sobota, 4 stycznia 2014

Szpital: Cmentarzysko Kultury


Wiecie co jest smutne? Pobyt w szpitalu. Smutniejszy od niego może być tylko pobyt w szpitalu w sylwestrową noc. Tak czy siak jest to rodzaj żalu, który nadal można łatwo przebić. Połączcie szpital, sylwestra i brak odpowiedniej lektury, a wyjdzie Wam mieszanka prowadząca wprost w objęcia zimowej depresji. Całe szczęście, że mój pech zakończył się na pierwszych dwóch czynnikach, które wyżej wymieniłem.



Każda sala posiada odbiornik telewizyjny. Szum wydawany przez prawnuki kinematografów towarzyszył mi podczas mojej hospitalizacji niemalże bez przerwy. Dźwięk który wydawały nawet w późnych godzinach nocnych musiał uniemożliwiać sen co wrażliwszym pacjentom. We mnie wzbudzał jedynie smutek - ja sam przecież do samego niemalże rana nie spałem, czytałem książkę. 

Można uznać, że taki stan rzeczy to kwestia lenistwa. W końcu telewizor jest na miejscu, tuż obok, po przekątnej albo i naprzeciw każdego szpitalnego łóżka. Czy jednak rzeczywiście łatwiej jest sięgnąć po pilota, niż poprosić kogoś z rodziny, by przyniósł ci książkę? Tak czy siak wszystko zamyka się w powtarzanym przez media sloganie - nie jesteśmy nauczeni czytać, jako naród odwracamy się od książki. 

Wieczór, Nowy Rok. Przechadzam się po oddziale, zaglądając ludziom do pokoi. Czuję się trochę jak Diabeł Kulawy XXI wieku. W zasadzie wiem, co zobaczę - ludzi przed ekranami, ludzi śpiących, ludzi pogrążonych w czymś na wzór letargu (bo jak inaczej nazwać ten szczególny stan szpitalnej melancholii, gdy przez długie godziny nie robi się dosłownie nic?). Ta jedna osoba, która trzyma książkę w dłoni to, wnioskuje jako urodzony pesymista, błąd statystycznym. Takim błędem jestem też ja, drugi czytający.

Najsmutniejszy nie jest nawet fakt, iż moi drodzy współpacjenci nie czytali. Dreszcz przeszedł mi po plecach dopiero wtedy, kiedy uświadomiłem sobie, że im nawet książki nie brakuje! Ważę teraz słowa, czytajcie więc uważnie: gdyby nie książka czy Kindle, przez pięć dni które spędziłem w ośrodku oszalałbym! A przecież nie jest tak, iż rozwiązanie nie istnieje, nie jest możliwe. 

Czy zastanawialiście się kiedyś co by się stało, gdyby zastąpić szpitalne telewizory półkami z książkami? Szpitale to miejsca przez które w ciągu roku przewija się ogromna liczba osób. Czy chociaż jedna na dziesięć, z nudów, dla zabicia czasu, nie sięgnęłaby po książkę? Tym bardziej, jeśli w grę wchodziłaby możliwość pozyskania jej drogą elektroniczną? 

Pójdźmy krok dalej, gdyż nie warto stać w miejscu - co ze środkami transportu publicznego? Gdańsk pokazał, że tramwajowe czytelnie sprawdzają się lepiej niż dobrze (no, przynajmniej w formie elektronicznej, papierowe książki ludzie rozkradali). A kawiarnie? Puby? Tu też na myśl przychodzi mi Trójmiasto, bo z okazji Jarmarku Dominikańskiego zawsze trafiam do jednej z tamtejszych kawiarni, wypełnionej po brzegi książkami. I, cholera, spędzam tam dużo więcej czasu, niż zajmuje standardowe wypicie kawy i zjedzenie ciastka. Co to za problem dla miasta obwiesić mury odpowiednimi plakatami, wyposażonymi w kody QR, przez które za pomocą smartphoneów można by ściągnąć klasyki literatury bezpośrednio na telefon? Możliwości jest mnóstwo, brakuje jednak chęci do ich realizowania. 

Zmiany są konieczne, chociażby z tego prostego względu, że chociaż wiele mówi się o tym, ze Polacy nie czytają, nic się z tym nie robi, lub robi się za mało. Organizowane akcje, które skłonić ludzi do przeproszenia się z książkami, raczej nie przekładają się na faktyczny wzrost liczby czytelników. W takich czasach żyjemy: dużo krzyczy się o problemie, bo dobrze wygląda jako nagłówek, mało się robi. W końcu każdy kryzys sprzeda się lepiej niż artykuł proponujący rozwiązanie.