niedziela, 18 stycznia 2015

...a milczenie Złotym Globem

Podobno o gustach się nie dyskutuje - jestem jednak przekonany, że gdyby było to stwierdzenie prawdziwe, nie rozprawialibyśmy na żadne tematy. Byłoby to podejście niesłychanie smutne zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń, to jest rozdania słynnych Złotych Globów. Ostateczny werdykt Hollywood Film Press Association niejednokrotnie budził kontrowersje wśród internetowej braci - zresztą, sprawy mają się podobnie również w przypadku innych tego typu nagród. A jednak mimo to nieczęsto zdarza się mi trafić w niechlubne szeregi pieniaczy, którzy koniecznie muszą wyrażać swe niezadowolenie na forum publicznym. Tym razem, na nieszczęście, będę musiał to uczynić - a wszystko przez Fargo...

W tym roku z nieco większym zainteresowaniem śledziłem nominacje do Złotych Globów i Emmy Awards. Tajemnicą nie jest fakt, iż działo się tak z tego względu, iż miałem na oku mojego faworyta - serial True Detectives. Ciężko jest mi pogodzić się z tym, że zarówno jakość serialu, jak i również niesamowita rola Matthew "Wygoogluję Jak To Się Pisze" McConaughey, który moim zdaniem przeszedł samego siebie, ożywiając swym aktorstwem doskonale napisaną postać Rusta, nie zostały nagrodzone żadną nagrodą. Jasne, mogę zrozumieć, że True Detectives przegrało z Breaking Bad, które było świetnie rozhype'owaną machiną, której finału oczekiwało wielu, w dodatku stanowiło dość dobry serial sam w sobie, pomimo tego, że było klasycznym przykładem czasożernego tasiemca. Krew zalała mnie jednak, kiedy Złote Globy przyznano Fargo, który jako serial... Jest zwyczajnie gorszy od Detektywów.

Zaraz po tym, jak zorientowałem się którym serialom zostały przyznane Złote Globy, zrobiłem dwie rzeczy: nadrobiłem kilka odcinków Honourable Woman, żeby przekonać się, czy Gyllenhall faktycznie wypadła lepiej, niż niezawodna Lange, oraz obejrzałem cały sezon Fargo, który okazał się sprawą diabelnie dziwną.

Serial posiada niezwykle dobre otwarcie - cały 60 minutowy pilot to konkretny, dobrze rozpisany punkt wyjścia do całej opowieści, który nie pozwoli widzowi oderwać się od telewizora. W jego trakcie poznajemy przyszłych głównych bohaterów produkcji - niestety spośród tych trzech czy czterech postaci, które odgrywać będą w historii pierwsze skrzypce, niewiele jest na tyle interesujących, by można się z nimi w jakikolwiek sposób utożsamiać, czy chociaż przejmować ich losami. Lester Nygaard to typ w stylu Waltera White'a; od chwili, gdy pierwszy raz pojawia się na ekranie (tyranizowany przez żonę, potem ośmieszany przez dawnego krzywdziciela z liceum) ma się świadomość, że jest to postać, która ma szansę przejść podobną ewolucję, co bohater Breaking Bad. Te przeczucia potwierdzają się szybko, kiedy Lester na swej drodze (w szpitalnej poczekalni) napotyka Lorne'a Malvo... Który proponuje mu, że zabije jego licealne nemezis, od tak, po koleżeńsku. Można łatwo domyślić się, że socjopatyczny Lorne jak mówi, tak też robi. Kilkanaście minut potem podobieństwa do Waltera znikają, gdyż Lester (pod wpływem chwili i poczucia siły, którą obudził w nim Lorne swoim morderstwem) zabija swoją żonę, stając się antybohaterem, z którego losami żaden widz nie będzie się raczej liczył. Jego sytuacja pogarsza się jeszcze, kiedy do jego drzwi puka policjant, który niedługo później kończy równie marnie, co nieszczęsna małżonka. Nygaard postanawia upozorować napad i ogłusza się w swojej własnej piwnicy. Nie udaje mu się jednak oszukać jednej z funkcjonariuszek miejscowego posterunku, która od tej chwili będzie starała się udowodnić mu winę, współpracując z fajtłapowatym, tchórzliwym policjantem, który miał nieszczęście natknąć się później na demonicznego Malvo.

