środa, 21 sierpnia 2013

Zbawienny uwiąd wyobraźni

Dzisiaj rozpoczął się gamescom, największa w Europie impreza zrzeszająca twórców i miłośników gier. Targi odbywają się w Kolonii nad Renem i w zasadzie każdy, kto choć trochę interesuje się grami/konsolami/technologią jako taką - musiał o nich słyszeć. To świetna okazja do zastanowienia się nie tyle nad eventem, co nad kierunkiem, w którym wydaje się zmierzać branża. 


Ktoś powiedziałby: targi jak targi. I w sumie ciężko byłoby się z nim nie zgodzić, dlatego pozwolę sobie oszczędzić rozpływania się nad tym, jaki to gamescom nie jest profesjonalny i jakich to ciekawych rzeczy można się z niego dowiedzieć - przejdę do sedna.

Wczoraj (czyli w zasadzie jeszcze przed rozpoczęciem oficjalnej części imprezy) Microsoft zaprezentował światu tytuły gier, które w dniu premiery dostępne będą na ich najnowszą konsolę, noszącą dumną i jakże nowatorską nazwę Xbox One. Dzień później za ciosem poszło Sony, prezentując identyczną listę, tyle, że na ich Playstation 4.

Ja, jako klasyczny przykład geeka, otarłem zaśliniony podbródek i zabrałem się do czytania.

Czego to oni nie zapowiedzieli! Zupełnie nowy Assassin's Creed (czwarta część, nie licząc samodzielnych "dodatków"), FIFA14 (nie mam pojęcia która to już odsłona tej gry. 20?), Dead Rising 3 (jak łatwo się domyślić, kontynuacja poprzednich części) i wiele, wiele innych. W skrócie: jakieś 80% zapowiedzianych gier to kontynuacje. Nic nowego. No, prawie nic.

Jeszcze do niedawna wierzyłem w ewolucję branży gier komputerowych. Teraz, patrząc na te wszystkie CoD'y i BF'y- już nie mam złudzeń. Jasne, pojawiają się ambitne, ciekawe tytuły- jednak większość z nich to "indyki", gry niezależne, albo produkcje tworzone przez zupełnie małe, słabo znane studia. Część z tych gier nie wybiłaby się, gdyby nie wizjonerstwo ich twórców, gdyby nie ich ciężka, katorżnicza praca i diabelnie dobra znajomość branży. Bo w końcu kto wspiera obraz, który stawia na mniejszość? Na tych, którzy od wirtualnej rozrywki oczekują czegoś więcej?

Za przykłady takich produkcji świetnie posłużą Planescape, Limbo, Amnesia: The Dark Descent, cała gama gier ze wschodu z Final Fantasy na czele i wiele, wiele innych. Jak wygląda przy tym zachód, oraz wzorująca się na nim - na nieszczęście - Europa? Kiepsko, bo eksploatuje marki do takiego stopnia, że po jakimś czasie nic z nich nie zostaje. Wystarczy spojrzeć na reakcje fanów w sprawie najnowszego Assassin's Creeda. Studio obiecało, że trzecia część definitywnie zakończy grę, wieńcząc trylogię, ale cóż... Portfel sam się nie napełni, a wymyślanie nowej gry jest trudniejsze, niż wrzucenie gracza w świat oparty o tą samą, niezmienną od 6 lat mechanikę- idź, zabij, poskacz po dachach. Tak naprawdę od czasów AC3 w serii zmienia się już tylko czas trwania akcji, kosmetyka. No i może jeszcze polowania. Ponoć w najnowszej części będzie można zabawić się w harpunnika i łowić rekiny i wieloryby, bo w końcu to chleb powszedni każdego zabójcy.

Czemu, biorąc pod uwagę możliwości jakie daje branża, ogromne studia takie jak Ubisoft, EA czy Blizzard wolą odgrzewać kotlety, zamiast tworzyć nowe, bardziej wartościowe projekty? Podobno gry z większymi aspiracjami nie trafiają do mas, gorzej się sprzedają, a amerykańce w ogóle tego nie kupują, bo chcą się tylko odmóżdżyć przy n-tej strzelaninie... Z jednej strony to prawda, z drugiej - rekord kickstartera (bodajże najpopularniejszego serwisu crowdfunding'owego) pobiła gra, która jest duchowym spadkobiercą najbardziej ambitnego RPG w historii gier komputerowych, zbierając w ciągu miesiąc ponad 4 miliony dolarów.

Jedyną odpowiedzią na pytanie "czemu jest tak, a nie inaczej" jaka w tym przypadku przychodzi mi do głowy, jest lenistwo. Bo w końcu więcej pracy kosztuje przygotowanie ciekawej fabuły, niż tylko odświeżenie mechanizmów rozgrywki. Zresztą, z tymi ostatnimi też nie jest ostatnio najlepiej, wystarczy spojrzeć na gry z gatunku FPS, gdzie co drugi tytuł to klon Call of Duty albo Gears of War, nie oferujący prawie nic nowego. Bałbym się zakładać, że większość gier wygląda tak, jak wygląda, tylko przez wzgląd na to, że ich twórcy są tak przywiązani do pewnych wzorców, że nie potrafią stworzyć czegoś nowego od podstaw, bazując tylko na tym, co w grach jest najważniejsze- na swojej wyobraźni.

Całe szczęście, są jeszcze wyżej wspomniani giganci ze wschodu (np. Nintendo) oraz producenci gier niezależnych. Nie tak dawna premiera najnowszej konsoli Wii, oraz wzrastającej popularności gier indie daje jeszcze jako taką nadzieję na przyszłość. Pozwala myśleć, że być może jednak nie skończymy zalani przez bezpłciowy, zamerykanizowany szajs, który swoją obecnością na rynku wspiera krzywdzące stereotypy, które spychają gry poza nawias kultury, utwierdzając maluczkich w przekonaniu, że granie to rozrywka dobra jedynie dla dzieci.