niedziela, 2 listopada 2014

Tartan - jeszcze błędny rycerz

Polska fantastyka od jakiegoś czasu cierpi niewysłowione katusze. Dużą winę ponoszą za to wydawcy, którzy z mojego punktu widzenia ze zbyt dużą dozą nieufności podchodzą do nowych nazwisk. W wyniku tego w kraju nad Wisłą pokutuje przekonanie (z którego niestety nie zawsze się wyrasta), że Sapkowski to w dziedzinie fantasy niekwestionowany mistrz. Całe szczęście moda na self publishing już kilka lat temu dotarła do naszego państwa, dając duże pole do popisu wszystkim tym, którym nie w smak była współpraca z wydawnictwami. Jedną z takich osób jest pisarz kryjący się pod malowniczym pseudonimem Jacob Stone, którego Tartan niedługo trafi do sprzedaży. 


Umówmy się: high fantasy nie należy do najłatwiejszych gatunków, w jakich można pisać, szczególnie, jeśli chce się trafić do czytelników, którzy ukończyli już gimnazjum. To jak łatwo można popaść w przesadę w takim podtypie fantastyki, doskonale ilustruje przykład Kryształów Czasu, które jeszcze przed niedaleką premierą zostały uznany za kopalnię lolcontentu, a nie faktyczną lekturę. Sprawa wygląda jeszcze trudniej, kiedy książkę współtworzy się z innym autorem (Borys Volkenheim - co mówiłem o malowniczych pseudonimach?), który jest jednocześnie Mistrzem Gry, a cała historia to pisemna adaptacja kilkuletniej kampanii. 

Sama próba przeniesienia sesji RPG na karty książki nie jest niczym nowym - z umiarkowanym sukcesem udało się to chociażby Marcinowi Mortce w jego Karaibskiej Krucjacie. Dziwi jednak fakt, że pisarz, który dopiero debiutuje na rynku, decyduje się akurat na takie rozpoczęcie swojej kariery, tym bardziej, iż to właśnie Tartanem promuje swój artystyczny pseudonim. Skoro jednak udało mi się nakreślić główne problemy, które moim zdaniem stanęły przed Jacobem Stonem przy pisaniu jego powieści, pozwolę sobie przejść do tego, jak sobie z nimi poradził.

Tartan to książka spełniająca wszystkie założenia epickiego, wysokiego fantasy. Historia tytułowego bohatera oparta jest o dość prosty, chociaż nieco urozmaicony kilkoma upadkami, motyw from zero to hero. I - biorąc pod uwagę fakt, że sam Tartan kreowany jest jako postać nieskomplikowana - nie jest to bynajmniej jej wada. Czytelnik ma okazję zapoznać się z pewnym okresem z życia wojownika w świecie, który tak naprawdę stanowi zbitek popkulturowych inspiracji Mistrza Gry. Książka opowiada o jego początkach jako ulicznika i zabijaki, tłumaczy wydarzenia, które doprowadziły do tego, że Tartan został przyjęty w poczet elitarnej formacji Gwardzistów (tak, tak, do nazw pozwolę sobie jeszcze wrócić...), opowiada o jego pierwszej i drugiej miłości, skupiając się wreszcie na militarnych podbojach bohatera. W dużym skrócie: Tartan mówi o tym wszystkim, co może przeżyć gracz podczas dobrze poprowadzonej sesji RPG w systemie krańcowo epickim.

Biorąc to wszystko pod uwagę, Tartan mógł być historią zwyczajnie nieudaną właśnie przez ten wzgląd - bohaterowie RPG albo umierają w najlepszym momencie (a śmierć bohatera w nieodpowiednim momencie nieczęsto stanowi zaletę książkowej opowieści), albo zwyciężają po to, by walczyć dalej. Przykład Mary Sue udowadnia jednak, że czytelnik nie lubi wcale śledzić losów wiecznych zwycięzców, z czego Jacob Stone wydaje się zdawać sobie sprawę. Wyżej wspomniane upadki herosa z całą pewnością sprawiają, że czytelnik z większą ciekawością będzie chłonął fabułę, niepewny, jak zakończą się losy postaci w świecie, w którym rozbijanie ścian przeciwnikiem i walki ze smokami to niemalże chleb powszedni. Pomimo tego (a być może właśnie ze względu na to!), że Tartan jest wydawniczym debiutem Stone'a, udowadnia on, że rzemiosło pisarskie nie jest mu całkowicie obce. Powieść prowadzona jest z perspektywy kilku osób, zdarzają się liczne retrospekcje a nawet coś, co jestem skłonny nazwać mini - kompozycją szkatułkową. Jakość opisów kreślonych przez pióro Stone'a stoi na odpowiednim poziomie, by móc cieszyć się światem opowieści.Wszystko to nie pozwala się nudzić przy poznawaniu bohatera oraz przeżywaniu jego przygód, ale...





Nie da się ukryć, że książka posiada również liczne wady. Przede wszystkim to selfpub - braki w odpowiedniej korekcie widać na pierwszy rzut oka, chociaż nie będą one być może tak rażące dla kogoś, kto nie czytał książki z zamiarem jej recenzowania. Wysyp nieprawidłowo rozmieszczonych przecinków, czy nieliczne powtórzenia to coś, co trzeba zaakceptować, jeśli chce się lekturą Tartana cieszyć. Drugą poważną wadą jest utarte powielanie schematów, tak charakterystycznych dla powieści tego gatunku - chodzi między innymi o nazewnictwo (tu nawet nazwy surowców pisane są wielką literą!), czy pogubienie w rozbuchanych realiach świata. Tu dochodzimy do trzeciego i moim zdaniem najpoważniejszego mankamentu książki. 

