sobota, 23 listopada 2013

Nie bój się Żniwiarza

Listopad to dobry miesiąc na to, by napisać coś o śmierci. W końcu rozpoczyna się on świętem zmarłych, towarzyszy mu typowo jesienna, depresyjna atmosfera, słońce coraz szybciej ucieka z nieboskłonu ustępując miejsca książycowi, a wszystko co żywe powoli zamiera, jakby w obawie przed nadchodzącą zimą. Tyle tylko, że coehlowskich wpisów o śmierci, jej sensie i przemijaniu w ogóle widziałem w tym roku na blogach mnóstwo, a że nie przepadam za powielaniem schematów... Poznajcie Śmierć.


Śmierć towarzyszy ludziom od zarania dziejów - kto się urodził, ten musi umrzeć, prosta sprawa. Nikogo nie powinien dziwić więc fakt, że postać Śmierci na popkulturowy warsztat wzięli sobie już starożytni, jej moc przypisująć najczęściej jednemu ze swoich bogów. Do dziś zachowały się egipskie wizerunki Anubisa, płaskorzeźby Bogów Śmierci wyznawanych przez majów, rzeźby przedstawiające greckiego Thanatosa i wielu, wielu innych.

Nieco później, już w okresie Średniowiecza, rozwinęła się wizja Danse Macabre. Taniec śmierci idealnie oddaje ducha epoki - stanowi metaforę cyklu życia, a postacie, które pojawiają się na jego rycinach (zarówno chłopi, jak i ludzie wyższych stanów) mają uzmysławiać równość wszystkich ludzi wobec śmierci. W końcu równość była domeną wieków średnich, a skoro wszyscy pójdą pod kosę wysuszonego, tańczącego szkieletu, to co za różnica, że jeden żył w trudzie i znoju a drugi opływał w bogactwa? Taniec Śmierci pojawia się również w muzyce - Jacek Kowalski, występujący swojego czasu w ramach trasy koncertowej razem z Kaczmarskim, doskonale opisał Danse Macabre w swoim utworze.

Taniec Śmierci może stanowić świetny punkt wyjścia do zastanowienia się nad kreacją Śmierci personifikowanej w kulturze. Tak naprawdę wysyp co ciekawszych wizerunków spod znaku śmierci nastąpił dopiero w ostatnich kilku wiekach, gdzieś w epoce preromantyzmu. Swoją cegiełkę bez wątpienia dołożył sam E. A. Poe, w opowiadaniu Maska Śmierci Szkarłatnej. Osoba, która pojawia się na balu w czasach zarazy, przebrana za jedną z jej ofiar, w kulminacyjnym momencie okazuje się być personifikacją choroby, samą Śmiercią Szkarłatną we własnej osobie. Rzecz jasna autor nie mówi tego wprost, taka interpretacja pozostaje w sferze domysłów, lecz mimo to, warto jest pamiętać o podobnym odwzorowaniu wizerunku Śmierci - chociażby przez to, że w XX i XXI wieku Śmierć spersonifikowana najczęściej nie będzie już straszyła.

Biorąc na cel najciekawsze antropomorficzne personifikacje siły natury, jaką jest Śmierć, możemy łatwo dojść do prostego wniosku - artyści starają się obłaskawić Kostuchę, ukazać ją w takim świetle, by odbiorca doszedł do wniosku, że nie należy się jej bać. Tego typu Śmierć wykreował Terry Pratchett w swoim Świecie Dysku. Dzisiaj, ponad trzydzieści lat po tym, jak pierwszy tom cyklu ujrzał światło dzienne, można z dużą dozą pewności stwierdzić, że ten konkretny Śmierć jest najlepiej znanym odworowaniem ponurego kosiarza. Z racji tego, że Pratchett pisze diabelnie dobre utwory satyryczno - fantastyczne ciężko jest wymagać poważnego podejścia do Śmierci - udało mu się jednak stworzyć postać wiarygodną, na tyle ludzką, że któregoś razu, w wyniku nieopatrznego przyjęcia na przyuczenie ucznia, niemalże staje się człowiekiem. Śmierć w ujęciu pratchettowskim jest również Pasterzem. Do jego roli - przynajmniej w jego postrzeganiu - nie należy jedynie dbać o to, by zabierać ludzkie dusze po śmierci. Wierzy on, że powinien dbać o ludzi, co w kulminacyjnym momencie Kosiarza wyraża słowami:
"NA CO MOŻE PLON MIEĆ NADZIEJĘ, JEŚLI NIE NA TROSKĘ ŻNIWIARZA?"
Terry na potrzeby swojego świata napisał postać niezwykłą. Jego Śmierć w swojej odmienności jest niepodobny do ludzi, obcy. Paradoksalnie, dzięki swoim staraniom, by ich zrozumieć, często staje się o wiele bardziej ludzki, niż ci, których dusze zbiera.



