sobota, 4 października 2014

Kto czyta blogi książkowe?


Jakiś czas temu sieć obiegł artykuł, którego autorka zdecydowała się w sposób raczej jednoznaczny podsumować wady i ewentualne zalety blogosfery książkowej. Tekst Reckę napisałaś miodzio... nie przeszedł bez echa - oprócz kilku komentarzy wyraźnie niezadowolonych czytelników powstało co najmniej parę wpisów na blogach, odwołujących się do artykułu Gazety Wyborczej. A w związku z tym, że ta konkretna część blogosfery od jakiegoś czasu przykuwa moją uwagę, postanowiłem wtrącić swoje trzy grosze.


Na samym wstępie chciałbym stwierdzić jedną rzecz - nie uważam, by tekst napisany przez Milenę Chehab można zaliczyć w poczet artykułów szczególnie udanych. Brak mu pewnej spójności, za dużo w nim niedomówień, za dużo miejsc, do których poirytowany krytyką bloger może się doczepić. Być może taki (powiem więcej: najprawdopodobniej taki) był cel tego artykułu - wywołanie małego huraganu, który zaburzy spokój kilku tysięcy dusz. Mimo to autorka przywiązuje zaskakująco małą wagę do słów, które spisuje, co można zauważyć już od pierwszego akapitu, w którym stwierdza, że reszta blogosfery ma blogerów książkowych za frajerów. Nie dziwi więc to, że blogerzy pytają: kto taki? Czy ktokolwiek kiedykolwiek głośno wypowiedział podobne słowa, wrzucił w bezkres sieci podobny komentarz? Ponadto, w tekście znalazło się sporo wyrwanych z kontekstu cytatów, które można interpretować w bardzo dowolny sposób, a co najpewniej najgorsze, w moim odczuciu skupiał się głównie na najgorszych przedstawicielach blogosfery książkowej. Z drugiej jednak strony należy uznać, że autorka przed popełnieniem artykułu wykonała dość szczegółowy reaserch, co sugerują wypowiedzi licznych blogerów i wydawnictw - a to należy uznać za niewątpliwy plus. 

Problem stanowi jednak to, że jakieś 9/10 całości blogosfery książkowo - recenzenckiej to właśnie ci najgorsi. Dobrą opinię o tego typu blogosferze podtrzymują nieliczne wyjątki od reguły, które odnalazły się w niszy, rozwijając "szufladkę" i skupiając się nie tylko na suchych recenzjach, ale również na o wiele poważniejszych zagadnieniach, takich jak analiza i interpretacja omawianych dzieł. Tymczasem jednak większość stron skatalogowanych na Blogach Kulturowych to właśnie koszmarki, na których recenzje składające się z dwóch akapitów przeplatają się z tak zwanymi "stosikami". I nie dziwię się, że komuś, kto widzi n - ty blog, na którym w trzystu słowach zawarto recenzję książki kucharskiej, z której nie przygotowano ani jednego posiłku, puszczają nerwy. Niestety to większość buduje ogólne wrażenie na temat tej konkretnej niszy blogosfery, a większość jaka jest, każdy widzi.

W ramach przyciągnięcia czytelników zdecydowałem się zaprezentować mój wrześniowy stosik. Z czystym sercem polecam każdą z pokazanych na zdjęciu pozycji. 

Można stwierdzić więc, że problem tkwi nie tylko w niskim poziomie tekstów tworzonych przez przeważającą część blogerów książkowych, ale również w tym, jak odbierane są blogi kulturowe w ogóle. Nie można się oszukiwać - również wśród innych kategorii blogów, takich jak np. blogi modowe czy lajfstajlowe "większość" to pozycje niegodne wspomnienia. Na wierzch wybijają się jedynie blogi, które odnajdują się w realiach blogosfery, czy to za pomocą dobrych tekstów, czy innych cech. Kwestia tego, że tematy lajfstajlowe i modowe przyciągają znacznie większą rzeszę czytelników, co równoznaczne jest z tym, że blogerom, którzy je poruszają łatwiej jest dotrzeć do mas. Kultura zawsze będzie i była z tyłu, na drugim miejscu, bo tak to już jest, że ludzie wolą wiedzieć co i jak założyć na dupę żeby dobrze wyglądać, niż wczytywać się w Marqueza czy chłonąć kino Felliniego. Według statystyk, którymi straszą media, około 50% Polaków z wyższym wykształceniem przyznaje się do tego, że nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki, a przecież ubrania nosi każdy. Jasne, nie każdy chce wyglądać dobrze - ale sami rozumiecie o co chodzi. Na co podaż będzie większa? Na teksty o książkach, które w świetle statystyk nie są zbyt popularne, czy artykuły o tym co jest modne tej jesieni? 

I chyba właśnie z tej prostej przyczyny moda i lajfstajl przyciągają większe pieniądze. Myślę jednak, ze wydawnictwa książkowe byłby w stanie nawiązywać współpracę z twórcami blogów na nieco innych zasadach, niż dawanie im książek do recenzji, gdyby widzieli w tym sens. Ile jest blogów książkowych, które przyciągają sensowną liczbę UU na miesiąc? Czy istnieją - w tej kategorii blogosfery - autorytety, które faktycznie mogłyby przyciągnąć do książki czytelników, gdyby tylko zdecydowały się na udział w kampanii reklamowej? Inwestować opłaca się tylko w ekspertów, a takich moim zdaniem w blogosferze książkowej brakuje. Dodajmy do tego wspomniane ocenianie blogów książkowych przez pryzmat najgorszych stron tego typu, a w wyniku tego otrzymamy odpowiedź na pytanie, dlaczego wydawnictwa wciąż decydują się na taką, a nie inną formę współpracy, za co nie do końca należy je winić. 

TL;DR: Jakoś nieszczególnie zabolał mnie artykuł Gazety Wyborczej. Jasne, jakościowo mógłby być o wiele lepszy, a wypowiedzi części osób powiązanych z wydawnictwami pozostawiają wiele do życzenia. Zauważa jednak dość prawdziwy problem - w blogosferze książkowej aktualnie nie ma pieniędzy, nie opłaca się tym zajmować zarobkowo. Artykuł wydaje się również sygnalizować, że dzieje się tak ze względu niskiej jakości tego typu blogów, z czym ja osobiście się zgadzam. Nie jest oczywiście tak, że nie istnieją dobre blogi kulturowe - ale nazwałbym je wyjątkami potwierdzającymi regułę. W zalewie nudnych, byle jakich tekstów, recenzji i stosików książkowych (serio, kto wymyślił tak idiotyczny zapychacz jak stosiki książkowe?) większości odbiorców nie starczy cierpliwości, by poszukiwać ekspertów, którzy prócz omówienia fabuły danej pozycji potrafią ją również celnie zanalizować i - co ważniejsze - zinterpretować.