czwartek, 8 maja 2014

Ścigani a Ścigani

Być może widzowie całego świata mieli okazję przyzwyczaić się już do raczej kiepskich adaptacji prozy. Wydaje mi się, że nie budzą one już takiego oburzenia, a z pewnością nie budzą oburzenia tak wielkiego, jak nieudane ekranizacje komiksów. Możliwe, że przez wzgląd na raczej niewielką ilość komiksowych fabuł, które trafiają na srebrny ekran, fani oczekują produkcji na naprawdę wysokim poziomie, stąd też wyrazy ich ewentualnego rozczarowania odbijają się szerszym echem w sieci czy pismach branżowych. Mimo tego, że reżyserzy i scenarzyści często zawodzą wymagania, nieczęsto odchodzą od pierwowzorów równie daleko, co Timur Bekmambetow w swoim Wanted - Ścigani



Film Wanted nie należy do filmów najnowszych - zdarzyło mi się obejrzeć go już jakiś czas temu. Jak zapewne bystry Czytacz może się domyślić, nie zachwycił mnie on na tyle, bym sięgnął po komiksowy oryginał. Ten błąd naprawiłem dopiero kilka nocy temu, kiedy usiłowałem odwlec w czasie moment, w którym wreszcie zająłbym się pracą licencjacką. Komiks Wanted, pióra dobrze znanego Marka Millara, przeczytałem od deski do deski w godzinę czy dwie. 

Widziałem już kilka świetnych ekranizacji komiksowych, które jednak odchodziły od swoich pierwowzorów, wykazując się niemalże wizjonerską inwencją (jak np. Watchmen), widziałem parę takich, którym odejście od scenariusza 'noweli graficznej' nie wyszło na dobre, lecz które mimo tego dobrze przyjęły się wśród odbiorców (jak chociażby The Walking Dead), oraz pewną liczbę potworków, o których lepiej zapomnieć (co miał w głowie reżyser Ligii Niezwykłych Dżentelmenów? Mnie nie pytajcie). Jednak nawet na tle tej ostatniej grupy, filmowy Wanted prezentuje się... zaskakująco. 

Nie chodzi bowiem o to, że film był zły, lub, że był marną adaptacją. W zasadzie jedynym jego problemem, to to, że w zasadzie adaptacją nie był. Z komiksem łączy go bowiem tyle, co te same imiona bohaterów i motyw przewodni, przekaz, który obraz stara się widzowi sprzedać. 

Film opowiada historię życiowego miernoty, Wesleya Gibsona. Główny bohater to typowy przykład człowieka, który nie radzi sobie ze swoim życiem - nienawidzi pracy, związków międzyludzkich, w które się uwikłał, nie znosi szarej rzeczywistości która go otacza, ale nie robi również nic, by z owej rzeczywistości się wyrwać.  W tej kruchej iluzji prawdziwego życia bardzo szybko pojawia się kobieta, która wciąga Gibsona w szeregi tajemniczego Bractwa, zaburzając równowagę jego życia. 

I tu w zasadzie, drogi Czytaczu, kończą się podobieństwa obu dzieł. Gdzieś tam pojawia się w filmie scena odstrzeliwania mucho skrzydeł, wspomniane wcześniej niby - motto (weź sprawy w swoje ręce, pokaż na co Cię stać, zacznij żyć własny życiem) również przewija się w produkcji, natomiast cała reszta... To już zupełnie inna bajka.

Wspomniane wcześniej Bractwo to (w rzeczywistości filmowego Wanted) elitarna frakcja najlepszych morderców na świcie. Rzecz jasna odbiorca nie udźwignąłby takiej wiadomości, nie osłodzonej sowicie informacjami na temat niewątpliwych cnót cyngli do wynajęcia - nie od dziś wiadomo przecież, że antybohaterowie wciąż jeszcze nie są zbyt dobrze widziani na srebrnym ekranie. Dlatego też do niezbyt zaszczytnej profesji zabójcy dopisano natychmiast ideologię, którą łatwiej przełknąć - owszem, filmowe Bractwo zabija ludzi, czyni to jednak w imię większego dobra. Znajdująca się w ich posiadaniu maszyna tka bowiem przeznaczenia, a Sloan, szef bractwa, jest w stanie je odczytywać. Dzięki temu mogą zapobiegać np. masowym morderstwom, eliminując tylko jeden element ludzki.

