poniedziałek, 5 stycznia 2015

Komiksowe podsumowanie roku 2014

Wiele można napisać o książkach, filmach czy albumach muzycznych wydanych w 2014 roku. Gdyby jednak połasić się na omówienie kilku pozycji z tego zakresu, okazałoby się, że liczba udanych produkcji jest zaledwie niewielkim procentem wszystkich, które ujrzały światło dzienne. I nie wiem, czy to mój optymizm, czy fakt, że sprawa z komiksem wygląda nieco inaczej. Nie licząc kilku komiksów superbohaterskich, nie spotkałem się w minionym roku ze zbyt wieloma przykładami "nowel graficznych", które można by określić mianem słabych. Mówiąc wprost - rok 2014 był zdecydowanie udanym okresem dla komiksu, czego dowiodą poniższe przykłady.

Długo zastanawiałem się od czego zacząć poniższy wpis i uznałem, że w tym przypadku warto będzie zacząć od końca, którego w tym roku doczekała się manga Naruto. I  chociaż nie mogę uznać się za fana serii, jest ona - do pewnego stopnia - fenomenem popkulturowym, biorąc pod uwagę chociażby to, jak często cosplaye'owane są postacie powstałe na jej kartach. Dodatkowo wydaje mi się, że dla wielu osób zakończenie Naruto może być jednoznaczne z definitywnym zakończeniem okresu dzieciństwa (co jest więcej niż możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że komiks zaczął ukazywać się w roku 1999), co również skłania do odnotowania zakończenia serii, a być może nawet zapoznania się z nią. Warto nadmienić, że miejsce Naruto w Shonen Jumpie zajęła nowa pozycja, Boku no Hero Academia, która zaskakuje tempem akcji, zdecydowanie szybszym niż to które jest znane z mang ciągnących się na 600+ chapterów. Ciężko jednak powiedzieć, czy Boku no Hero Academia może w przyszłości stanowić chociażby namiastkę Naruto/Dragonballa/Bleacha młodych mangochłonów. 

Wracając do komiksu amerykańskiego i europejskiego: można odnieść wrażenie, że po Eisner Awards 2014 niewiele można dodać w sprawie najciekawszych tytułów ostatniego roku. Prawda jest jednak taka, że z uwagi na dziwny czas, w którym organizowane jest rozdanie nagród (środek roku, no naprawdę?) można wyszczególnić dwa czy trzy tytuły, które nie załapały się na nominacje do Eisner Awards, a mimo to zasługują na kilka ciepłych słów. 

Jest to między innymi Black Science, który to komiks zadebiutował pod koniec 2013 roku, a w 2014 potwierdził swoja jakość. Historia wynalazcy (oraz jego rodziny i współpracowników), który odkrył możliwość podróżowania pomiędzy alternatywnymi rzeczywistościami z miejsca przykuwa uwagę czytelnika tym bardziej, że próżno w niej szukać radosnego hasania po innych wymiarach - w wyniku sabotażu maszyna, która służy bohaterom do podróżowania po innych światach zostaje uszkodzona, a naukowy eksperyment zmienia się w rozpaczliwą próbę przetrwania w coraz to bardziej obcych środowiskach. Dodajcie do tego świetny dizajn zwiedzanych krain oraz klimat pulpowego science fiction, a otrzymacie całkiem niezły, chociaż pobieżny opis tego, czym jest Black Science. Komiks okazał się na tyle ciekawy, że jeszcze w tym miesiącu będzie można poczytać go w naszym rodzimym języku za sprawą wydawnictwa Taurus Media.


Wielki powrót zaliczył również najlepszy komiks, jaki miałem okazję czytać - mowa o Sandmanie Neila Gaimana. Szkoda tylko, że jest to pozycja adresowana głównie do fanów serii: zeszyty które dotychczas ukazały się w ramach Overture (całe cztery przez rok i dwa miesiące, shame on you Neil!) trzymają świetny poziom zarówno pod względem wizualnym, jak i literackim, brakuje im jednak jednej z zalet poprzedniego Sandmana, którego poszczególne tomy można było (z mniejszym lub większym powodzeniem) czytać jako osobne opowieści. Prequel, który przedstawił światu Gaiman w zbyt dużej mierze nawiązuje do całego uniwersum, by móc traktować go jako osobną opowieść i być może dlatego nie został wyróżniony w ramach Eisner Awards. Dla każdego fana Morfeusza jest to jednak pozycja obowiązkowa, głównie przez wzgląd na to, że tylko w niej można zobaczyć każde możliwe wcielenie Snu, poznać ojca Endlessów, a także dowiedzieć się, że Wielcy Przedwieczni także śnią sny. 

