niedziela, 16 listopada 2014

Przebudzenie - Lovecraft 2.0


Tegoroczny listopad to dobry miesiąc dla każdego fana horroru: za kilka dni ukaże się Teatr Grottesco Ligottiego, kilkanaście dni temu miały premierę Kryształy Czasu, które - co wnoszę po licznych fragmentach udostępnionych w sieci - sprawiają, że włos jeży się na głowie najbardziej odpornym czytelnikom. Przy tak silnej konkurencji moją cierpliwość wystawiało na próbę oczekiwanie na jeszcze jedną premierę, której wypatrywałem od dłuższego czasu. Mowa rzecz jasna o Przebudzeniu - najnowszej powieści Stephena Kinga.


Od jakiegoś - dość długiego - czasu mówi się o tym, że King się skończył. Że to co najlepsze, dawno już za nim. Wreszcie, że to grafoman. Do tych ostatnich zarzutów król współczesnego horroru odniósł się kiedyś w dość ironicznym, charakterystycznym dla siebie stylu: pisząc o tym, że miano grafomana krytycy przyznają każdemu, kto sprzedaje się w takim nakładzie jak on. Chociaż większość tych zarzutów nie ma pokrycie w rzeczywistości, trzeba jednak stwierdzić z całą stanowczością, że King faktycznie bywa nierówny. Złożyć można to na karb tego, że stara się wciąż eksperymentować: pisząc nie tylko horror, ale i dzieła w gatunach, w których nie zawsze się sprawdza, takie jak thrillery czy kryminały. Mimo tego pisarz nigdy nie spada poniżej pewnego określonego, dość wysokiego poziomu. Poziomu, który reprezentuje również Przebudzenie.

Coś się stało

Mistrz horroru odmalowuje przed czytelnikiem historię w dobrze już znanym stylu, skupiając się nie tyle na samych wydarzeniach, co na postaciach oraz łączących ich relacjach. Więź, która nawiązuje się pomiędzy Jamiem Mortonem, a wielebnym Charlesem Jacobsem w chwili, kiedy ten pierwszy jest jeszcze dzieckiem, jest tak naprawdę główną osią przedstawionej historii. King (co dla fanów twórczości pisarza nie będzie zaskoczeniem) nie spieszy się, rozpisując tworzony świat. 500 stron lektury to w zasadzie przekrój życia Mortona - mówiący o jego dzieciństwie, związkach z rodziną, wreszcie o pierwszym (i kolejnych) spotkaniach z wielebnym, któremu z każdym kolejnym spotkaniem bliżej do archetypu Tesla/Nyarlathotep o którym pisałem wcześniej. Czytając pierwsze rozdziały odnosi się wrażenie znane każdemu, kto kiedykolwiek obcował z książkami SK: na pozór nie dzieje się w nich nic przerażającego, próżno doszukiwać się w nich grozy tak charakterystycznej dla gatunku. Ta iluzja normalności jednak szybko znika, kiedy niewielkim amerykańskim miasteczkiem wstrząsa tragedia, która odbije się na każdym z bohaterów. Wstrząs, w szczególności dotkliwy dla wielebnego Jacobsa, stanowi jednocześnie przebudzenie horroru i koszmarów, które od tego momentu pchać będą akcję naprzód, wprost do (w założeniu) wstrząsającego punktu kulminacyjnego. 


Za niewątpliwy plus lektury można uznać świetne tempo prowadzenia fabuły do przodu. Tym razem King wydaje się nie odwlekać nieuniknionego. Oczywiście kto inny mógłby pomysł Króla zamknąć w przydługim opowiadaniu, jednak 500 stron książki to moim zdaniem odpowiednia objętość dla opisania historii w sposób, który wybrał sobie Stephen King - skupiając się na psychologii postaci, starając się sprawić, by były jak najbardziej rzeczywiste, co rzecz jasna do pewnego stopnia udaje mu się osiągnąć, gdyż zarówno Morton, jak i wpisujący się w ramy szalonego naukowca Jacobs są naprawdę interesującymi bohaterami. W Przebudzeniu niewiele jest dłużyzn, które mogą znudzić czytelnika, tym bardziej, że opowieść toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w czasie których każda z postaci swoje przechodzi - co widać po ich kolejnych spotkaniach, oddzielonych od siebie długimi latami. 