W zasadzie sama fryzura wiele mówi o postaci. 

W efekcie po pierwszym odcinku otrzymujemy dość ciekawie zarysowaną fabułę - martwi jedynie fakt, że nie będzie  ona potrafiła w gruncie rzeczy niczym zaskoczyć. Od początku wiemy, kto zabił: do ekranu nie przyciąga napięcie, które w klasycznym thrillerze często znajduje ujście dopiero przy ujawnieniu zabójcy. Breaking Bad udowodniło, że śledzenie losów jawnego mordercy również może być ciekawe, mimo to do Lestera ciężko jest odczuwać podobną sympatię, co do Waltera White'a. To co nauczyciel chemii robił dla rodziny, Lester robi tylko po to, by podbudować swoje ego, uleczyć zranioną dumę, poczuć się mężczyzną. Również Grimly, tchórzliwy policjant o dobrym sercu nie jest napisany na tyle ciekawie, by oglądać dla niego serial. Molly Silverson, policjantka zajmująca się stertą ciał gromadzącą się dookoła Lestera i Malvo również nie wprawi widza w zachwyt - to postać dobrze opisana i zagrana, ale bardzo schematyczna. Na tym tle wyróżnia się jedynie zły do szpiku kości Malvo.

Lorne to postać bardzo niejednoznaczna w interpretacji. To psychopata, cyngiel do wynajęcia, którego bawi nie tylko zabijanie ludzi, ale również sprowadzanie ich na złą drogę oraz ogólne sianie zamętu, rozprzestrzenianie chaosu. Jedną z osób, które kusi jest właśnie Lester, pierwsza serialowa (chociaż niedosłowna) ofiara mordercy. Świetnie odegrana przez Thorntona postać jest absolutną perełką serialu, który po pilocie wyraźnie traci tempo. Akcja zaczyna snuć się niemalże w nieskończoność i tylko śledzenie poczynań Malvo ratuje Fargo, tym bardziej, że kilka niewyjaśnionych sytuacji z jego udziałem dopuszczają możliwość analizowania postaci przez nadnaturalny pryzmat. Lorne posiada wszystkie cechy, które mogłyby pozwolić na to, by uznać go za Diabła, lub człowieka opętanego przez demona. W pierwszym odcinku w raczej niewyjaśniony sposób znika z piwnicy, która nie posiada innego wyjścia, nieco później samodzielnie zabija 22 mafiozów w strzelaninie, a jedząc szarlotkę wspomina, że ostatnio tak dobre jabłka jadł w Edenie. W fabularnym zapychaczu, który nie służy chyba niczemu innemu, niż lepszemu opisaniu postaci Lorne'a (bo z główną fabułą nie ma nic wspólnego) szantażuje człowieka, który odwrócił się od Boga, naśladując przy tym biblijne plagi. Nie chodzi tu jednak o pieniądze - Malvo nawet nie odbiera ich z miejsca, w które zostają dostarczone - chodzi raczej o zabawę wiarą innego człowieka, oraz przejmowanie w jego oczach roli stwórcy. Niestety hipoteza sugerująca, że Lorne to diabeł, raczej nie znajduje mocnego potwierdzenia w zakończeniu serialu i rozwiązaniu kwestii związanych z samą postacią. Nawiązując do faktu, iż Thornton został za rolę Malvo uhonorowany Globem, trzeba powiedzieć jasno: w ostatnich latach na ekranach telewizorów pojawiło się wielu psychopatów (wystarczy chociażby wspomnieć Lectera z Hannibala, czy Arby'ego z Utopii), którzy zostali bardzo dobrze zagrani. Różnica między "bardzo dobrze" a "rewelacyjnie" narzuca się jednak sama; właśnie dlatego jestem zdania, że umiejętności aktorskie Thorntona zostały odznaczone nieco na wyrost, bo mimo wszystko Rust z Detektywów został lepiej napisany i (co najważniejsze) lepiej zagrany. 

