wtorek, 11 lutego 2014

Rock jest martwy stary

A przynajmniej z taką opinią można niejednokrotnie spotkać się na youtubie w komentarzach pod piosenką jakiegokolwiek zespołu, który zasłużył sobie na miano "klasyka". Większość znawców tematu jest zgodna: kiedyś muzyka była lepsza, nieskomercjalizowana, cacko z dziurką. I jako, że wydawało mi się zawsze, że tego pokroju eksperci to rodzina tych, o których pisałem w poprzednim wpisie, postanowiłem zaczaić się z niniejszym wpisem. Obunkrowałem się w cierpliwość i czekałem. Na co? Na zespół, który pozwoli mi udowodnić domorosłym muzycznym koneserom, jak bardzo się mylą.


Szczerze? Zadanie nie było trudne, szczególnie w noworocznym okresie. Wykwit toplist podsumowujących 2013 rok tylko umilił mi moje zadanie. Po przewertowaniu kilkunastu* rankingów zawierających najlepsze płyty minionego roku wiedziałem już, że obok takich perełek jak ostatnie wydawnictwa Nicka Cave'a czy David'a Bowiego znalazło się na nich miejsce na kilka zupełnych nowości. I to jakich!

Arcade Fire, Vampire Weekend, Chelsea Wolfe to nazwy, które pojawiają się na większości z rankingów. I chociaż nie są to zespoły absolutnie nowe (żaden z nich nie jest młodszy niż 7-8 lat) trzeba przyznać, że na swoich ostatnich krążkach wykonały kawał dobrej roboty, mimo, że do tak zwanych klasyków im daleko. Mimo tego, nawet dla największego laika (lub po prostu zwyczajnego przeciwnika gatunków, w którym przyszło tworzyć wcześniej wspomnianym) jasnym jest, że jeśli tylko utrzymają podobną formę, już niedługo mogą sobie zasłużyć na miano legend. 



I wiecie co? Żadnego z tych zespołów (no, nie licząc Ardane Fire) nie poznałbym, gdybym nie usiadł do tego wpisu. Żyłbym w niewiedzy, nawet nie przypuszczając, że podobne zespoły tworzą. I chociaż ani indie rock spod znaku Vampire ani mroczne, gotyckie granie Chelsea Wolfe nie zagoszczą na mojej playliście na długo, gdyż zbyt daleko odbiegają od mojego osobistego gustu, jestem zadowolony - rozwinąłem horyzont, poznałem coś nowego, zyskałem nowy punkt odniesienia do rzeczywistości, muzyki, kultury. I jestem pewien, że jeśli nie w najbliższym czasie, to za rok czy dwa przypomnę sobie o tych zespołach, kiedy być może będą już gościć w głównym nurcie. 

Trochę inaczej sprawa miała się z Woodkidem, którego, pisząc to raduję swojego wewnętrznego hipstera, znałem jeszcze zanim był modny. To znaczy, zanim koncertował w duecie z Laną Del Rey. A to, że w radiu wciąż go ze świecą szukać, cóż - to inna sprawa. Tak czy siak, Yoann nagrał naprawdę dobry (w swoim ciężkim do sprecyzowania gatunku) krążek, którego warto przesłuchać chociażby ze względu na fakt, iż wreszcie na porządne wydanie (dostępne jako winyl, CD, mp3 i pewnie jeszcze kilka formatów) trafiły jego największe hity, tj. te piosenki znane najszerszej publiczności, jak Run Boy Run, Iron, czy I Love You. Może to tylko pop - barok pop, pop eksperymentalny, nazwijcie to jak chcecie - jednak mimo wszystko, umówmy się: to zdecydowanie lepsza alternatywa niż nastoletnie, przećpane, kręcące dupami gwiazdeczki na autotune'ie. 



Ostatecznie, odkryciem ostatnich kilku miesięcy okazał się być dla mnie zespół Yuri Gagarin, z krążkiem zatytułowanym w ten sam sposób. Szwedzki kwartet na swoim dość krótkim (bo około 30 minutowym) wydawnictwie zabiera swoich słuchaczy w gwiezdną podróż. Artyści prezentują światu space rock na najwyższym poziomie, a z racji tego, że jeśli tylko do mych łap trafi ich winyl (na co są spore szanse) przyszykuję na bloga recenzję, nie napiszę nic więcej. Bo i po co? Macie wszak, drodzy czytacze, prócz oczu i uszy! Posłuchajcie więc sami, album dostępny jest w całości na stronie zespołu.


Okładka albumu stosunkowo dużo mówi o zawartości.
Mała rzecz, a cieszy, wprowadza w klimat.


Do czego zmierzam: być może właśnie dzięki tym nowym muzycznym doświadczeniom nie wejdę na pierwsze lepsze forum/bloga/kanał na yt i nie zacznę płakać o tym, że za starych dobrych czasów w artyści raczyli moje uszy muzyczną ucztą. Na ten temat pisała już kiedyś Tattwa, więc żeby się nie powtarzać, naskrobię w dużym skrócie: w latach '80 większość muzyko-płaczków nie odrosła jeszcze kołyski, w latach '90 słuchała Spice Girls, a nawet jeśli nie, to te ukochane "klasyki" pozyskiwała kupując kasety. Tyś słyszoł w latach dziewięćdziesiątych, w polskim radiu, Nirvanę, już ja to widzę. W radiach popularnych od zawsze puszczano muzykę popularną, komercyjną i to się nie zmieni. Chcesz nowych gigantów, legend, następców Zeppelinów, Black Sabbath, Nirvany czy czego tam jeszcze? To ich szukaj, bo gwarantuję, że oni już tam gdzieś są, często czekając na odkrycie. Ewentualnie - słuchaj Trójki po nocy, też dobrze na tym wyjdziesz. 


*Chociażby taka lista Esensji czy Rolling Stone.