wtorek, 3 września 2013

Strach ma wielkie oczy

Do premiery "Doktora Sen" pióra Stephena Kinga, kontynuacji bestsellerowego "Lśnienia", pozostało jeszcze kilkanaście dni. Nie zdziwi Was pewnie fakt, że jako wierny czytelnik wyżej wspomnianego pisarza niemal rozchorowałem się z zazdrości na wieść, że ekipa stephenking.pl miała już okazję książkę przeczytać. Co było robić? Musiałem zaspokoić swój głód strachu w inny sposób. Sięgnąłem po creepypasty. 


Nie to, żebym nie znał ich wcześniej - jedną z zalet past jest to, że zna je prawie każdy, nawet ci, którzy nie mają pojęcia co to takiego w ogóle jest. Bo w końcu historię o kobiecie, która kładąc się spać zwieszała dłoń z łóżka, tak, by jej pudelek znajdujący się pod nim mógł ją lizać, znają chyba setki milionów ludzi na całym świecie, racja? Albo opowieść o zakochanej parze na leśnej randce w aucie, o przeklętym e - mailu, albo o opuszczonym, dziwnym domu. Tym właśnie są creepypasty, krótkimi historyjkami, które mają skłonić nas do uwierzenia w ich prawdziwość. 

By to osiągnąć pasty wykorzystują jeden z podstawowych mechanizmów kierujących gatunkiem horroru - żebyś zaczął się bać, musisz zacząć wierzyć. Albo, patrząc na to z drugiej strony, przestać nie - wierzyć. Zawieszenie niewiary musi zacząć działać, byś mógł odczuwać lęk. Nikogo nie przerazi diabeł opisany w książce na pierwszej jej stronie, czarno na białym - włosy staną nam dęba dopiero wtedy, gdy autor kunsztownie wprowadzi nas w świat opowieści, dając nam zapomnieć o różnicy między tym co realne, a tym co nierealne. 

Na tym w dużej mierze opiera się sukces wyżej wspomnianego Kinga. Jego książki są uroczo rzeczywiste - aż do momentu gdy przestają takie być, gdy po 500 stronach przewracamy kartkę i na naszego ukochanego bohatera, zupełnie zwyczajnego faceta, spada jak grom z jasnego nieba plaga zombie, czy innych wampirów. 

Dygresja, o dziwo, bardzo w temacie. Bo nie jest (przynajmniej teoretycznie) trudno zbudować napięcie w przypadku opowiadania, czy opasłej książce. Jak jednak przerazić kogoś kilku zdaniową historyjką? Jednak już w 1923 roku Frederic Brown, pisarz i dziennikarz, udowodnił, że podobny "precedens" jest możliwy. Jego historia zawarła się w dwóch zdaniach: 

"Ostatni człowiek na Ziemi siedział samotnie w pokoju. Rozległo się pukanie do drzwi..."

Prawda, że dobre? Podobnie jak creepypasty. Nie dość, że potrafią w ciągu kilku chwil przełamać naszą niewiarę, to jeszcze nawiązują do rzeczywistości XXI wieku, co jest niezmiernie ważne. Zauważyłem, że większość moich znajomych, którzy czytują horrory, nie boją się E. A. Poe, którego uważa się za jednego z ojców gatunku. Nie boją się też Lovecrafta, bo jego... No, jego trzeba umieć czytać. Za to King... King do nich trafia. Czemu? Bo oprócz tego, że świetnie pisze, odwołuje się do realiów które wszyscy doskonale znamy. Tak samo ma się sprawa z creepypastami. Kiedyś byłą czarna wołga - teraz przeklęte maile, jpegi, wirusy, demoniczne gry. Nawet gry komputerowe noszą znamiona creepypast, wystarczy spojrzeć na sukces Slendermana, który doczekał się chyba ze trzech egranizacji, a który popularność zdobył właśnie dzięki creepypastom, miejskim legendom itp. 

Creepypasty zaczynają stanowić coraz ważniejszą część popkultury, dlatego warto zapoznać się z nimi już teraz. Dla każdego miłośnika horroru jest to temat niemalże obowiązkowy, głównie przez wzgląd na to, iż zwraca uwagę na rzecz w literaturze grozy fundamentalną - na to, że nastrój liczy się bardziej, niż epatowanie przemocą, gore, czy erotyką w dziwnym wydaniu (tak, tak, zgadliście, o Mastertonie tu mowa).