piątek, 30 sierpnia 2013

Jak zarobić i się nie narobić

Od momentu kiedy w moje łapska trafił pierwszy Game Boy (jeden z  tych pierwszych - szara, ciężka cegła) minęło kilkanaście dobrych lat. Pomimo upływu czasu nie zapomniałem wrażeń, których wtedy dostarczył mi Mario czy Jurassic Park i kiedy trochę podrosłem dorwałem się najpierw do Game Boy Advance, a potem do Nintendo Dual Screen. Jako osoba śledząca od jakiegoś czasu politykę Nintendo, nie jestem zdziwiony, widząc ich najnowsze dziecko, Nintendo 2DS

No dobra, mijam się z prawdą. Na samym początku, kiedy zobaczyłem newsa zapowiadającego nową konsolę wschodniego giganta, pomyślałem, że to żart. Bo przecież powiedzcie sami: jaki sens ma wydawanie urządzonka, które stanowi zubożoną wersję czegoś zaprezentowanego światu w 2010 roku? Po głębszym zastanowieniu doszedłem do tego, że w tym szaleństwie jest jednak metoda. 

Nintendo zawsze słynęło z kontrowersyjnych pomysłów. Czasem wychodzili na tym jak Zabłocki na mydle (wystarczy spojrzeć na sprzedaż Virtual Boy czy Wii U), czasem dużo lepiej (jak w przypadku NDS). Dla mnie potwierdzeniem ich umiejętności analizowania rynku był sukces pierwszego Wii. Konsola trafiła do sklepów mniej więcej w tym samym okresie co PS3 oraz Xbox360 i pobiła je pod względem sprzedaży pomimo gorszej mocy obliczeniowej. Wcześniej swoim NDS zmiażdżyli konkurencję w postaci PSP - fakt, że handheld od Sony posiadał lepsze możliwości nie wiele zmienił. 

Handheld w erze  Androida 


Bo w tym właśnie tkwi sukces Wielkiego N: podczas gdy reszta czołówki (Sony i Microsoft) inwestują w coraz większą moc obliczeniową, Nintendo idzie na przekór, pod prąd. Oni nie podążają ślepo za trendami, oni je tworzą. Poza tym nie brakuje im odwagi, by w 2013 roku próbować zawojować rynek konsolami przenośnymi. 

Żyjemy w czasach w których przeciętny smartphone posiada lepsze bebechy niż dostępne na rynku handheldy (no, może nie licząc PSP Vita), więc sens posiadania urządzenia przenośnego przeznaczonego głównie do grania jest, na pierwszy rzut oka, żaden. Tym bardziej, że zarówno na iOS jak i na Androida powstają coraz lepsze gry, których jakość z roku na rok wzrasta. Z takimi problemami N radzi sobie doskonale - a to oferując w swojej konsolce dwa wyświetlacze (w tym jeden dotykowy), a to dodając funkcję 3D, możliwą do obserwowania bez zakładania specjalnych okularów. Rozwijając technologie które wciąż nie są popularne w przypadku smartfonów, gwarantują sobie stałe miejsce na rynku przenośnych konsol. 

Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę wyjść na fanboya. PSP (jedyny liczący się konkurent przenośnych konsolek Nintendo) też jest fajne. Pamiętam, że w Tekkena zagrywałem się na nim naprawdę długo. Jednak żadna z gier dostępnych na PSP nie przyniosła mi tyle radości, co The World Ends With You, Pokemony czy Final Fantasy: Tactics. Jestem typem gracza, który najpierw zwraca uwagę na gameplay, dopiero potem na stronę graficzną, dlatego tak ukochałem sobie Nintendo. Ich tytuły są dopracowane, nowatorskie i naprawdę wciągają w świat gry, oferując przeżycia, których dawno nie doświadczyłem, nawet grając w gry na PC czy "dużych" konsolach. 

2DS czyli... 3DS bez 3D


Czyli konsolka pozbawiona głównego atutu swojego pierwowzoru, opakowana w obudowę przywodzącą na myśl tetrisy kupowane na rynku, pozbawiona zawiasów, co - jak przypuszczam, kierując się doświadczeniem nabranym z obsługi NDS - będzie wpływało na wygodę jej użytkowania. 

Mimo tych wszystkich wad, konsola ma swoje zalety, szczególnie, jeśli pod uwagę weźmie się jej target, do którego należą najmłodsi. Nintendo zawsze tworzyło konsole familijne, a za taką ich 3DS nie mógł uchodzić - nawiasy były zbyt kruche, by urządzenie można było bez obaw powierzyć dziecku, efekt 3D niezbyt dobrze wpływa na wzrok wciąż rozwijającego się młodego człowieka. I mimo to, że niby można to znienawidzone przez rodziców 3D wyłączyć, nie można mieć pewności, czy dziecko, korzystając z chwili nieuwagi opiekuna, nie uruchomi go na nowo. 

2DS eliminuje wszystkie wyżej wspomniane problemy. I chociaż dorosły użytkownik raczej go nie zakupi (chyba, że ze względu na cenę, która będzie nieco niższa niż wersji 3DS), ja jestem przekonany, że tatusiowie i mamusie pierwsi rzucą się do sklepów, nabijając kieszenie Nintendo yenami, dolarami, euro i czym jeszcze się da. Szczególnie na wschodzie, gdzie premiera każdej konsoli Nintendo wiąże się z kilkudziesięcioosobowym tłumem pod każdym sklepem.

Śmiejcie się, ale ja wierzę w taktykę Nintendo. Mam nadzieję, że po niezbyt udanym Wii U (chociaż w przypadku tego produktu za wcześnie jeszcze by mówić o kompletnym fiasku), firma ponownie udowodni swoje możliwości, a za jakiś czas znowu nas zaskoczy. Nie wiem, może dodając do swojego kolejnego handhelda projektor. Albo żelazko. Cokolwiek, co pozwoli na dobrą zabawę na podobnym poziomie co 3DS.