czwartek, 1 maja 2014

Arthur Machen a popkultura


Dziś Noc Walpurgii. Czas ten, zaledwie kilkaset lat temu, uznawany był za czas złych duchów, dusz umarłych, magii i sabatów. W ten właśnie dzień - w tą noc - na górze Brocken gromadziły się czarownice, by pod zasłoną nocy oddawać się bałwochwalczym rytuałom. Tak przynajmniej wyobrażam to sobie ja, chociaż muszę przyznać, że po niedawnej lekturze Machena moja imaginacja jest wyjątkowo rozbuchana, szczególnie jeśli chodzi o motywy powiązane z pogaństwem, fae i mitologiami Europy. 


Narzekanie na to, iż nikt nie pamięta o olbrzymim wpływie Lovecrafta na kulturę popularną weszło już chyba w nałóg - słyszy się o tym raczej powszechnie, a nikt nie jest skłonny zauważyć, iż skoro się słyszy, to jednak o Lovcraftcie pamiętają ci, którzy pamiętać powinni - ludzie kultury. O wiele gorzej ma się sprawa z Machenem, który, obawiam się, naprawdę popadł w całkowite zapomnienie jako pisarz. Poza kręgiem osób horrorowi najbliższych, to jest autorów, którzy tworzą w tym gatunku, biografów, zatwardziałych fanów - nazwisko Machena najzwyczajniej w świecie nie jest znane. Być może sytuacja prezentuje się inaczej w krajach, które są na bieżąco z tłumaczeniami mistrzów grozy - mam taką nadzieję - ale tutaj, w Polsce, w której Króla w Żółci Chambersa wydaje się na fali popularności serialu HBO sprawa wygląda tak, jak wygląda. 

Po takim wstępie sami możecie, drodzy Czytacze, domyślić się tego, co nastąpi za moment: ogólna pochwała twórczości pana Machena. Tak, tak, zgadza się, przyznaję się: Machen, czy może raczej te nieliczne tłumaczenia dostępne w naszym kraju (tj. zbiór opowiadań Inne Światy) całkowicie zawładnęły moją wyobraźnią. Na tyle, bym bez opamiętania sięgnął po oryginały, z których, wstyd się przyznać, wyniosłem niewiele. Okazuje się, że XX wieczna proza angielska to nie to samo, co współczesny King. 

Z racji, iż za oknem ciemna Noc Walpurgii, pozwolę sobie skupić się na tych opowiadaniach Machena, które dotykają wierzeń poprzednich pokoleń. W środowisku osób obeznanych z horrorem za najlepsze uchodzi Wielki Bóg Pan, dzieło, które stawiane jest piedestale gatunku tuż obok Wierzb i Wendigo Blackwooda. Czy zasłużenie? Cholera, z całą pewnością. Byłoby niewysłowionym grzechem spoilerować cokolwiek w fabule wyżej wspomnianego opowiadania, powiem więc jedynie, iż traktuje ono o eksperymencie, mającym na celu rozszerzyć ludzką percepcję do takiego stopnia, by ujrzeć to, co dla ludzkich zmysłów najczęściej jest niewidzialne, w tym przypadku: bożka Pana. Opowiadanie rwie się co i rusz, miejsca akcji zmieniają się, a czytelnik w kilku chwilach może czuć się wyraźnie zagubiony - ale i przejęty nieuchronnie zbliżającym się rozwiązaniem akcji. Budowanie napięcia, podsyłanie odbiorcy kolejnych strzępków informacji na temat wyników eksperymentu, zmienianie perspektywy, z której czytelnik ma okazję śledzić historię - to wszystko świadczy o olbrzymim kunszcie Machena. Ale, powiedzmy sobie szczerze, umiejętności to niestety nie wszystko, by zasłużyć sobie na miano pisarza kultowego. Coraz częściej określenie to przypisywane jest do twórczości tych szczególnych jednostek, które potrafią zainspirować następne pokolenia do czerpania garściami ze swojej twórczości. Doskonałym przykładem jest tu Lovecraft - na którym do dziś wzorują się rzesze twórców, a który wzorował się właśnie na Machenie, Poe czy Blackwoodzie. By nie szukać daleko - Zgroza w Dunwich, uznawana za jedno z lepszych opowiadań Samotnika z Providence, porusza tematykę niesłychanie bliską co Wielki Bóg Pan, tj. jednoznaczny kontakt człowieka i bóstwa. Mniej otwarcie do historii nawiązuje najnowszy hit HBO - serial True Detective.

