czwartek, 10 kwietnia 2014

Nim przyjdzie litosne dotknięcie nicości

Nie mam głowy do dat - chwała Facebookowi. Kiedy zbliża się data urodzin czy imienin członków rodziny, orientuję się tylko w poszczególnych miesiącach, nie konkretnych dniach. Kiedy powoli nadchodzą, pozostaje mi jedynie podpytywać... Innych członków rodziny. Składa się jednak tak, że nawet dla człowieka, który gardzi kalendarzem, istnieje kilka takich dni w roku, których nadejścia czekam, o których staram się pamiętać z dużym wyprzedzeniem. Jednym z nich jest dziesiąty kwietnia, a ten szczególny dziesiąty kwietnia 2014 roku jest jeszcze bardziej wyjątkowy - gdyż dokładnie dzisiaj mija dziesięć lat o dnia, kiedy zmarł Jacek Kaczmarski. 


Oszczędzę Ci, czytelniku, standardowego w podobnych przypadkach wprowadzenia. Czemu? Gdyż pisanie o tym, kim Jacek Kaczmarski był mija się z celem. Mury i Obławę znają wszyscy - ci, których utwory te nie zachęciły do zapoznania się z mniejszą lub większą częścią twórczości artysty, nie zainteresują się niczym, co można napisać w kilku akapitach mniej lub bardziej klasycznych wspominków. 

Przyznam, że do poruszenia tematu poczułem się wręcz natchniony, chcąc wynagrodzić temu wybitnemu poecie cykliczne pomijanie rocznic jego śmierci przez media. Jak się okazało, dziś właśnie nie mam ku temu wyraźnych powodów, gdyż to już dziesięć lat minęło, od kiedy "barda Solidarności" nie ma między nami. Ku mojemu zaskoczeniu (i zadowoleniu, rzecz jasna) medialny przekaz skupił się dziś na twórczości Kaczmarskiego, na dalszy tor spychając absurdalne, pseudo - polityczne bełkoty rządzących na temat genezy katastrofy pod Smoleńskiem. Tylko w blogosferze cisza - ale to może i lepiej, blogi kulturowe niech zajmują się kulturą popularną, o kulturę wysoką zawsze będzie miał kto dbać. 

Mimo to, że w ten szczególny dzień przypomniano sobie o Kaczmarskim, wydaje mi się - a mam wrażenie, że w tym konkretnym przypadku się nie mylę - iż głównie wspomina się Jacka przez pryzmat jego poezji "politycznej". Wizerunek komentatora spraw związanych z wielką (i mniejszą) polityką, tego nieszczęsnego, wyżej wspomnianego "barda Solidarności", wizerunek, od którego chciał się przecież uwolnić, przylgnął do niego na długo, utrzymując się nawet po jego śmierci. A przecież Kaczmarski to nie tylko polityka. 


Powiedzieć, że nauczyłem się życia z poezji, oznacza powiedzieć rzecz pretensjonalną, romantyczną i, co kluczowe, głupią. Z całą jednak pewnością mogę stwierdzić, iż teksty Jacka nauczyły mnie myśleć. Wysłuchiwane od wczesnego dziecięctwa piosenki były rodzajem wysokooprocentowanej intelektualnej lokaty, którą nieświadomie założyli mi rodzice, a której działanie przeciągnął starszy brat. Z początku - zafascynowałem się historią, przekazem. Żadna z piosenek Kaczmarskiego nie opowiada o niczym - każda jest przykładem świetnego storytellingu, czegoś, czego jako dzieciak nieczęsto byłem świadkiem w muzyce, a czego niewątpliwie potrzebowałem, jako fan dobrych historii. Potem przyszło zrozumienie, poznawanie tych tekstów na nowo, kiedy nieco dojrzałem, poznałem historię, sztukę i literaturę w takim stopniu, by rozumieć liczne nawiązania. To odnajdywanie metafor, przekopywanie się przez pierwsze, drugie, trzecie dno - to właśnie sprawiło, że dziś myślę, tak jak myślę. Tu właśnie spełniła swą rolę nieświadomie założona lokata: nauczyłem się analizować, myśleć, sięgać do źródeł. Ot, przypuszczam, że każdy fan twórczości Jacka może opowiedzieć historię w mniej lub większym stopniu podobną do mojej. 

Co jednak ważniejsze jest dla czytelnika, to powód. Nikt, rzecz jasna, nie akceptuje już stwierdzeń podobnych do gombrowiczowskiego "Słowacki wielkim poetą był" - i chwała czytelnikom za to. Otóż dla kulturowych pożeraczy powodów, dla którego Jacka warto słuchać, może być wiele: wyżej wspomniana umiejętność opowiadania interesujących historii, sam sposób, w jaki Kaczmarski pisał swe wiersze, tak, by docierały do każdego, oraz, co najpewniej dla niektórych będzie najważniejsze, liczne nawiązania do innych dzieł kultury. To właśnie dzięki piosenkom Kaczmarskiego zainteresowałem się kinem Tarkowskiego, Felliniego, historią czy malarstwem. Patrząc na sprawę z drugiej strony - dziś to do Kaczmarskiego odwołują sie inni twórcy, coverując jego utwory, czy zwyczajnie nawiązując do nich w swoich własnych tekstach. 



Ostatecznie, Kaczmarski był po prostu człowiekiem, który nie obawiał się komentować zastałej przez niego rzeczywistości na przekór socjalistycznemu reżimowi. Potem, gdy reżim upadł, z tą samą śmiałością komentował życie i wszystkie jego aspekty, dochodząc do zaskakująco trzeźwych wniosków. Jego doświadczenia, filozofia życiowa odnajdowała odbicie w jego poezji, stąd być może to nieprawdziwe uczucie, towarzyszące wielu fanom Jacka Kaczmarskiego, którym wydaje się, że mieli okazję go poznać, krzywdząc tym poglądem jego wizerunek podobnie, jak krzywdzili go ci, którzy poetę uważali za "barda Solidarności". Ale być może właśnie w tym tkwi piękno poezji Kaczmarskiego? W  bliskości z odbiorcą, w ogromnej dowolności interpretacji. 

W XXI wieku tego niesamowicie brakuje, szczególnie młodym ludziom - umiejętności analizowania i interpretowania rzeczywistości, niezbędnej przecież do zrozumienia najbardziej podstawowych prawd o świecie, który nas otacza i o nas samych.

A może po prostu to tylko Ja, który nie może dopuścić do siebie myśli, że gdzieś, kiedyś ktoś nawet tych nieszczęsnych Murów i Obławy może już zwyczajnie nie znać, bo pamięć o poecie zaginie...?