sobota, 24 sierpnia 2013

Cudze chwalicie, o swoje nie dbacie

Nie wiem co mnie podkusiło, żeby zerknąć na listę najdroższych polskich filmów. Myślę, że w dużym stopniu przyczynił się do tego świetny zwiastun CGI trzeciej odsłony Wiedźmina, jednej z niewielu polskich gier, które odniosły sukces, również poza granicami kraju. Wnioski, do których doszedłem po przestudiowaniu tabeli nie nastrajają optymistycznie...

Żaden z pierwszych pięciu obrazów nie zyskał więcej niż szóstki w dziesięciostopniowej skali ocen internet movie database. Nie, żeby wyżej wspomniana strona była jedynym wyznacznikiem jakości filmu, ale jednak w jakimś stopniu świadczy o odbiorze obrazu przez widzów. Co więcej, każda z produkcji była filmem historycznym, a cztery spośród nich traktowały o wojnie. Łatwo więc zauważyć, w jakim kierunku zmierza nasza rodzima sztuka filmowa- twórcy starają się ukazać naszą przeszłość, dawne podboje, potęgę militarną i na tym zbudować dobry obraz. Pomijam kwestię tego, czy to leczenie kompleksów, czy tylko ślepe podpatrywanie wzorców zza wielkiej wody (bo w końcu skoro amerykańcom udaje się sprzedać swoją wojnę w filmie, to czemu nie nam?). Ważniejsze jest to, po co polscy reżyserzy starają się opakować podobne filmy w otoczkę, która pozwoli sprzedać je poza naszym krajem.

Bo gdyby to jeszcze były dobre filmy. Wtedy można by zrozumieć żałosne efekty specjalne, zepchnąć je na bok, skupić się na przesłaniu filmu a nie na stronie wizualnej. Tyle, że strona fabularna takiej np. "Bitwy Warszawskiej" woła o pomstę do nieba. Nie wspominając już "Bitwy pod Wiedniem". 50 milionów polskich złotych jak krew w piach.

Kto wpada na pomysł, żeby tworzyć słabe filmy, a potem próbować kryć koszmarny scenariusz i grę aktorską jeszcze gorszymi efektami specjalnymi? Serio, kto liczy na to, że podobny produkt sprzeda poza granicami kraju?

Najgorsze jest to, że wciąż boimy się sięgnąć po historię najnowszą. Skoro ktoś tworzy film za 50/60/70 milionów, to musi liczyć na to, że sprzeda go za granicą. Ale powiedzmy sobie szczerze, kogo na zachodzie obchodzi Wiedeń, czy nawet bitwa Warszawska? Tarantino pokazał, że na bazując na nieco młodszych wydarzeniach historycznych da się zbudować coś, co kupią wszyscy. I tu dochodzimy do sedna- nie dość, że nie potrafimy pokazać drugiej wojny światowej z ciekawej perspektywy, to na dodatek odrzucamy projekty, które mają aspiracje to zmienić.

Zaraz po obejrzeniu zwiastuna wiedźmina postanowiłem odwiedzić stronę pełnometrażowego filmu, który przygotowywał Tomek Bagiński, twórca animacji CGI do Wiedźmina, znany również z nominowanej do Oscara "Katedry". Czego się dowiedziałem? Że strony nie ma, a projekt zawieszono. Nie udało się zebrać na niego pieniędzy.

Pan Bagiński w filmie pod roboczym tytułem "Hardkor44" miał zamiar opowiedzieć nam historię powstania w zupełnie nowym stylu. Korzystając z estetyki dieselpunku, wyraźnie zainspirowany tarantinowskim stylem prowadzenia fabuły, miał zamiar pokazać nam powstanie, w którym dzielni, przerysowani powstańcy walczą z odczłowieczonymi, zrobotyzowanymi niemcami w zgliszczach Warszawy. Być może wreszcie pozbylibyśmy się patosu, tak charakterystycznego dla polskich filmów wojennych. Pewnie udałoby się nam sprzedać obraz i jednocześnie zainteresować masy Powstaniem Warszawskim. Śmiejcie się, ale jestem przekonany, że Bagiński wreszcie dostałby oscara, gdyby tylko film zrealizowany był na poziomie zwiastunów do Wieśka.

Tu pojawia się kolejne pytanie. Czemu, zamiast ekranizować filmy o tematyce, która się sprzeda, staramy się na siłę wcisnąć komuś wojenne historie, na które – w takim ujęciu, jaki proponuje nasze kino – nie ma zapotrzebowania? Bagiński najwyraźniej znalazł 10 sekund na wygooglowanie jaki gatunek filmów sprzedaje się najlepiej. Fantastyka. Coś w czym Polska jest cholernie mocna, jeśli nie wybitna.

Wszyscy wiedzą, jak wyglądała ekranizacja Wiedźmina, ale do diabła, to było 10 lat temu. Może najwyższy czas spróbować jeszcze raz? Albo - bo przecież nie samym Sapkowskim człowiek żyje - zerknąć na Dukaja, czy Grzędowicza, którzy rok w rok zgarniają liczne nagrody literackie? Możliwości jest mnóstwo- trzeba tylko nauczyć się je wykorzystywać. Parę lat temu Rosjanie wypuścili swoje "Straże", oparte o świetną tetralogię Siergieja Łukjanienki. I chociaż film ekranizacją był średnią, obraz okazał się być na tyle dobry, by świetnie zarobić, jasno pokazując, że nie potrzeba ogromnych nakładów kosztów, by przenosić na wielki ekran książkową fantastykę (wikipedia informuje, iż film został stworzony przy śmiesznym budżecie 4 milionów dolarów).

Wychodząc myślami w przyszłość, marzy mi się za parę lat rozsiąść wygodnie w sali kinowej, czekając aż na ogromnym ekranie zalśni napis "Inne Pieśni" albo "Pan Lodowego Ogrodu" .Tak czy siak, dobrze jest wiedzieć, że jeśli moich marzeń nie spełnią filmowcy, kto inny będzie mógł wyjść im na przeciw. Na przykład CD Projekt Red, tworząc kolejną grę związaną z książką, która odniosła na naszym (a często i światowym) rynku sukces. Szkoda tylko, że to nie to samo.