Jak wspomniałem wcześniej, Fargo posiada również inny problem, niż brak ciekawych postaci - jest nim bardzo powolne tempo fabuły. Wszystko zaczyna się od potężnego pierwszego odcinka, który naprawdę przyciąga do ekranu. Potem jest już tylko gorzej (że przypomnę o dość długim wątku, który nie ma nic wspólnego z wątkiem głównym, który jest zwyczajnie niezajmujący), aż do ostatnich dwóch, trzech odcinków, kiedy następuje dość duży skip czasowy a akcja nieco przyspiesza. Uwaga widzów znów zaczyna się skupiać na rzeczach najważniejszych, a twórcy w nagrodę dostarczają im radosny happy end. 


Wyjaśnijmy sobie jedno: Fargo powstało jako serial inspirujący się stylem kina braci Coen, między innymi filmem pełnometrażowym o tym samym tytule. Nie jestem wybitnym znawcą ich dorobku, ale dość dobrze pamiętam No Country for Old Man, którego największą zaletą było chyba właśnie zakończenie. Zło nie zostaje w nim ukarane. Winni nie stają przed sądem, nie spotyka ich sprawiedliwość. W Fargo jest odwrotnie - i na tym własnie podsumowaniu serial się rozpada, podobnie jak w jego świetle rozpada się ewentualna nadnaturalna interpretacja postaci Malvo. Drapieżni mordercy i niegodziwcy zostają potępieni - a praworządna i dobra policjantka zdobywa nie tylko spokój, ale i rodzinę. Słodko.

Jakby tego było mało, serial odpycha od siebie samymi założeniami gatunkowymi. Jest to specyficzne połączenie thrillera, opowieści detektywistycznej odbitej w krzywym zwierciadle oraz komedii. Pastisz i groteska występuje tutaj jednak głównie po to, by łatać scenariuszowe dziury: o ile można uwierzyć, że szef policji jest fajtłapą i sierotą, która nie przykłada się do swojej pracy, o tyle ciężko jest uznać, że każdy z bohaterów prócz wspomnianej wcześniej policjantki i Malvo posiada iloraz inteligencji oraz przebiegłość kozy. Sytuacji, które zarysowują pokazują bohaterów drugo- i trzecioplanowych jako idiotów jest w serialu sporo. Wystarczy wspomnieć o przykładzie ataku na dom, w którym Lorne zastawił niecodzienną pułapkę - policjanci szturmują dom mężczyzny, który wcześniej został przymocowany taśmą do stojaka razem z trzymaną w dłoniach bronią, tak, by policjanci zastrzelili go kiedy tylko go zobaczą, zaraz po wejściu do budynku. Kiedy jest już po wszystkim, a nieszczęśnik spokojnie dogorywa rozstrzelany przez służby porządkowe, jeden ze stróży prawa rzuca coś w stylu "Cholera, to był naprawdę dziwny pomysł na samobójstwo". Tym samym wszelkie ewentualne podejrzenia względem Malvo zostają zignorowane. Zabawne? Nie, raczej śmieszne - po którymś tego typu zagraniu ciężko jest traktować serial poważnie, gdyż wie się, że nikt nie stara się budować tutaj logicznej całości, a pokraczną, quazi - komiczną historyjkę, która posiada stanowczo zbyt mało żartów, by uchodzić za czystą komedię. 

Najzabawniejsze jest jednak to, że ludzie którzy dostrzegają te wady, piszą o nich i irytują się nimi, nadal oceniają serial na 8 punktów w słynnej dziesięciostopniowej skali Filmwebu. W tym miejscu pozwolę sobie wspomnieć o pewnej analogii względem Interstellar, z którym sprawa ma się zupełnie podobnie: spore grono odbiorców dostrzega jaja, jakie Nolan robi z nich sobie w ostatnich 60 minutach filmu, mimo wszystko nie przeszkadza im to na dość wysokie ocenianie jego dzieła. O ile jednak podobne podejście można wybaczyć nieświadomemu widzowi, o tyle nie powinno się go wybaczać "profesjonalistą" - dlatego tak bardzo bolą mnie te dwa Złote Globy, które zdobył dość przeciętny (tym bardziej w porównaniu z Detektywami) serial, jakim jest Fargo.