Skłamałem, a przynajmniej nie powiedziałem całej prawdy. Fakt, początkowe rozdziały nie wiele noszą w sobie strachu, jedynie go zapowiadają. Czytelnik świadomy (to jest zapoznany z klasyką gatunku i innymi dziełami Kinga) może jednak poczuć dreszcz strachu na plecach jeszcze zanim wczyta się w pierwsze słowa fabuły. Zapowiedzią niewysłowionego horroru będzie bowiem dedykacja, poświęconym geniuszom opowieści grozy, takim jak Lovecraft, czy (wyszczególniony w morzu nazwisk) Arthur Machen, autor świetnego Wielkiego Boga Pana. Mówiąc krótko, morze odniesień które można znaleźć w Przebudzeniu będzie gratką dla każdego, kto zapoznał się z twórczością innych gigantów gatunku. 

Z drugiej jednak strony podobna wiedza może być przekleństwem. Za największy minus najnowszej powieści Kinga można bowiem uznać to, że jest to powtórzenie znanych i łatwych do rozpoznania motywów, klisz. Odniesienia do Lovecrafta, które można znaleźć w książce nie są - same w sobie - problemem. Wspomnienie o De Vermis Mysteriis czy istotach stworzonych przez Samotnika z Providence również do nich nie należy, jak i sama kompozycja książki, czy tematyka, wydaje mi się bowiem, że Przebudzenie, to najbardziej lovecraftowska książka jaką King napisał - gdyby tylko HPL skupiał się na psychologii postaci, z całą pewnością mógłby napisać coś podobnego do najnowszej powieści SK. Martwi jednak to, że naturę grozy, którą King stara się ujawnić dopiero na samym końcu książki, czytelnik może poznać o wiele, wiele wcześniej. Fascynacja wielebnego Jacobsa "tajemną elektrycznością", jego fiksacja na punkcie życia i śmierci, odwrócenie od Boga... Wszystko to zwiastuje jego próbę przejrzenia, w takiej lub innej formie, przez zasłonę nieuchronnego, jakim jest śmierć, która spotyka każdego człowieka. Polemika z chrześcijańską wizją zaświatów również nie wypada na tyle zaskakująco jak powinna, szczególnie, jeśli czytało się komiks Necronauts - który również nawiązuje do twórczości Lovecrafta, przedstawiając koncepcję identyczną koncepcję zaświatów, co King w swoim Przebudzeniu

Z tego punktu widzenia Przebudzenie należy uznać za eksperyment, próbę rozliczenia się z inspiracjami, które wpływają na każdego pisarza. Dla czytelnika, który nie zna Kinga, zakończenie może się okazać nie do końca zrozumiałe. Dla kogoś, kto wczytuje się w słowa spisane przez klasyków gatunku powieść może być (do pewnego stopnia) powtórką z rozrywki. W najlepszej sytuacji są chyba ci, którzy dość dobrze znają dorobek Stephena, ignorując przy tym innych twórców literatury grozy. Książka nie będzie ich razić odtworzonymi motywami, a znajomość Mrocznej Wieży czy To może pomóc w rozszyfrowaniu zakończenia. Jednak mimo wszystkich wymienionych wad nie oceniałbym Przebudzenia jako jednej ze słabszych książek Kinga - nadal pozostaje ono wartościową, dość zajmującą lekturą, od której ciężko się oderwać nawet, jeśli przewidzi się naturę zakończenia. 

Maturin jest martwy

Od czasu, kiedy miałem okazję rozmawiać ze znajomym na temat To, który był wyraźnie niezadowolony z zakończenia, którego nie zrozumiał (w wyniku nieznajomości innych dzieł Kinga), staram się zawsze analizować każdą książkę Króla odnosząc ją do całego stworzonego przez niego uniwersum. Nie inaczej było w przypadku Przebudzenia, które skłoniło mnie do kilku wyjątkowo ciekawych wniosków...

Czy muszę pisać, jak wiele spoilerów dotyczących zarówno Przebudzenia jak i innych dzieł Kinga będą zawierały następne akapity? 

