Bohater - postać wybitna, wspaniała, jedyna w swoim rodzaju. Heros, który mierzy się ze złem, zmaga z występkiem, lub inspiruje nas postawą moralną. Ktoś, kogo lubimy, z kim (czasem) się utożsamiamy, do kogo przyzwyczajamy się w czasie trwania lektury/filmu/gry. Śmiałek, który najczęściej posiada cechy, które wyróżniają go na tle ogółu. Ktoś lepszy.
Tak było kiedyś. W dzisiejszych czasach twórcy popkultury zaczynają rozumieć, że happy end zabija czasem całą historię. Żeby do tego nie dopuścić, czasem trzeba zabić coś innego - najlepiej, bohatera.
Tekst zawiera rozsądne ilości spoilerów. Głównie z końcówki pierwszego sezonu Gry o Tron. No ale, tak poważnie, kto jeszcze nie oglądał pierwszego sezonu Gry?
Nic nie doprowadza mnie do takiej szewskiej pasji, jak jako - tako poprowadzona historia, w której jednak szczególny nacisk stawia się na głównego bohatera, tego jedynego, tego najlepszego, tego niezabijalnego. W zasadzie ciężko jest mówić, że to już niemodne - bo tak naprawdę to nie było modne nigdy! Wystarczy spojrzeć na mitologię, gdzie co i rusz jacyś bogowie oddają życie: a to za świat, a to dla ludzi, a to dla pokoju, a to z głupoty. A herosi? Ikar zabił się, bo wzleciał za wysoko. Hercules skończył jeszcze gorzej. Że o Promyczku czy mitologii azteckiej, egipskiej i nordyckiej nie wspomnę. A mity to przecież zalążek wszystkich historii, czyż nie?
Tego, do niedawna, wydawali się nie dostrzegać współcześni twórcy. Nie, źle powiedziałem - tego nie dostrzegali współcześni twórcy masowego rażenia, którzy swoje dzieła dopasowywali do odbiorcy. A przecież przeciętny człowiek nie chce się martwić. Jak mu się pokaże film, w którym wszystko skończyło się dobrze, a bohater wygrzebał się nawet z największego gówna dzięki najbardziej popieprzonemu zabiegowi fabularnemu, jaki dało się wymyślić, to jeszcze będzie zadowolony z takiego obrotu sprawy. Tak to już jest, drodzy czytacze. Na nasze nieszczęście odbiorca masowy to kretyn bez dobrego gustu, a już w ogóle odbiorca z zachodu.
I gdyby nie Gra o Tron, to o poprawie sytuacji moglibyśmy co najwyżej pomarzyć.
To z jednej strony wielki sukces. Serial, będący adaptacją powieści Martina, na dobre zmienił kino. Jest produktem przełomowym, tak, jak kiedyś było nim Twin Peaks. Gra o Tron pokazuje jak w serialu wykorzystać seks, wulgarność i nieposzanowanie dla bohatera (który, mimo, że akcja toczy się w świecie fantasy, jest tylko człowiekiem) do stworzenia spójnej wizji świata. Wcześniej tego typu elementy używane były w serialach do wzbudzenia taniej sensacji, bo przecież serial przepełniony seksem z zasady powinien lepiej się sprzedawać. Dodatkowo, Gra o Tron przełamała pierwsze lody - otworzyła świat na produkcje, które jeszcze kilka lat temu mogły jedynie marzyć o ekranizacji (za świetny przykład może posłużyć Kaznodzieja, genialny komiks który miał trafić na ekrany HBO, jednak po obejrzanym pilocie stwierdzono, że... Jest zbyt brutalny i obrazoburczy!). W dużym skrócie - Gra o Tron, jakkolwiek krytykowana przez zagorzałych fanów książki, uczyniła wiele dobrego dla pożeraczy kulturowych, takich jak ja, czy Ty.