Kolejnym przykładem komiksu, który warto przeczytać, a który został przez Eisner Awards pominięty (być może właśnie z uwagi na to, że nominacje przyznawano już w pierwszych miesiącach roku) jest The Wicked + The Divine. Jest to opowieść o bogach, którzy co 90 lat zstępują na ziemię, by stać się ikonami popkultury. W tym celu najczęściej "przebudzają się" w niczego niepodejrzewających nastolatkach, którzy nie mają żadnego wyboru - w ciągu następnych dwóch lat będą kochani, będą nienawidzeni... A potem zginą. Komiks skupia się na poszukiwaniu odpowiedzi na temat praw, które rządzą bogami, którzy zeszli na ziemię. Głowna bohaterka, raczej zwyczajna nastolatka, napisana jednak na tyle ciekawie, by dało się ją lubić, zostaje wplątana w boskie sprawy. Będzie świadkiem przemian, które wstrząsną światem XXI wieku, kiedy ludzie wreszcie boleśnie przekonają się, że legendy o bogach zstępujących na ziemię są prawdziwe. Jeśli chodzi o Eisner Awards, wydaje mi się, że okładki The Wicked + The Divine mogłyby rywalizować z okładkami Hawkeye'a Aja, w kategorii najlepszych okładek 2014. Wartka akcja (to jeden z najlepiej rozpisanych pod tym względem komiksów tego roku: zaledwie pięć zeszytów wystarczy by zawiązać akcję i zakończyć pierwszy story arc) gwarantowałaby tej historii możliwość powalczenia o debiut roku, który miałby szansę wygrać z Sex Criminals


A skoro o tych ostatnich mowa - tamtoroczny zwycięzca Eisner Award w kategorii najlepszy nowy komiks nie rozczarowuje, chociaż trzeba powiedzieć, że nie rozkręca się równie łatwo, co The Wicked + The Devine. Podstawą scenariusza jest historia Suzie i Jona, dla których czas zatrzymuje się w momencie kiedy szczytują. Nie, nie, serio, dobrze przeczytaliście. Czas dookoła głównych bohaterów przestaje płynąc w momencie, kiedy osiągają orgazm, co daje im zaskakująco wiele możliwości (np. na zdobywanie pieniędzy). Nic nie jest jednak tak łatwe, jak mogłoby się wydawać, gdyż szybko okazuje się, że więcej osób posiada podobny dar, między innymi grupa nazywana Sex Police. Po tym skrócie fabuły zdaję sobie sprawę, że jakkolwiek bym się nie starał nie udowodnię nikomu, że to dobry komiks - ale mimo tak absurdalnych założeń historia dotyka naprawdę wielu ważnych tematów, między innymi antykoncepcji, seksualności i życia w ogóle. Wydaje mi się, że własnie z uwagi na tak nietypowy motyw przewodni i podejście do jego realizacji komiks ten urzekł jurorów Eisnera.  

Kolejnym doskonałym przykładem na to, jak dobry komiksowo był rok 2014 jest Lazarus. To jeden z tych komiksów, którym udało się stworzyć dość spójny, postapokaliptyczny świat antyutopii (coś, co w ostatnim czasie nie udaje się holywoodzkim produkcjom z gatunku young adults...), w którym biedni to większość, ale rządząca nimi mniejszość doskonale zdaje sobie sprawę, że z uciskiem nie może przegiąć, bo będzie miała na głowie bunty, których nikt nie potrzebuje. Może ta prosta logika sprawiła, że zacząłem z uwagą śledzić Lazarus - a może to tytułowi bohaterowie, żywe miecze i tarcze w ręku Rodzin, które rządzą światem, niemalże nieśmiertelne maszyny do zabijania... które nie do końca cieszą się ze swojej roli? Lazarus to dobry komiks akcji, który urozmaicony jest egzystencjalnymi problemami głównej bohaterki (które jednak ani przez moment nie nużą, ani nie spowalniają tempa akcji), które dodają obrazowi niewątpliwej głębi. Dorzućcie do tego elementy thrillera politycznego, a otrzymacie mieszankę, która walczyła z Sex Criminals o miano najlepszego nowego komiksu 2014 roku. 

W 2014 roku zamknęły się również dwie wyjątkowo ważne serie - The Wake (nagrodzony EA) oraz Crossed (seria Wish You Were Here, który na nominację raczej nie mógł liczyć). Ten pierwszy moim zdaniem zdecydowanie przebija ukochaną przez czytelników Sagę Vaughana, tworząc historię tak skomplikowaną, że ciężko domyślić się jej zakończenia (co dla mnie zawsze było niezłym wyznacznikiem wartości dzieła). Opowieść splata postapokaliptyczną przyszłość z teraźniejszością, starając się przez takie operowanie czasem wytłumaczyć dlaczego nasz świat upadł. I, biorąc pod uwagę fakt, że wszystko zaczyna się od schwytania dziwnej, trytonopodobnej istoty, bardzo ciężko jest wysnuć jakiekolwiek wnioski na temat tego, w jaki sposób podobne zdarzenie mogło doprowadzić do takiej katastrofy, jak zalanie całej planety wodą. Scott Snyder, znany chociażby ze świetnego Batman: Court of Owls dowodzi, że umie tworzyć naprawdę zawikłaną, złożoną fabułę, którą potrafi zgrabnie i ciekawie rozwiązać, a co ważniejsze nie potrzebuje na to tysięcy stron. Komiks zamyka się w dziesięciu zeszytach, tworząc spójną i kompletną historię, którą warto poznać. 


