sobota, 28 września 2013

Dream a Little Dream of Me

Kiedyś, jeszcze w czasach dzieciństwa, marzyły mi się supermoce. Potem zacząłem czytać Stephena Kinga. Szybko mi się odechciało tych wszystkich telepatii, telekinez, czytania w myślach i jeszcze bardziej wymyślnych umiejętności. I to nie dlatego, że "wielka moc niesie ze sobą wielką odpowiedzialność". Raczej przez wzgląd na fakt, że w światach tworzonych przez SK wielka moc przyciąga wielkie niebezpieczeństwa. Jak możecie się domyślić, nie inaczej ma się sprawa w przypadku głównego bohatera Doktora Sen. 


Recenzje są problematyczne: te dobre są cholernie trudne do napisania, a słabe dostępne niemalże wszędzie, nudne i często mylące. Dlatego postanowiłem sobie, że ta forma zagości na moim blogu dopiero w przypadku pojawienia się na rynku jakiejś szczególnej pozycji. A co może być bardziej szczególnego, niż nowa książką Mistrza Horroru? 

Na Doktora Sen czekałem od dawna, w zasadzie od momentu kiedy przeczytałem Lśnienie. Jasne, wtedy nawet nie przypuszczałem, że King może kiedykolwiek napisać kontynuację jednego ze swoich najbardziej udanych horrorów, ale co z tego - miałem po prostu ogromną chęć dowiedzieć się czegoś o późniejszych losach Dannyego Torrancea, bohatera, którego Stephen chyba szczególnie sobie unielubił. Bo nie dość, że jako dzieciak musiał zmagać się z alkoholizmem ojca, biedą i mocami, których nie rozumiał, to jeszcze w dorosłym życiu, jak się okazuje, też nie miał lekko. 

Doktor Sen opowiada historię dorosłego już Dana, dla którego niezwykłe 'lśnienie' staje się przekleństwem w życiu. Po krótkim wprowadzeniu czytelnik będzie miał okazję zorientować się, że Dan tak naprawdę stał się kopią swojego ojca - życiowym nieudacznikiem, pijakiem, ćpunem. Człowiekiem złamanym przez życie, który jednak będzie musiał podźwignąć się, jeśli tylko będzie chciał uratować siebie i swoją towarzyszkę, młodą, ale obdarzoną potężnym 'lśnieniem' dziewczynę, na trop której wpadł Prawdziwy Węzeł. Czym jest Węzeł? Cóż, tego dowiecie się czytając książkę, nie będzie jednak niedyskrecją, jeśli zdradzę wam, że raczej nie mielibyście ochoty spotkać jego członków na swojej drodze. Tak samo, jak nie mielibyście ochoty spotkać na niej Taheenów czy Can Toi, Małych Ludzi w Żółtych Płaszczach. 

By obejść wszelkie możliwe spoilery i oszczędzić sobie rozpisywania się: Doktor Sen daje czytelnikowi dokładnie to, czego mógł oczekiwać. Bohaterowie są spójni i psychologicznie wiarygodni, jednocześnie pozostając cholernie stereotypowi. Ile razy widzieliśmy już u Kinga takich spieprzonych życiem gości, jak Dan? Alkoholików, którzy po raz ostatni dają sobie szansę, żeby odwrócić swój zły los? Ciężko policzyć. Jednocześnie wiernemu czytelnikowi wyżej wspomnianego autora taki stan rzeczy nie powinien przeszkadzać, tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę to, jak wiernie opisany jest przebieg choroby alkoholowej. W końcu swojego czasu sam autor nie wylewał za kołnierz, co widać na przykładzie tych kilkudziesięciu stron, kiedy opisuje hulaszcze życie swojego bohatera - serio, czy ktoś kto sam nie przeszedł przez takie upodlenie byłby w stanie tak znakomicie to opisać? Nie wiem. Wątpię.

Tak samo rzecz ma się ze stylem, narracją, prowadzeniem fabuły. King, jak ma to w zwyczaju, nigdzie się nie spieszy. Z pietyzem, w żółwim tempie rozpisuje szereg poszczególnych zdarzeń, które prowadzą do zawiązania fabuły - wtedy jednak akcja nagle zaczyna płynąć wartko jak wzburzona rzeka. Nie jest to takie dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, iż autor zawarł na 650 stronnicach kilkanaście lat z życia bohaterów. To akurat, jeśli chodzi o Kinga, jakaś nowość. Przypuszczam, że jeśli Doktor Sen powstawałby kilka lat temu, nie skończyłby się na trylogii, a od ilości wątków pobocznych bolałaby głowa. Całe szczęście, jest tak, jak jest.

Największym mankamentem książki jest brak charakterystycznego Głównego Złego. Prawdziwy Węzeł jest oczywiście krwiożerczy, koszmarny, zły do szpiku kości i nie cofnie się przed niczym, ale... Gdzie mu do Randalla Flagga, zwanego również Nyarlathotepem, czy Pennywise'a, wypełzłego z nieznanych czeluści Todash? Nie ta liga, zupełnie nie ta liga. A jednak, z powodu obecności motywu 'lśnienia' nawiązania do większego zła są raczej oczywiste. Czytając książkę lubiłem powtarzać sobie, że Prawdziwy Węzeł to kolejne sługusy Karmazynowego Króla - i wiele rzeczy wskazywało na to, iż faktycznie tak jest. Bo w końcu All Hail the Crimson King. 

Jeśli chodzi o plusy - jest ich cała masa. Począwszy od zgrabnie poprowadzonej akcji, w której na szczęście brakuje charakterystycznych dla słabszych książek Kinga dłużyzn, poprzez ciekawych bohaterów i przyzwoitą historię, na zakończeniu skończywszy. Doktora Sen warto przeczytać również z innego względu - to próba, w której King stara się zmierzyć z własną legendą. Nie wielu jest twórców, którzy po latach mają odwagę wrócić do swoich kultowych dzieł by opowiedzieć kolejną nawiązującą do nich historię. Stephen, całe szczęście, wykazał się nie tylko odwagą, by podjąć się wyzwania, ale również pisarskim kunsztem, by je należycie wykonać. 

Doktor Sen nie będzie drugim Lśnieniem. Więcej, on nawet nie pretenduje do takiego miana. To dobrze napisana, ciekawa i straszna książka, która zasługuje na miejsce na liście tych bardziej udanych dzieł Kinga. Pozycja tym bardziej obowiązkowa, jeśli wziąć pod uwagę to, iż jest to jeden z niewielu horrorów, które Mistrz wydał w ostatnim czasie. Słowem: do księgarni! 


A, nawiasem mówiąc, premiera Doktora Sen niemalże zbiegła się z premierą ekranizacji innej książki Kinga, Carrie. Nie bardzo wiem, jaki sens ma uczestniczenie w seansie, skoro cała akcja obrazu została streszczona na trailerze, a sama książka nie prezentuje sobą nic ciekawego, ale co tam. Może ten bliźniaczy w stosunku do Doktora Sen motyw  'lśniącego' który ma całe życie pod górkę was zachęci?