GoT nie był ani pierwszą książką, ani serialem, który pokazywał, że bohater może być traktowany w taki sposób. Okazał się jednak pierwszym serialem który trafił do masowego odbiorcy i - miejmy nadzieję - uświadomił producentom, że czasy Mary Sue skończyły się nawet dla tej niechlubnej większości. Że wreszcie ludzie dojrzeli do tego, by oglądać filmy, czytać książki i grać w gry, których zakończenia będą adekwatne do tonu fabuły, która została przedstawiona w całości utworu.
Problem zbytniego poszanowania bohatera dotyczy wielu dziedzin kultury - problem ten jest świetnie widoczny na przykładzie gier komputerowych. Ile powstało produkcji, w których główny bohater zmienia się w czasie trwania fabuły? Ile jest takich, które faktycznie kończą się dla bohatera ostatecznie? Za przykład z ostatnich lat może posłużyć Bioshock i Fallout 3, w których faktycznie możemy wpłynąć na to, jak zakończy się historia naszego bohatera. To świetny pomysł, by dać graczowi możliwość wyboru w myśl zasady "jak żyłeś - tak umrzesz". Podejmiesz złe decyzje? Czeka cię marny koniec. Będziesz latał przez połowę zrujnowanych wojną atomową Stanów, żeby przynieść staruszce wodę? Czeka cię długie i radosne życie. Zupełnie jak w życiu codziennym. Sztuka naśladuje rzeczywistość!
Podobne przykłady dwoją się i troją. Mistrzowie Gry, kreując światy, zapominają o tym, że bohaterowie niezależni, za których decyzje odpowiadają, nie mogą być nieśmiertelni. Pisarze nie myślą o tym, że bohater idealny się znudzi. Twórcy anime i mang wciąż jeszcze często stawiają na piedestale głównego bohatera, który zawsze, ale to zawsze musi uratować sytuację i wyjść cało z opresji.*
Optymizmem napawa jednak fakt, że od jakiegoś czasu to właśnie utwory, w których bohaterowie mają wyraźnie pod górkę, wybijają się jako te najciekawsze, najchętniej oglądane. Wystarczy wspomnieć o bardzo dobrze odebranym anime Attack on Titan, gdzie trupy ścielą się tak gęsto, że w zasadzie ciężko przywiązać się do jakiegokolwiek bohatera. Przykładem służą też komiksy - The Walking Dead, którego twórcy zapowiedzieli, że nawet jeśli głównemu bohaterowi zdarzy się umrzeć, to komiks nadal będzie kontynuowany. Jako ciekawostkę dodam, że już udało mu się stracić rękę, a jemu synowi - głowę. No dobra, połowę twarzy, jak zwał, tak zwał. Dodatkowo twórcy TWD opanowali sztukeę uśmiercania postaci w taki sposób, jaki świadczy o ich niesamowitym kunszcie. Żeby obejść spoilery, po prostu polecam przeczytać najnowsze czaptery z nowym villianem o imieniu Negan. Oprócz tego, czym byłaby notka, gdybym nie wspomniał w niej o Sandmanie Neila Gaimana? To również przykład niesamowitego kunsztu. Bo bohater, który obrywa od silniejszych od siebie to jedno. Ale umiejętność poprowadzenia fabuły, w której nasz czempion stoi w zasadzie nad bogami, a jednocześnie wciąż musi liczyć się z pewnymi siłami, które mogą na jego wieczność/nieśmiertelność wpłynąć... No cóż, to czysty majstersztyk. Że pominę temat literatury, bo tam ilustracje wyżej wspomnianego stylu prowadzenia fabuły i bohatera piętrzą się całymi stertami.
Patrząc na wszystkie wyżej wspomniane przypadki, pozostaje jedynie mieć nadzieję, że to nie chwilowa moda decyduje o ich popularności, a raczej, że zmienił się sposób odbierania kultury przez odbiorcę. Trzymam kciuki, żeby tak zostało - bo nic nie nudzi się bardziej, niż bohater, który jest niezwyciężony.