Tak, naprawdę. Maszynę tkającą przeznaczenia. Wyobraźcie sobie - odstrzeliwanie muchom skrzydeł, karkołomne akrobacje w samochodach, podkręcanie pistoletowych kul. To wszystko reżyser stara się sprzedać widzowi unikając jak ognia słowa "superbohater". Słowa, które w komiksie pada już w pierwszym zeszycie. 



Komiksowe Fraternity nie miało wiele wspólnego z filmowym Bractwem - geneza tego pierwszego łączy się bowiem bezpośrednio z motywami znanymi z komiksów o superherosach właśnie. Fraternity to bowiem nic innego, jak grupa super - łotrów, którzy już wygrali. W świecie komiksowego Gibsona bohaterów zwyczajnie już nie ma, zostali wybici tak, jak wybił ich Syndykat z Earth - 3 DC'owskiego uniwersum. W odróżnieniu od Syndykatu, Fraternity wykazało się większą zapobiegliwością i postanowiło zejść do podziemia - historię wojny pomiędzy bohaterami a łotrami zwyczajnie wymazali z pamięci szarych ludzi i... zaczęli rządzić z cieni. Uniknęli tym samym losu Syndykatu - nie musieli obawiać się interwencji herosów z innych rzeczywistości, innych światów. Komiks opowiada historię tego, jak Gibson staje się socjopatą, jak zerwane zostają z niego więzy cywilizacji XXI wieku. Fox, werbująca go kobieta (z powodów, jak łatwo się domyślić, nieznanego dla bohatera dziedzictwa - jego ojciec był jednym z najlepszych cyngli Fraternity), nie jest nawet w połowie tak miła, jak jej filmowy odpowiednik - zabija kilkanaście osób, które akurat siedzą z Gibsonem w kawiarni. Dlaczego? Bo może. Fraternity rządzi światem, chociaż statystyczny Smith nie wie o jego istnieniu, nie ma nawet pojęcia o "nadludziach". Tak zaczyna się brutalna, bezprecedensowa jazda bez trzymanki, która zmieni Weasleya - czy na lepsze, oceni czytelnik. 

Kiedyś już chyba pisałem o przypadku świetnego komiksu Kaznodzieja. Zrealizowany na potrzeby HBO pilot serialu okazał się zbyt brutalny (fakt, jest to jeden z najbardziej obrazoburczych i wulgarnych komiksów, jakie miałem okazję czytać), w związku z czym stacja poprosiła o ułagodzenie obrazu. Reżyser, złoty człowiek, wolał porzucić projekt, niż ugiąć się pod naciskiem telewizji. 

Komiksowy Wanted nie dorównuje Kaznodziei pod względem treści dla dorosłych. Jasne, bohater mówi o swoich gwałtach (których dokonuje, bo może), pojawiają się wątki pedofilii, orgii, zoofilii i w zasadzie wszystkiego, czego nie chce się nawet sobie wyobrażać, ale wątki te nie pojawiają się w kadrze. Są omawiane przez bohaterów, sugerują ich seksualne rozpasanie i socjopatię, a jednak przypuszczam, że po wycięciu co bardziej ostrych dialogów, komiks spokojnie nadałby się na ekranizację dla widowni 16 letniej. 

Tymczasem, co widać w wyżej podanym szczątkowym omówieniu zarysu fabuły obu dzieł, reżyser filmowego Wanted zdecydował się zupełnie odrzucić na bok komiksowy oryginał. Gdyby zmienić imiona postaci i dwie, trzy sceny (chociażby strzelanie do much), oraz tytuł - jestem pewien, że nikt nawet nie próbowałby pozywać Timura (tudzież jego scenarzysty) o plagiat! Powstałby dobry film akcji, nie żerujący na nadziejach fanów.

Tutaj rodzi się pytanie - co powoduje tymi wszystkimi twórcami, którzy najpierw decydują się czerpać z jakiegoś dzieła, a potem odrzucają jego najważniejsze założenia, tak, że nic nie zostaje z oryginału? Jaki jest sens irytować fandom, twórców komiksu, kolejnych autorów, którzy widząc podobne nieudane ekranizacje nie będą przychylnie nastawieni do prób przeniesienia ich 'noweli graficznych' na ekran? 

Sam chciałbym wiedzieć.