Czarny Książę, jak Lovecrafta określił King, nie jest wyjątkiem. Po Machena sięgnął w swoich filmach również Guillermo Del Toro, wielki fan klasycznego horroru. Wpływ Arthura widać w jego Labiryncie Fauna czy Nie bój się ciemności. Ten klimat charakterystyczny dla tych produkcji, to właśnie nastrój zaczerpnięty z kart opowiadań pisarza, który doskonale zrozumiał w jaki sposób należy odwoływać się do mitologii Europy, by wzbudzić w człowieku współczesnym grozę. Lovecraft miał swoich Przedwiecznych, Zewnętrznych Bogów, którzy przerażali swoją odmiennością. U Machena strach jest zdecydowanie bliższy - za woalem rzeczywistości czai się to samo licho, które czaiło się tam dawniej: Leśny Lud, Fae, Sidhe, istoty, których nie nazywa przecież z nazwy, a które dla każdego czytelnika obeznanego choćby i pobieżnie z mitologiami Wysp Brytyjskich, Germanii i Rzymu czy Grecji będą bardzo łatwe do określenia. Te stworzenia, które znaliśmy, a które wyparliśmy z naszej pamięci, tym bardziej przerażają tym, iż przetrwały, pomimo naszej niewiary, na tym budował gorzę Machen i do tego odwołuje się Del Toro. Jego Faun nie jest istotą jednoznacznie dobrą, jego intencje pozostają niejasne, nie tylko dla głównej bohaterki produkcji, ale również i dla widza. Czego oczekuje od dziecka, czy stara się mu pomóc, czy może właśnie wprowadzić w Labirynt, z którego nie znajdzie ono ucieczki? To Pan nieco ułagodzony, ale jednak, nadal bożek o niejasnych dla ludzi zamiarach. Motyw labiryntu, tak bardzo lubiany przez Lovecrafta (którego dzieła Del Toro dobrze zna) dodatkowo utrudnia odbiór tej postaci - w końcu według mitu o Tezeuszu, w labiryncie zawsze czai się bestia. 



Inspiracje Machenem są jeszcze bardziej jasne w przypadku Nie bój się ciemności, który można w zasadzie uznać za średnio udaną, zmodernizowaną próbę ekranizacji Jaśniejącej Piramidy Machena, kolejnego opowiadania, które można przeczytać po polsku. Historia opowiedziana przez pisarze jest bardzo podobna do tej, którą opowiada Del Toro - pod wzgórzami żyje Lud, o którym ludzie dawno już zapomnieli. Stworzenia te nie są przychylne ludziom, o czym przychodzi przekonać się zarówno bohaterom opowiadania, jak i filmu. Bardzo podobny jest również modus operandi istot: i w jednym i w drugim przypadku wciągają one swoje ofiary pod wzgórza, w których to ich cywilizacja przetrwała przez setki lat. Co gorsza, Machen nie poprzestaje w miejscu, w którym postanawia zatrzymać się Del Toro. Potwory pisarza oddają bowiem to, co zabrały, chociaż nie w taki sposób, w jaki chcieliby ludzie...

Opowiadaniem, które może w moim odczuciu konkurować z Wielkim Bogiem Panem jest Biały Lud, który stanowi kwintesencję historii o fae. Nie jest łatwym stwierdzić jednoznacznie, czy wzorowała się na nim Susanne Clark pisząc swojego Johnatana Strange i Pana Norrela, trzeba jednak podkreślić, iż motyw poślubienia ludzkiej kobiety odmieńcowi z dworów innego świata, świata magii i rdzennych wyzwań, jest bardzo podobny w obu dziełach. Być może po prostu Machenowi udało się podkreślić to, co jest fundamentalne dla każdej książki poruszającej podobne motywy. Za narratorkę stawiając młodą dziewczynę, Walijczyk pokazuje nam, jak bardzo odmienny jest świat za zasłoną. Bazując na niedopowiedzeniach, streszczając zasłyszane z dawna opowieści, przedstawiając zdarzenia z pozoru pozbawione większego znaczenia - zmierza ku zakończeniu, które chociaż można je uznać za otwarte, z całą pewnością potrafi przerazić, być może właśnie swoją niejednoznacznością. 

Motyw faerie i istot z nim powiązanych występuje naprawdę szeroko we współczesnej kulturze: wystarczy wspomnieć chociażby o grze Changeling: The Lost, czy Hellboy'u (zarówno komiksie, jak i ekranizacji, nakręconej zresztą przez Del Toro). Żadna historia odwołująca się do tego motywu nie ma jednak racji bytu, jeśli nie uda się jej utrzymać tego specyficznego klimatu. Ciężko powiedzieć, czy jest to nastrój stworzony przez Machena - wiara w legendy, z których czerpie autor, sięga przecież bardziej zamierzchłych czasów. Niewątpliwie jednak Walijczykowi udało się ów nastrój wyrazić najdosadniej - i właśnie przez wzgląd na to warto zapoznać się zarówno z jego pracami, jak i inną twórczością do nich nawiązującą.