Podobnie sprawa ma się ze Śmiercią z naniesioną na karty Sandmana, napisanego przez Neila Gaimana. Komiks ten, wielokrotnie wspomniany na moim blogu, opowiada historię Endlessów, istot, które siłą częstokroć przerastają samych Bogów. Co ciekawe, z nich wszystkich (do Endlessów należą: Dream, Desire, Delirium, Destruction, Destiny i Despair) to właśnie Śmierć jest najbardziej ludzka, no, może jeśli nie liczyć Zniszczenia, który poniekąd zrzekł się swoich obowiązków jako jeden z Endlessów. Śmierć, wyglądająca jak standardowa gotka - przyodziana w czerń, z mocnym makijażem i nieodłącznym krzyżem Ankh na szyi - wydaje się żeńską odpowiedniczką Śmierci Dysku - poznaje ludzi, pomaga im, czasem przymykając oko na drobiazgi (ot, takie tam, dar długowieczności tu, nieśmiertelność tam), naginając zasady, by lepiej poznać rodzaj ludzki. Jest kolejnym Śmiercią, której nie należy się bać, czymś, co musi nadejść, ale co niesie ze sobą spokój, jest konieczne, z czym jej "plon" wydaje się godzić. Ostatecznie jest też kopalnią cytatów, zdrowym rozsądkiem całej grupy Endlessów, postacią, która czasem zmuszona jest przyjść nawet po nich samych, wreszcie tą istotą, która zatrzaśnie drzwi po Wszechświecie, kiedy w końcu i na niego przyjdzie pora. W dużym skrócie - to Śmierć, której nie da się nie lubić.


By nie pozostawać jedynie przy książce i komiksie - jeśli chodzi o Śmierć znaną z ekranów kin i telewizorów, niewątpliwie jedną z najbardziej znanych jest ta zagrana przez Brada Pitta w obrazie Joe Black. Jest ona jednak na tyle nieciekawa, iż wystarczy jedynie stwierdzić, że i ta kreacja w prosty sposób stara się przedstawić widzowi śmierć, której nadejścia nie należy się obawiać, co w filmie  jasno symbolizuje scena, w której główny bohater i zabierany przez niego bogacz odchodzą za horyzont, oboje pogodzeni ze swoim losem: jeden losem kosiarza, a drugi losem trupa. O wiele ciekwszy portret śmierci udało się stworzyć twórcom serialu Supernatural. Śmierć przedstawiony jako wysuszony, wychudzony mężczyzna o krok od wieku, w którym można by go określić mianem "staruszka" znakomicie pasuje na przywódcę serialowych Żniwiarzy, na których wcześniej natknęli się bohaterowie serialu. Jest istotą przywiązaną do swoich powinności, a jego wizerunek został oparty - podobnie jak miało to miejsce w serialu Sleepy Hollow - o biblijnego Jeźdźca Apokalipsy. Pozostając niejako z boku fabuły (niewiele interesują go losy bohaterów oraz Ziemi jako takiej, niestety czasem musi się tam pojawiać) potrafi zdobyć sobie uznanie rzeszy fanów chociaby pojedyńczymi zdaniami, czego przykładem może być jego ostatnie pojawienie się w najnowszym sezonie. Śmierć, rozmawiając z bohaterem, który żegnał się ze swoim życiem, pomimo pozornej bezstronności w konflikcie na lini Piekło - Niebo - Ziemia, znajduje w sobie tyle ludzkich uczuć, by pogratulować mu osiągnięć, do których należało chociażby tymczasowe odwołanie Apokalipsy.


Jeśli spojrzy się na wyżej przytoczone antropomorficzne personifikacje Śmierci, staje się jasne, że trend który prowadzi do oswojenia ludzi ze śmiercią jako taką jest znamienny dla XX i XXI wieku. Z całą pewnością wiele można, wspierając się tym faktem, powiedzieć o współczesności. W czasach, w których triumf święci medycyna, kwestia śmierci wciaż pozostaje nierozwiązana i niektórym z nas spędza sen z powiek. Czy dlatego twórcy bajek wplatają do swoich produkcji (takich jak chociażby Mroczne Przygody Billyego i Mandy) postać Śmierci? Nie wiem. Wiem tylko, że bez kilku portretów Śmierci kultura nie byłaby taka sama.