środa, 31 grudnia 2014

Dead Snow 2 - złe, a takie dobre


Jakiś czas temu miałem wątpliwą przyjemność oglądać Tusk Kevina Smitha, który to film na nieszczęście zawiódł moje oczekiwania. Spodziewałem się ujrzeć obraz utrzymany w niesamowicie zabawnym klimacie znanym z chociażby takich produkcji jak Tucker & Dale vs. Evil, który w moim przekonaniu stanowi wzór, który świeci przykładem wszystkim twórcom, którym marzy się stworzyć dobry komedio - horror. Na wprost moim oczekiwaniom wyszła jednak inna produkcja (sequel Dead Snow - dość udanego, ale niezbyt odkrywczego filmu z 2009 roku): Dead Snow 2: Red vs. Dead


Kultura to wspaniała sprawa, a gust - jeszcze lepsza. Właśnie dzięki temu ostatniemu można z jednej strony doceniać klasyki Felliniego, a z drugiej tak niską - powiedziałoby wielu - rozrywkę jak Dead Snow 2. Są jednak osoby, którym filmy takie jak Dead Snow zwyczajnie do owego gustu nie przypadną. Czytaczu, który nie gustujesz w kinie bezprecedensowym, krwawym i groteskowym: oto jest najlepszy moment byś porzucił ten tekst. Czytając dalej czynisz tak na swoją własną odpowiedzialność i ku swemu własnemu zgorszeniu! 

Dead Snow był raczej niskobudżetową produkcją wykorzystującą motyw doskonale znany z kina grozy - grupka znajomych zamknięta w głębi lasu trapiona jest przez Złe. Ciężko powiedzieć, co sprawiło, że film wybił się wśród innych średnich czarnych komedii: być może to, że główną rolę w ciepłym przyjęciu produkcji odegrały zombie z SS stanowiące antagonistów, a może zwyczajnie nastrój krwawej, żartobliwej młócki przywodzącej na myśl Evil Dead czy Braindead trafił w gusta koneserów tego typu obrazów. Faktem jest, iż film odniósł na tyle duży sukces, by doczekać się swojego sequala. 

Który zaskakuje. Po pierwsze, produkcja odchodzi od utartych schematów pierwszej części. Film zaczyna się dokładnie w tym momencie, w którym kończył się poprzedzający go obraz: głównym bohater, pozbawiony ręki, wsiada do samochodu, pewny tego, że udało mu się uratować. Z jego kieszeni wypada złota moneta, a przy szybie pojawia się złowrogi przywódca zombiaków, który rozbija szybę auta. Motyw przeklętego skarbu, po który zza grobu wrócili Niemcy nie napędza jednak fabuły drugiego filmu - po brawurowej ucieczce głównemu bohaterowi udaje się uciec pułkownikowi SS, pozbawiając go uprzednio ręki. Chwilę później Martin kończy jednak w śnieżnej zaspie, gdyż zmęczony zdarzeniami poprzednich dni zasypia za kierownicą. Zombie SS nie próżnują - w tym czasie Herzog zbiera swe umarlacze siły i kieruje się na pobliskie miasteczko, które, jak się okazało, miał zniszczyć za swojego życia z rozkazu Hitlera. Główny bohater, oskarżony przez policję o zamordowanie swoich przyjaciół, będzie musiał stawić mu czoło. W tym starciu pomoże mu drużyna amerykańskich łowców zombie i... ręka Herzoga, którą usłużny (chociaż nieszczególnie świadomy) chirurg przyszył Martinowi w czasie operacji. 

Od pory przebudzenia protagonisty w szpitalu akcja tylko przyspiesza - a im szybciej toczy się fabuła, tym lepiej bawi się widz, który już po pierwszych scenach może zorientować się, jak znacząco wzrósł budżet produkcji. Już pierwsza brawurowa scena walki z Herzogiem (toczona w trakcie jazdy samochodem) zaskakuje sprawnym wyreżyserowaniem. Odejście od wyświechtanych schematów wchodzi produkcji na dobre, a połączenie licznych wątków (sprowadzenie na norweską ziemię amerykańskich łowców zombie, czy poświęcenie kilkunastu minut filmu działaniom lokalnej policji, która stara się zlokalizować Martina) tylko rozbudowuje absurdalny klimat produkcji. Jej niewątpliwym plusem jest zgrabne operowanie estetyką kiczu w odejściu od oczywistej satyry horrorowych klasyków. O ile bowiem pierwszą część można uznać z popłuczyny po Evil Dead, o tyle Dead Snow 2 nie zadowala się rolą czegoś, co można nazwać odgrzewanym kotletem. Dowodem tego jest fakt, że nie było chyba jeszcze produkcji, w której główny bohater, obdarzony mocą antagonisty (bo w końcu posiadł jego rękę!) wznosi przeciwko niemu jego własną broń... Armię zombie. 


Dead Snow 2 redefiniuje motyw zombie - w poprzedniej części  w dość zabawny sposób można było dowiedzieć się, że ugryzienie przez jedno z monstrum bynajmniej w monstrum nie zmienia. W drugiej części twórcy przedstawiają nieco dokładniejszy system działania mocy nieumarłych nazistów - okazuje się, że większość zombie to sługi, podczas gdy jeden - w tym przypadku pułkownik Herzog - to ich władca. Jest to mechanizm dobrze znany fanom motywu wampirycznego: niejednokrotnie w historii kultury wampiry przedstawiane były jako marionetki w dłoniach swojego stwórcy, do tego nawet stopnia, iż umierały w momencie jego śmierci. Tajemnicą pozostaje jednak to, w jaki sposób zombifikacja zmienia człowieczą ideologię - zamieniony w żywego trupa ksiądz hail'uje beztrosko już w kilka sekund po przeistoczeniu. 

Co jednak najważniejsze dla każdego fana kampowej estetyki, Dead Snow 2 obfituje w niesamowitą ilość krwawych, brutalnych i groteskowych gagów. Horrory tego typu dosłownie prześcigają się w niekonwencjonalnych sposobach wykorzystywania ludzkich wnętrzności - ale jeszcze w żadnym obrazie nie użyto ich do przepompowania benzyny z autobusu do czołgu, prawda? Mało która produkcja może również poszczycić się scenami polowych operacji na zombiakach (zaszywanie siana zamiast brakujących wnętrzności) czy bitwą pomiędzy zombie SS a... zombie czerwonoarmistami. 

Tommy Wirkola zadbał o to, by widzowie jego filmu nie mogli się nudzić - w tej dość nietypowej produkcji krew leje się potokami, trupy (każdego rodzaju) ścielą gęsto, a niewyszukany gag zastępuje kolejnego niewyszukanego gaga. Akcja gna do przodu na złamanie karku, do tego stopnia, że próżno jest szukać w filmie jakichkolwiek przestojów. Jest to produkcja świetna również z tego względu, iż przypadnie do gustu wszystkim fanom horrou (w takim jego ujęciu), a najpewniej rozczaruje całą resztę odbiorców. Tym sposobem otrzymujemy film który wart jest polecania pewnej konkretnej grupie, film który albo się lubi, albo nienawidzi. Dlatego daję sobie uciąć rękę (pun intended), że Dead Snow 2 przypadnie do gustu wszystkim fanom Evil Dead'a, Reanimatora i całej reszty krwawych, tandetnych horrorów które na całe szczęście wciąż jeszcze ukazują się - od czasu do czasu - w kinach.