W ostatnich rozdziałach powieści Jacobs za pomocą swojej "energii elektrycznej" sięga poza zasłonę śmierci, by dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie. W rytuale niezwykle podobnym do tego, który czytelnik znać może z Frankensteina Shelley, wskrzesza niedawno zmarłą kobietę. Od tego momentu sprawy przybierają obrót szczególnie ciekawy dla czytelnika zapoznanego z twórczością SK. 


Za niematerialnymi drzwiami, które obrastają martwym już bluszczem czeka Matka. To co można odczytać z tego zdania wydaje się być bardzo powiązane z cyklem Mrocznej Wieży oraz To. Słowa, które To wypowiadało do Billy'ego mówiły o martwym Żółwiu, Maturinie, który strzegł jednego z promieni utrzymujących Mroczną Wieżę, centrum światów. Jego śmierć miała swoje konsekwencje, chociażby w osłabieniu promienia, który podtrzymywał Mroczną Wieże i uniemożliwiał jego zawalenie. Czym był bluszcz? W tym przypadku można odczytać go jako metaforę kolejnego promienia, który upadł, doprowadzając do tego, że Drzwi można było otworzyć. 

Nieco później Jacobs i Morton dowiadują się, co czeka na ludzi w zaświatach - wieczna niewola, uciemiężenie przez rasę owadopodobnych istot pod niebem, na którym brakuje gwiazd: ich miejsce zajmują dziury w firmamencie, za którymi plugawią się Wielkie Bóstwa, doskonale znane z kart Lovecrafta, ale i dzieł Kinga. Rzecz w tym, że u Króla nazwa Wielkich Bóstw przypada więcej niż jednej klasie istot: Wielkimi nazywano zarówno starą rasę humanoidalnych istot, która zniszczyła świat rewolwerowca w Mrocznej Wieży, jak również istoty kryjące się w przestrzeni nazywanej Todash, zdecydowanie bliższe lovecraftowskim Wielkim Przedwiecznym. Można jednak przypuszczać, że zarówno jedni jak i drudzy Wielcy Bogowie są ze sobą powiązani: chociażby przez fakt, jak często kojarzeni są z pajęczym kształtem. Karmazynowy Król, syn jednej z humanoidalnych Wielkich najczęściej przedstawiany był właśnie jako pająk, lub pajęcza hybryda, podobnie jak jego dziecko, Mordred. To, które zamieszkiwało przestrzeń nazywaną Todash (która z dużą dozą prawdopodobieństwa była tym, co widzieli Morton i Jacobs) również wizualizowało się w pajęczej formie. Matka, stwór którego przywołali bohaterowie Przebudzenia, również posiadało pajęcze odnóże. Wnioski? Niemalże pewnym jest, że Matka oraz Wielcy Bogowie przedstawieni w najnowszej książce Kinga to istoty zamieszkujące Todash, lub być może Prim. Matka - co przyznam, jest sporą nadinterpretacją - może być istotą, która powiła samego Karmazynowego Króla. 

Rozważania na temat faktycznego znaczenia Przebudzenia dla całego uniwersum są jednak szczególnie trudne właśnie przez wzgląd na to, że pokrewieństwo (czy może jego brak) pomiędzy jednymi Wielkimi Bogami a drugimi nie jest jasne. Ci humanoidalni otworzyli drzwi do Todash, przestrzeni pomiędzy światami (w której również mieszkają Wielcy), oraz wypuścili na świat Prim, przedwieczny chaos, z którego pochodziła Karmazynowa Królowa, również określana wyżej wspomnianym mianem.  W związku z tym być może zasadnym jest zakładać, że zarówno jedni jak i drudzy Wielcy Bogowie to jedno i to samo - tyle, że w różnej formie i w różnym okresie, czasem zachowujący ludzką formę, a czasem nie. Jakkolwiek nie byłoby naprawdę, powyższe rozważania w sposób jasny ukazują, jak wielką frajdę może sprawić lektura Przebudzenia komuś, kto miał okazję wcześniej przeczytać chociażby kilka(naście) innych książek Kinga.