Jakiś czas temu popełniłem tekst o kryzysie wśród krytyków, którym brakuje wiedzy i oczytania potrzebnych do tego, by móc podjąć się konstruktywnej krytyki. Jeszcze wcześniej zmarnowałem kilka tysięcy znaków na to, by wyjaśnić, czemu nieszczególnie interesują mnie poglądy polityczne czy religijne autora, jeśli nie przemyca ich do swego dzieła. Piszę "zmarnowałem", bo dzisiaj wiem, że mogłem zrobić to lepiej, bardziej spójnie. Poniższy wpis będzie stanowił kropkę nad i, próbę podsumowania poprzednich tekstów, przedstawiając drugą stronę barykady - opowie więc o tym, że czasem to nie recenzenci i krytycy są winni. Czasem, jakkolwiek smutna nie byłaby to prawda, cała wina leży po stronie twórcy.
Recenzja, jak wynika ze słownikowej definicji, to omówienie
i ocena danego dzieła kultury. Na pierwszy rzut oka jasnym jest więc, że
wszelka polemika z recenzentem nie ma dużego sensu - w końcu wydana opinia
będzie i tak subiektywna. Wiadomo, że dobre recenzje odróżnia od złych
świadomość recenzenta, jego znajomość tematu i ogólne w nim zorientowanie, nie
da się jednak zaprzeczyć, że pełen obiektywizm nigdy nie będzie miał miejsca w
tym przypadku. Mimo to na przestrzeni wieków ogrom twórców podejmował się próby
nawiązywania dyskursu z krytykami ich dzieł.
To co na pierwszy rzut oka bezcelowe, nie zawsze musi być
złe - w końcu każdy powinien mieć prawo skomentować niesprawiedliwą, czy
kiepsko napisaną recenzję, by wystąpić w obronie stworzonego przez siebie
dzieła. Problemem, który dotyczy bardzo szerokiego grona twórców (o czym można
było się przekonać w ciągu ostatnich kilku miesięcy, śledząc wyrastające jak
grzyby po deszczu kłótnie), jest wyłącznie sposób, w jaki wyrażają oni swoje
poglądy.
Na przełomie maja i czerwca tego roku głośno było o sprawie
Post Meridiem, bloga, który wszedł we współpracę z wydawnictwem Novae Res i
wyjątkowo słabo na tym wyszedł. Po tym, jak blogerka wytknęła jednej z
przygotowanych przez wydawnictwo książek liczne błędy (wynikające z koszmarnej
korekty), została wezwana do ściągnięcia recenzji ze strony, lub przygotowania
się na... konsekwencje prawne, wynikające z narażenia dobrego imienia
wydawnictwa na szwank.
21 października Adrian Chmielarz opublikował na swoim
facebooku komentarz dotyczący recenzji The Vanishing of Ethan Carter w CD-Action,
mówiący o tym, że nie zgadza się z tym, by za minus produkcji uznać krótki
czas, w którym można ją przejść. Jego ton balansuje na cienkiej granicy pomiędzy
tym co dzieli wypowiedź grzeczną od niegrzecznej. Sytuacja rozwinęła się potem
do jeszcze bardziej zabawnej - na jego wpis odpowiedział bowiem recenzent CDA,
więc autor gry poczuł się w obowiązku odpisać na komentarz do komentarza...
Biorąc pod uwagę fakt, że ciężko było w tej dyspucie znaleźć chociaż krótki
fragment świadczący o poszanowaniu zdania adwersarza, należy dziwić się, że
dyskusja na linii Chmielarz/CDA nie trwa do dziś.
13 listopada na swoim facebooku Konrad T. Lewandowski
opublikował link do recenzji swojej książki napisanej przez Magiczny Świat
Książki. W pierwszym komentarzu zdążył określić recenzentkę "gęsią".
Potem ubliżył kilku następnym komentatorom, ostatecznie każąc innej
recenzentce "wypierdalać". Szczególnie bawi w tym przypadku fakt, że na tablicy fb Lewandowski jednoznacznie potępia postawę wyżej wspomnianego wydawnictwa Novae Res, sugerując, że to blogerka powinna pozwać ich do sądu.
Trzy podane wyżej przykłady to tak naprawdę zaledwie czubek
góry lodowej. Tylko w samym 2014 znani twórcy dzieł kultury popełnili co
najmniej kilkanaście barwnych wypowiedzi dotyczących recenzentów i ich pracy.
Warto pamiętać również i o tych, które nie dotyczyły krytyków, a z łatwością
niszczyły wizerunek osób, które je wypowiadały - wystarczy wspomnieć marcowe
słowa Łukianienki dotyczące zakazu drukowania jego książek na Ukrainie, czy
barwny komentarz Ziemkiewicza na temat wykorzystywania seksualnego.
