Kilka dni temu program pierwszy TVP wyemitował w swoich Wiadomościach materiał dotyczący gier komputerowych. Myślę, że nawet nie muszę pisać Wam, drodzy czytacze, jakie bzdury można było tam usłyszeć, bowiem od kilku lat telewizja raczy nas tym samym podejściem do tematu. W dużym skrócie - gry to koszmar który wypacza umysł młodego, niewinnego odbiorcy. Zabija wrażliwość, niszczy więzi ze społeczeństwem, słowem: samo zło.
Branża na szczęście zareagowała szybko, publikując kilka ciekawych artykułów, trafnie podsumowując temat. Nie wiele zostało do powiedzenia, jeśli chodzi o kontrargumenty, chyba najcelniej przytoczone we wpisie Berlina na cdaction.pl. Ja, zamiast skupiać się na próbie poprowadzenia dyskursu z ewentualnymi przeciwnikami gier (okazuje się, że wciąż tacy istnieją...), postanowiłem zagadnieniem zająć się z trochę innej, najczęściej pomijanej strony.
W materiale, który obejrzycie tutaj (niestety z jakiś powodów nie mogę wrzucić filmu na bloga) można usłyszeć całkiem sensowną wypowiedź Anny Błaszczak, która zauważa, że brutalność gier i sposób w jaki w najbardziej krwawych produkcjach nagradza się gracza za zabijanie, nie może ujść uwadze RPO. I to, prawdę mówiąc, jest całkiem dobry temat do dyskusji. No bo, powiedzmy sobie szczerze, gry takie jak Bulletstorm, Mortal Kombat czy GTA niekoniecznie powinny trafiać w chętne rozróby łapska młodych graczy. Pamiętam do dziś, jak matka goniła mnie od kompa, kiedy przyłapała mnie na zagrywaniu się w pierwsze Grand Theft Auto, wtedy jeszcze odpalane na sprzęcie starszego brata. Może to właśnie ten wyraźny sprzeciw ze strony mojej rodzicielki utrwalił w moim młodocianym rozumku myśl, iż rozjeżdżanie ludzi jest złe, nie wiem. Wolę zakładać, że to akurat kwestia zdrowego rozsądku, rzecz wrodzona dla większość ludzi ze zdrowo działającym umysłem. Tak czy siak, zawsze pozostaje procent tych, których umysł nie jest zdrowy, a pewne bodźce płynące z brutalnych gier mogą obudzić mechanizmy, które najprościej określić będzie mianem dysfunkcji, o których mowa w materiale. Biorąc pod uwagę fakt, że żyjemy w społeczeństwie, które tak bardzo lubi udawać, iż troszczy się o tych słabszych, nie tylko na ciele ale i na umyśle, to cóż... Wprowadzenie zakazu sprzedawania pewnych konkretnych gier bez okazania dowodu wydaje się całkiem sensowne, tym bardziej, że jak ktoś będzie chciał, to grę dziecku kupi sam, na swój dowód, gdzie tu problem. Tyle tylko, że...
Po cholerę demonizować gry? Wyemitowany materiał mógł rozpocząć merytoryczną debatę na temat potrzeby ograniczenia rozprowadzania pewnych konkretnych tytułów (nie tylko gier). Bo w końcu, skoro w kinach niektóre filmy dozwolone są od X lat, to czemu w empiku można kupić je bez okazywania dowodu? Albo - co z książkami Mastertona, Barkera, Kinga? Ludzie, ja Lovecrafta czytałem w wieku 12 lat, a to musiało skrzywić moją psychikę dziesięciokrotnie bardziej niż jakakolwiek gra w którą grywałem w tamtym okresie mojego życia. Szninkiela, komiks pełen brutalnych scen, seksu i jednoznacznym, pesymistycznym przesłaniu wypożyczyłem w piątej klasie podstawówki ze szkolnej biblioteki.
Więc, bez pieprzenia. Opinie ekspertów takich jak ten, którego usłyszeć można w materiale, wsadźcie sobie w dupę. Klasyczny psychobełkot, nie poparty badaniami, statystką, bazujący tylko i wyłącznie na próbie zaszokowania telewidza nie powinien być domeną telewizji, za którą płaci się abonament. Oglądając podobne relacje, nie dziwię się wcale, że TVP ma od jakiegoś czasu problemy. Telewizja, która powinna dostarczać rzetelnych informacji zajmuje się tanią propagandą, marnotrawi dobry materiał na ciekawy felieton, na który to pieniądze idą z kieszeni każdego Polaka.
Telewizja kłamie. Dlatego już jej nie oglądam.