktem kulminacyjnym dzieła Edgara Allana Poe - w filmie to jednak chwila, w którym fabuła przechodzi ze wstępu do rozwinięcia. 

Już na tym etapie można łatwo zauważyć, jak niewiele wspólnego ma Stoneharst Asylum z materiałem źródłowym. Czy oznacza to jednak, że jest to film słaby, niezjadliwy dla konserwatywnego fana twórczości Edgara Allana Poe? Zdecydowanie nie, o czym świadczy szereg czynników. 

Uwagę widza od pierwszych scen przyciągnąć może scenografia, która stara się nie tylko wiarygodnie odtworzyć epokę, ale również nadać obrazowi klimat znany z co bardziej mrocznych opowiadań Poe. Już pierwsze sceny po krótkim prologu utwierdzają uważnego widza w tym przekonaniu: oto główny bohater zostaje pozostawiony pod skąpanymi we mgle murami azylu jedynie w towarzystwie złowróżbnych kruków, co kojarzy się raczej ze wspomnianą wcześniej Zagładą domu Usherów, niż z Systemem doktora... Mroczne, klasyczne wnętrze samego szpitala wypada nie mniej przekonująco. Przebogate pokoje przeznaczone dla personelu doskonale kontrastują z przerażającą biedą pomieszczeń pacjentów. Wystarczy dodać do tego świetnie dopasowane stroje z epoki, by otrzymać spójny i satysfakcjonujący obraz XIX wieku. 


Oprawa plastyczna to jedynie jedna z zalet, które dopełniają całości obrazu - hollywoodzkie blockbustery udowodniły, że najpiękniejszy nawet film pozostaje wydmuszką. jeśli posiada niedopracowany scenariusz. I na tym polu Stonehearst Asylum nie można nic zarzucić - nie jest to może arcydzieło przemyślanych zwrotów akcji i chytrych pułapek fabularnych, ale też nie o to w obrazie chodziło. Scenarzysta pokusił się o jednoczesne przedstawienie co najmniej kilku wątków, które łączą ze sobą postacie dramatu - kim tak naprawdę jest młody doktor, który przybył do szpitala? Jaką przerażającą historię skrywa Silas Lamb, samozwańczy dyrektor placówki? Kim jest (prawie) tytułowa Eliza Graves, która bardziej ukrywa się w azylu, niż w nim leczy? Wreszcie - w jaki sposób główny bohater może oszukać niebezpiecznych szaleńców, by bezpiecznie opuścić placówkę, najlepiej ratując przy tym uwięziony w nieludzkich warunkach personel? Już pierwsze 30 minut obrazu stawia przed widzem pytania, nad którymi będzie się zastanawiał - a skoro będzie się zastanawiał, to z całą pewnością będzie oglądał film z niesłabnącym zainteresowaniem. Ciekawostką jest fakt, iż zakończenie funduje odbiorcy nie najbardziej oryginalny (a już z całą pewnością nie najbardziej wpływający na całą fabułę) plot twist, którego ciężko się jest domyślić - przynajmniej, jeśli nie widziało się drugiego plakatu produkcji. To chyba pierwszy raz, kiedy oficjalny plakat, a nie trailer, zawiera tak dosadny i wyraźny spoiler. 

Nawet doskonała oprawa i nieźle napisany scenariusz blednie jednak w obliczu gry aktorskiej, którą prezentują gwiazdy produkcji. Główny bohater, chociaż zagrany więcej niż poprawnie przez Jima Strugessa, bynajmniej nie jest w tym przypadku najciekawszą postacią. Na wyżyny geniuszu aktorskiego wspina się bez wątpienia Ben Kingsley, który wcielił się w Silasa Lamba, szaleńca podającego się za doktora szpitala. Jego rola przyćmiła kunszt odtwórczy kolejnych aktorów, o których warto wspomnieć: Davida Thewlisa (znanego z roli Lupina w Harrym Potterza, a który tutaj wcielił się w rolę wyjątkowo groźnego mordercy), Kate Beckinsale (w której niewiele zostało zadziorności, z jakiej znać ją mógł widz oglądający kwadrlogię Underworld - w Stonehearst wciela się bowiem w dość zdystansowaną ofiarę objawów histerii) oraz Michealu Cainie (któremu przyszło zagrać prawdziwego dyrektora szpitala, a który na ekranie niestety nie gościł tak długo, jak zapewne wszyscy by chcieli). Scenariusz zapewnił wyżej wspomnianym tuzom krwiste, wiarygodne role - w ten sposób widz oglądają interakcję nawet trzecioplanowych postaci nie nudzi się ani przez moment. 



Stonehearst Asylum nie stanowi wiernej ekranizacji opowiadania Poe - ale też nie stara się nią być. Co więcej, nie jestem przekonany, czy kino w ogóle byłoby w stanie taką ekranizację udźwignąć, podobnie jak wątpię, czy poradziłoby sobie z Lovecraftem. Mimo to film z całą pewnością przypadnie do gustu fanom Edgara przez wzgląd na swój gotycki, umiarkowanie mroczny nastrój. Obraz opowiada spójną, ciekawą historię zakończoną plot twistem, a gdzieś w tle fabuły pobrzmiewają echa krytyki wobec tego, jak traktowani byli pacjenci zakładów psychiatrycznych w XIX wieku. Bardzo dobre aktorstwo przykuwa uwagę widza do tego, co dzieje się na ekranie, a świetna scenografia i muzyka dopełniają kunsztownej całości. I nawet szczęśliwe zakończenie, na które niestety zdecydowali się twórcy, w tym przypadku nieszczególnie rozbija spójną narrację obrazu, który powinien stanowić ciekawą alternatywę na spędzenie zimowego wieczoru dla każdego, kto potrafi docenić niezły thriller ubogacony doskonałą grą aktorską i klimatem znanym z opowiadań Edgara Allana Poe.