Należy zaznaczyć, że przedstawione powyżej sytuacje są
diametralnie różne - łączy je jednak stosunek twórcy do recenzji oraz to, że
ich bohaterowie w zasadzie okaleczyli swój wizerunek medialny(jeśli nie
popełnili medialnego samobójstwa). Rzecz jasna przykład Adriana Chmielarza jest
najbardziej subiektywny ze wszystkich podanych - jego ton nie był w żadnym
razie tak rażący, jak ton wypowiedzi Lewandowskiego, nie groził też nikomu
sądem. Część komentatorów uznała jego uwagę za zasadną - część (zwolennicy CDA)
wręcz przeciwnie. W tym przypadku również postawa recenzenta jest dość ciekawa,
wdaje się on bowiem w zupełnie niepotrzebną wojnę na artykuły. Nie znajduje się
jednak żadnych słów wyjaśnienia dla próby wytoczenia procesu komuś, kto wytyka
błędy w korekcie (które przecież w żadnym wypadku subiektywne nie są), czy
prostactwa i wulgarności wypowiedzi skierowanej w stosunku do obcych osób,
które jedynie wyrażają swoje zdanie.
Od schematu zaprezentowanego przez poprzednie sytuacje
wyraźnie odcina się 11 bit studios, twórcy ambitnej, zdecydowanie wybijającej
się ponad przeciętność gry This War of Mine. W jednym z grudniowych numerów
Newsweeka Marek Rabaj wystawił produkcji bardzo kiepską laurkę, w tekście Jak zarobić na wojnie. Już sam tytuł sugeruje, jak tendencyjna była recenzja, która
doskonale wpisała się w nurt, którym wydają się podążać mainstreamowe media -
to jest odmalowała cyberrozrywkę jako zabawę w mordowanie (podczas gdy This
War of Mine to produkcja mówiąca o okropieństwach wojny). Paradoksalnie był to
tekst, który z całą pewnością usprawiedliwiłby w oczach wielu internautów
niecenzuralną odpowiedź ze strony studia. Artykuł wywołał ogromną burzę w
sieci, oraz co najmniej kilka odzewów w postaci kontr - felietonów
wypunktowujących najważniejsze błędy popełnione przez Rabaja, z których
najbardziej poczytnym okazał się tekst Dawida Walerycha w Technopolis. Rabaj,
oczywiście, odpowiedział - tłumacząc się z błędów, ale raczej nie przepraszając
- wdając się w słowną przepychankę, łapiąc Walerycha za słówka czy wytykając
potknięcia gramatyczne. W całej tej sytuacji twórcy gry zachowali jednak twarz,
co nawet Rabaj podkreślił w swoich "przeprosinach". Zdecydowanie
stwierdzili, że artykuł się im nie podoba, że uważają go za uproszczony i
szkodliwy. Z drugiej jednak strony byli w stanie dostrzec to, iż Rabaj swoim
kiepskim dziełem zdołał zapoczątkować ogromną debatę dotyczącą tego, w jakim
kierunku zmierzają gry i jakie przesłanie ze sobą niosą. W słowach 11 bit
studios próżno było dopatrywać się jakichkolwiek drobnych złośliwości czy braku
kultury.
Ostatecznie warto rozważyć pewien fakt - Marek Rabaj i
panowie z 11 bit studios rozmawiali ze sobą telefonicznie przed publikacją
artykułu, kiedy dziennikarz wydawał się przygotowywać rzetelny research. Weszli
w relacje biznesowe, ale również do jakiegoś stopnia poznali się - zniknęła
anonimowość charakterystyczna dla kontaktów internetowych. Adrian Chmielarz
przypuszczalnie nie zna się z autorem komentowanej przez siebie recenzji,
blogerka współpracująca z wydawnictwem najpewniej wymieniła z nim jedynie kilka
maili, a Konrad Lewandowski mówi wprost, że ktoś, kogo nie poznaje z imienia i
nazwiska, to dla niego nikt. W tym właśnie tkwi cały problem: łatwo jest
zrzucić z siebie jarzmo kultury wypowiedzi w stosunku do kogoś, kogo się nie
zna, nie widzi. Po drugiej stornie kabla siedzieć może każdy, a skoro każdy, to
nikt. Lewandowski (który jako jedyny z przykładów zauważył fakt wpływu
anonimowości na relacje międzyludzkie) zapomniał jednak, że kimkolwiek nie
byłby nieznany mu komentator, jednym pozostaje on na pewno - człowiekiem,
któremu należy się podstawowy chociażby szacunek. Nawet w relacjach
internetowych.