Drugi ze wspomnianych komiksów to pozycja, która z całą pewnością większość czytelników od siebie odrzuci. Crossed to bez wątpienia najbardziej krwawy, obrazoburczy i groteskowy komiks jaki kiedykolwiek czytałem. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż za jego pierwszym tomem stał nie kto inny jak Garth Ennis, który już w wybitnym Kaznodziei potrafił udowodnić jak bardzo bliskie są mu krwawe, bezpardonowe wizje świata. W Crossed zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko - a inni twórcy poszli za nim, gdyż świat przedstawiony tworzony jest aktualnie przez kilku różnych artystów. Na szczególnie wyróżnienie zasługuje tutaj story arc Wish You Were Here, który można przeczytać w internecie, gdyż był wydawany jako webcomics. Pod koniec 2014 roku ukazał się również pierwszy tom nowej serii Crossed, +100, którego twórcą jest nie kto inny, niż genialny Alan Moore. Brutalność nie jest jednak - wbrew pozorom - główną zaletą Crossed, co trzeba wyraźnie podkreślić. Ennis i reszta zredefiniowali w komiksie motyw zombie apocalypsy - bezmyślne, powolne żywe trupy, znane chociażby z The Walking Dead zastąpiono ludźmi, z których pod wpływem niejasnej (pseudo)zarazy wyszły najgorsze, najbardziej zwierzęce instynkty. Życie zbiorowych antagonistów Crossed dyktowane jest głównie przez popęd płciowy, którego nie ograniczają żadne normy moralne, oraz żądzę mordu. Ich szczątkowa świadomość to kolejne źródło grozy, które scenarzyści zrzucają na czytelników. I chociaż Skrzyżowani umierają łatwiej niż standardowi ożywieńcy (chociaż nie czują bólu, więcej: sprawia im on radość) są zdecydowanie bardziej przerażający. Tym samym jeszcze bardziej przejmujące są dla czytelnika losy protagonistów, którzy robią to, co każdy bohater jakiegokolwiek survivalu spod znaku postapo stara się robić najlepiej: przeżyć. 


Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć również o Outcast (nowym projekcie Kirkmana, który chyba coraz mniej skupia się na świetnym Invincible i The Walkign Dead), który opowiada o tytułowym Wyrzutku, który z niewiadomych powodów trapiony jest przez demony, w które nawet do końca nie wierzy. Outcast wypada jednak podobnie jak The Woods czy Wytches - po kilku numerach tych komiksów, które ukazały się w 2014, czytelnik niewiele jest wstanie na ich temat powiedzieć. Na korzyść tego ostatniego, Widźm, przemawia jednak fakt, że stoi za nim Snyder, który nie należy do słabych scenarzystów. Najgorzej rokuje w tym przypadku The Woods - ale być może opowieść o szkole przeniesionej na drugi koniec wszechświata w bliżej niesprecyzowanym celu wniesie powiew świeżości do gatunku surviaval horroru, o który jak na razie się ociera. 

Warto również nadmienić, iż w ostatnim roku polscy wydawcy udowodnili, że starają się nie pozostawać w tyle... dalej niż kilka lat za stanami zjednoczonymi. Na rodzimym rynku zadebiutowały takie rarytasy jak Locke & Key od Joe Hilla (nie dość, że syn Kinga, to jeszcze udało mu się stworzyć świetny komiks ocierający się o motywy Lovecrafta w sposób wielce interesujący), Saga (która wywołała spore zainteresowanie w środowisku blogerów kulturowych, chociaż osobiście uważam, że Vaughan kolejny raz ślizga się po swojej opinii, tworząc w swojej epickiej space - operze ciekawy świat, świetnych bohaterów i pisząc dobre dialogi, ale nie opowiadając żadnej historii, podobnie jak miało to miejsce w Y: The Last Man) oraz niechlubne Strażnicy. Początek. Również zwolennicy komiksów peleryniarskich nie mają na co narzekać - New52 ma się w Polsce coraz lepiej, a za sprawą Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela można zaopatrzyć się w co ciekawsze pozycje amerykańskiego wydawnictwa. 

A skoro udało mi się dowieść, jak dobrym rokiem był dla komiksu 2014 (bez uwzględniania komiksu superbohaterskiego), służę garścią linków wszystkim tym, którzy chcieliby dowiedzieć się, jak się sprawy mają w innych dziedzinach kultury: 
- Ichaboda lista ulubionych momentów komiksowych w roku 2014 oraz Lista gier, na które wspomniany wyżej oczekuje w roku 2015 (przy czym od siebie dodam, że nie oczekiwanie na Tides of Numenera to grzech).