* Dobra, macie mnie. Istnieje kilka konkretnych bohaterów, którzy zwyczajnie muszą być niezniszczalni. Istnieją produkcje utrzymane w takiej właśnie stylistyce i co najważniejsze również potrafią one bawić. Ale o tych niezniszczalnych przepakach popkultury - jeszcze nie dziś.
To z jednej strony wielki sukces. Serial, będący adaptacją powieści Martina, na dobre zmienił kino. Jest produktem przełomowym, tak, jak kiedyś było nim Twin Peaks. Gra o Tron pokazuje jak w serialu wykorzystać seks, wulgarność i nieposzanowanie dla bohatera (który, mimo, że akcja toczy się w świecie fantasy, jest tylko człowiekiem) do stworzenia spójnej wizji świata. Wcześniej tego typu elementy używane były w serialach do wzbudzenia taniej sensacji, bo przecież serial przepełniony seksem z zasady powinien lepiej się sprzedawać. Dodatkowo, Gra o Tron przełamała pierwsze lody - otworzyła świat na produkcje, które jeszcze kilka lat temu mogły jedynie marzyć o ekranizacji (za świetny przykład może posłużyć Kaznodzieja, genialny komiks który miał trafić na ekrany HBO, jednak po obejrzanym pilocie stwierdzono, że... Jest zbyt brutalny i obrazoburczy!). W dużym skrócie - Gra o Tron, jakkolwiek krytykowana przez zagorzałych fanów książki, uczyniła wiele dobrego dla pożeraczy kulturowych, takich jak ja, czy Ty.
GoT nie był ani pierwszą książką, ani serialem, który pokazywał, że bohater może być traktowany w taki sposób. Okazał się jednak pierwszym serialem który trafił do masowego odbiorcy i - miejmy nadzieję - uświadomił producentom, że czasy Mary Sue skończyły się nawet dla tej niechlubnej większości. Że wreszcie ludzie dojrzeli do tego, by oglądać filmy, czytać książki i grać w gry, których zakończenia będą adekwatne do tonu fabuły, która została przedstawiona w całości utworu.
Problem zbytniego poszanowania bohatera dotyczy wielu dziedzin kultury - problem ten jest świetnie widoczny na przykładzie gier komputerowych. Ile powstało produkcji, w których główny bohater zmienia się w czasie trwania fabuły? Ile jest takich, które faktycznie kończą się dla bohatera ostatecznie? Za przykład z ostatnich lat może posłużyć Bioshock i Fallout 3, w których faktycznie możemy wpłynąć na to, jak zakończy się historia naszego bohatera. To świetny pomysł, by dać graczowi możliwość wyboru w myśl zasady "jak żyłeś - tak umrzesz". Podejmiesz złe decyzje? Czeka cię marny koniec. Będziesz latał przez połowę zrujnowanych wojną atomową Stanów, żeby przynieść staruszce wodę? Czeka cię długie i radosne życie. Zupełnie jak w życiu codziennym. Sztuka naśladuje rzeczywistość!
Podobne przykłady dwoją się i troją. Mistrzowie Gry, kreując światy, zapominają o tym, że bohaterowie niezależni, za których decyzje odpowiadają, nie mogą być nieśmiertelni. Pisarze nie myślą o tym, że bohater idealny się znudzi. Twórcy anime i mang wciąż jeszcze często stawiają na piedestale głównego bohatera, który zawsze, ale to zawsze musi uratować sytuację i wyjść cało z opresji.*
Patrząc na wszystkie wyżej wspomniane przypadki, pozostaje jedynie mieć nadzieję, że to nie chwilowa moda decyduje o ich popularności, a raczej, że zmienił się sposób odbierania kultury przez odbiorcę. Trzymam kciuki, żeby tak zostało - bo nic nie nudzi się bardziej, niż bohater, który jest niezwyciężony.
* Dobra, macie mnie. Istnieje kilka konkretnych bohaterów, którzy zwyczajnie muszą być niezniszczalni. Istnieją produkcje utrzymane w takiej właśnie stylistyce i co najważniejsze również potrafią one bawić. Ale o tych niezniszczalnych przepakach popkultury - jeszcze nie dziś.