
Dobrych historii o gościach w maskach jest mnóstwo. Na tym
tle – moim skromnym zdaniem – wyraźnie wybija się DC, którego to Universum
wydaje mi się znacznie ciekawsze i dojrzalsze niż to Marvelowskie. Jest to z
całą pewnością zasługa Vertigo (spod którego skrzydeł wyszło kilka
najciekawszych tytułów takich jak Hellblazer czy Sandman, a które to
wydawnictwo stało się później częścią DC Comics), ale również „rdzenne” serie
takie jak Batman czy Green Lantern zawsze posiadały pewną specyficzny nastrój,
który mi odpowiadał. Mówię tu rzecz jasna o komiksach z ostatnich 20-30 lat,
które pokazują wyraźnie, że uniwersum DC zmierza w dużo mroczniejszym kierunku
niż to Marvelowskie. Wystarcz tylko wziąć do łap materiał źródłowy i bez udziwniania
przenieść go na ekran, proste!
Pomimo tego, na ekranach kin w ciągu ostatnich 20 lat
mieliśmy okazję oglądać o wiele więcej nieudanych ekranizacji, niż tych godnych
naszego czasu. Wystarczy wspomnieć Spider –Mana (nie wiem który gorszy. Trylogię
ratowała druga część, wersji z 2012 roku nie uratował nawet Rhys Ifans jako
Lizard), Supermana: Powrót czy Batmana i Robina. Na tym tle na wyraźną uwagę
zasługują pierwsze dwie części X – Men, trylogia Batmanów w wersji Nolana czy
pierwszy Iron Man. Niestety, potencjał X – Menów został roztrwoniony przez The
Last Stand and First Class, a Iron Mana przez części drugą i trzecią. Batman,
chociaż pełen błędów, w moich oczach świetnie się broni – być może dlatego, że
od samego początku mieliśmy do czynienia z autorską wizją Nolana, a jego zabawa
z demitologizacją najważniejszych postaci uniwersum (np. zrobienie z Ra’s Al
Ghula człowieka, który niewiele ma w sobie ze znanego z kart komiksów maga, a
mimo to roztacza wokół siebie niesamowitą aurę tajemniczości i charyzmy) wyszła
mu na dobre, głównie ze względu na fakt, iż do sprawy podszedł poważnie. Z
podobnym wyzwaniem nie poradził sobie Iron Man 3, który postać Mandaryna w
oczach fanów – takich jak ja – zbezcześcił. Tyle dobrego, że Marvel
zapowiedział jakiś czas temu, że prawdziwy Mandaryn również istnieje i nie
bardzo spodobało mu się to, że ktoś podszywa się pod niego. Całą sprawę będzie
wyjaśniał na łamach przygotowywanego filmowego one – shota, który według plotek
zostanie dodany do wydania DVD filmu Thor: The Dark World.
Kolejnym ważnym problemem twórców kina superbohaterskiego
jest brak umiejętności zauważenia pewnej arcyważnej sprawy. Komiks, który w
kulturze istnieje od lat, miał dość czasu by dojrzeć – podobnie jak czas ten
mieli jego czytelnicy. Na bazie historii o Supermanie, Batmanie, Spider – manie
wychowały się pokolenia. Wychowały, a potem zapragnęły czegoś więcej,
przerzuciły się na bardziej ambitne historie, których ani w DC ani w Marvel nie
trzeba długo szukać. Reżyserowie zapominają, że ekranizacja komiksu nie musi
być kręcona pod 15 letnią publiczność, bo dobrze nakręcony film z historią
ciekawszą niż n – ta geneza, ma szansę obronić się wśród publiczności nieco
starszej.
Co najśmieszniejsze, alternatywą dla płaskich, nieciekawych
historii opowiadanych w filmach, staje się animacja. Coś, co jeszcze kilka lat
temu wrzucano do szufladki z napisem „bajka” wyewoluowało do tego stopnia, iż
powstają takie kreskówkowe cuda jak ekranizacja Dark Knight Returns, czy
Flashpoint Paradox. Twórcy nie obawiają się w tym przypadku opowiadać alternatywnych
historii, epatować przemocą, czy zabijać znanych i lubianych bohaterów. Nawiasem
mówiąc, jeśli wciąż myślicie że Aquaman, gość który ma na posyłki Lewiatana, to
cienias, to polecam zapoznać się z The Flashpoint Paradox. Szybko zmienicie
zdanie.
Takich właśnie produkcji filmowych oczekuję. Nie łamania
schematów w stylu Iron Mana 3 (który, korzystając z komiksu Extremis,
kompletnie odwrócił jego przesłanie: na kartach tej historii Iron Man WYZBYŁ się
człowieczeństwa, a nie wrócił do niego), które tylko irytują fanów. Nie na
pozór tylko poważnych historii, których luki w scenariuszu aż biją po oczach (tak
jak w nowym Man of Steel), nie kolejnych rebootów (Amazing Spider – man) czy generalnie
ciulowych filmów (Thor, Green Lantern, Avengers). Chcę mięcha. Chcę Lobo, chcę
Supermana, który wyrywa Jokerowi serce, chcę Red Sona, chcę historii z Infinite
Crysis, gdzie kilka różnych rzeczywistości DC zderzyło się ze sobą. Mam ochotę
zobaczyć jak Thanos faktycznie uśmierca co ciekawszych bohaterów, jak umiera
Peter Parker, Kapitan Ameryka, jak Tony Stark nie radzi sobie z piciem.
Szanse na to, że w przyszłości zobaczymy coś podobnego są
dość duże, przynajmniej jeśli chodzi o Marvela. Pomimo, że ich ostatnie filmy
to tanie efekciarstwo, pojawienie się w Avengersach wspomnianego wcześniej
Thanosa, a w kontynuacji Thora samego Kolekcjonera, wskazuje jasno, że Marvel
szykuje się do naprawdę poważnych filmów, które mają szansę zmienić kino
superbohaterskie. Na tym polu DC wyraźnie
kuleje, co jasno obrazuje szybko powiększająca się obsada do filmu
Superman vs Batma – brak konsekwencji, która cechowała filmy ze stajni Marvela
(najpierw kilka pojedynczych filmów, a potem team – up) może tej produkcji
wyjść na złe. O tym jednak przyjdzie się nam przekonać dopiero w nadchodzących
latach…