Nie wiem, ilu czytelników zwraca uwagę na niuanse takie, jak logika świata stworzonego. Ilu tak naprawdę zastanawia się nad tym, jakie motywacje pchają poszczególne postacie do przodu, albo nad tym, czy ich decyzje są naprawdę przemyślane? Wydaje mi się, że tak naprawdę niewielu - chciałbym jednak wierzyć w to, że jest ich o wiele więcej. Do dziś pamiętam, jak za dzieciaka w którymś tomie Eragona natknąłem się na fragment, który opisywał Starcie Z Ważnym Przeciwnikiem. Bohater walczył, dzielnie stłukł Złego na kwaśne jabłko, a potem dał mu odlecieć. Czemu go nie dobił? Bo ZAPOMNIAŁ, że ma przy sobie amulet, który x czasu ładował mocą. Jako czytelnik poczułem się wtedy cholernie oszukany - i coś się we mnie przestawiło, bo zacząłem uważniej śledzić wypaczenia tego typu. 

Błąd tego kalibru zdarza się w książce tylko raz - kiedy potężny dowódca Gildii Zabójców, Zyron, decyduje się zabić Tartana, by pozbyć się go z miasta Barbarois. Z powodów, których nie chcę zdradzać, nie jest to dla Zyrona najmilsza decyzja; wolałby zachować Tartana przy życiu (o czym czytelnik zostaje poinformowany w stosownym fragmencie rozdziału) i wykorzystać inny sposób, by się go pozbyć, nie ma jednak - jak karze się wierzyć czytelnikowi - takiej możliwości. Dlatego decyduje się na podjęcie odpowiednich kroków i... Nie wysyła swoich zabójców, którzy mają najlepsze szanse, by cicho i sprawnie zlikwidować bohatera. Wynajmuje niemalże przypadkową postać, która nie dość, że nie zabija bohatera wskutek swojej głupoty, to jeszcze naraża na szwank jedną z najważniejszych osób w całym mieście... A potem okazuje się, że o wszystko zostaje obwiniony Tartan, w wyniku czego obłożony Klątwą Zapomnienia główny bohater musi opuścić Barbarois. Co najważniejsze dla czytelnika, żaden z fragmentów nie sugeruje, że Zyron jest opóźniony, czy zwyczajnie głupi. Autor karze nam wierzyć w potęgę i siłę mistrza Gildii Zabójców, który nie dość, że podejmuje idiotyczną decyzję, to jeszcze jakimś cudem pomija w swoim rozumowaniu to, że Klątwa Zapomnienia mogłaby być niezłą alternatywą dla morderstwa, którego przecież podobno nie chciał popełniać. 

Co najważniejsze: podejrzewam, że takie rozwinięcie zdarzeń to błąd Mistrz Gry, który zdarza się przecież nawet najlepszym. Historię Tartana znałem zanim jeszcze przeczytałem powieść Stone'a, gdyż jako współgracz miałem okazję za nią zakulisowo wpływać - dlatego wiem, że autor pominął, zamienił kolejnością czy całkowicie usunął niektóre fragmenty sesji tak, by działały przeniesione na medium, jakim jest książka. Jest to bardzo dobra decyzja, ale tym bardziej dziwi fakt, że zdecydował się zachować tak irytujące wątki, jak ten wspomniany wyżej, czy zabiegi, które określić można tylko mianem Boga w Maszynie (np. kiedy Tartan walczy z przeciwnikiem, z którym nie ma szans wygrać i nagle dzieje się COŚ). Tego typu zagrania z całą pewnością są dozwolone na sesji - ale już niekoniecznie w lekturze. 

Będąc osobą, która wcześniej wiedziała, jak toczą się losy Tartana, ciężko jest powiedzieć mi, czy książka będzie w stanie przykuć uwagę odbiorcy, zaciekawić go. Równie trudno jest mi ocenić, czy Tartan stanowiłby dla mnie bohatera atrakcyjnego, takiego, którego przygody chciałbym śledzić - wydaje mi się jednak, że jego moralna niejednoznaczność przesądziłaby o tym, że dałbym mu szansę. Podkreślić trzeba, że fabuła opowieści rozplanowana jest dość dobrze, zmierzają miarowo w stronę punktu kulminacyjnego, którym jest ogromna i zaskakująco dobrze opisana bitwa. Samo zakończenie książki może być dla czytelnika dość dużym zaskoczeniem i jedną z jej najważniejszych zalet, gdyż w tym miejscu z całą pewnością odchodzi ona od powielania klisz.

Ostatecznie mam nadzieję, że przyjdzie mi przeczytać jeszcze inną pozycję Stone'a. Tartan nie pozwolił mi być może jednoznacznie ocenić umiejętności pisarskich autora, ale dość pozytywnie nastroił na przyszłość czytelniczą, którą jeszcze do niedawna - za sprawą fragmentów wspomnianych Kryształów Czasu - widziałem w wyjątkowo czarnych barwach, być może przekonując również do selfpubów, w które do dziś ciężko mi do końca uwierzyć.