tag:blogger.com,1999:blog-11288372981030691642024-02-02T23:56:10.125+01:007 grzechówBlog zajmujący się kulturą popularną, pod każdą jej postacią. Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comBlogger103125tag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-11658915769057208152015-07-30T16:22:00.000+02:002015-07-30T16:22:21.598+02:00Penny Dreadful - jaki piękny kamp! <div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMqhr4bTLwdrS8TiyKYIYVlZ0UYQ2pF2jfxO51KbEUuUrVFe8VDvDu1baTmJU90nv7y9DuIU4qCa-1zaN5mNqIbGoUeb4VYIDFaNpSvUXL6N1CJR18vrIiEzwUKeJHk52GJ-MdhRZCYSWH/s1600/penny.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiMqhr4bTLwdrS8TiyKYIYVlZ0UYQ2pF2jfxO51KbEUuUrVFe8VDvDu1baTmJU90nv7y9DuIU4qCa-1zaN5mNqIbGoUeb4VYIDFaNpSvUXL6N1CJR18vrIiEzwUKeJHk52GJ-MdhRZCYSWH/s1600/penny.png" /></a><span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;">Penny Dreadful ( znany polskim widzom jako „Dom grozy” - to
tłumaczenie pozwolę sobie zostawić bez komentarza) to serial, który
swoim pierwszym sezonem zdobył uznanie dość szerokiego grona odbiorców.
Produkcja odwołująca się do tytularnych powiastek groszowych wydawanych w
XIX wiecznej Anglii nawiązujedo nich klimatem, proponując widzowi
krwawą, atmosferyczną rozrywkę utrzymaną w estetyce kiczu i groteski.
Serial, czerpiący garściami z literackich pierwowzorów, a także z
klasyki horroru w ogóle, niedawno zamknął swój drugi sezon. Jest to
doskonały moment, by zadać sobie pytanie – czy Penny Dreadful udało się
utrzymać poziom znany z pierwszej części serii?</span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> <a name='more'></a></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">
Ostatnie odcinki premierowego sezonu produkcji pozostawiły bohaterów
niepewnymi odniesionego przez siebie zwycięstwa: chociaż pokonali oni
siły ciemności, które czyhały na Vanessę Ives, nie było jasne czy nie
jest to zwycięstwo krótkotrwałe. Już pierwszy odcinek otwierający fabułę
sezonu drugiego uświadamia widzowi, iż obawy te bynajmniej nie były
bezpodstawne. Na drodze Vanessy, Ethana, Victora i Sambene stają tym
razem wiedźmy oraz upadły, któremu zaprzedały dusze, stanowiący
zagrożenie zdecydowanie większe niż odpowiadający za porwanie Miny
Master. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.insi.pl/images/literatura/Penny-Dreadful-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.insi.pl/images/literatura/Penny-Dreadful-1.jpg" height="160" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">
Twórcy serialu zdecydowali się w bardzo dobry sposób rozwiązać problem
wprowadzenia do Penny Dreadful kolejnych antagonistów, wykorzystując w
tym celu postaciepojawiające się już w pierwszym sezonie, a które miały
na niego niewielki lub zupełnie marginalny wpływ. Dość ciekawym jest
również fakt, iż obie postacie o których jest tutaj mowa zostają w nowej
serii przedstawione w zupełnie odmiennym świetle niż miało to miejsce
wcześniej: Madame Kali ewoluuje z niegroźnej spirytystki do roli, w
której nikt z widzów raczej nie spodziewał się jej ujrzeć, a wskrzeszona
przez Victora Brona odbywa znamienny w skutkach rytuał przejścia,
będący najpewniej osią fabuły nadchodzącego, trzeciego już sezonu.
Postacie te dzielą również inne podobieństwo: każda z nich pcha do
przodu dwa główne wątki. Madame Kali swoimi machinacjami wiąże ze sobą
umysł sir Malcolma, tropiąc Vanessę po to, by zmusić ją do konfrontacji
ze swym mrocznym mistrzem, Brona natomiast staje się narzędziem do
doskonalszego poznania Victora, a także zapętlenia jego historii z tą i
związaną z zepchniętym na margines produkcji Dorianem Grayem. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">
Bogactwo treści, chociaż w teorii powinno świadczyć o pomyśle
scenarzystów na fabułę, jest również głównym problemem serialu. Biorąc
pod uwagę dość krótką formę Penny Dreadful (każdy sezon posiada zaledwie
10 odcinków) i liczbę bohaterów (z tych najważniejszych wymienić należy
Vanessę, sir Malcolma, Ethana, Victora, Doriana, a także Bronę,
Sambene, Monstrum i samych antagonistów), okazuje się, iż dla każdej
postaci przeznaczono zaledwie kilkanaście do kilkudziesięciu minut
serialu. Jest to dosyć problematyczne, szczególnie, iż Penny Dreadful
to w tej samej mierze historia o relacjach, co horror o pokonywaniu
potwornego plugastwa czającego się w mrokach Londynu. Dlatego też dość
bolesny jest fakt, iż niemalże do samego końca historia Doriana
(podobnie jak w pierwszym sezonie) praktycznie nie ma wpływu na to, co
dzieje się z głównym tokiem fabuły. O wiele gorzej zostaje tym razem
potraktowany Sambene, którego wątek zostaje brutalnie rozwiązany z –
ciężko znaleźć inny powód – braku pomysłu na przedstawienie historii
postaci i zainteresowanie nią widza. Warto przypomnieć, iż Sambene
pojawiał się z początku na plakatach produkcji, co zapowiadało jego
niepośledni wpływ na całość opowieści. Jakby tego było mało, zakończenie
drugiego sezonu produkcji rozrzuca bohaterów po całym świecie, co
sugeruje, iż kolejny może być jeszcze bardziej chaotyczny i niespójny,
jeśli chodzi o łączenie wątków głównych postaci w całość. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">
Mimo natłoku tak różnych historii, które opowiada Penny Dreadful,
skupiając się na życiowych dramatach każdego z bohaterów, należy oddać
twórcom to, iż poradzili sobie nie tylko z dalszym rozwinięciem ich
przeszłości, ale również pchnięciem do przodu ich fabuły. Doskonałym
tego przykladem jest Vanessa Ives, której wcześniejsze losy poznaje widz
w bodaj najlepszym odcinku drugiego sezonu, zdradzającym tajemnicę
tego, skąd wzięły się jej czarnomagiczne zdolności. W późniejszych
odcinkach panna Ives przechodzi jednak zdecydowanie mroczniejszą
metamorfozę. Wiedzie ją nie tylko chęć zemsty, ale i ostateczna
akceptacja swojej roli w świecie, stając się tym samym postacią zupełnie
inną od tej, którą widz znał z pierwszych odcinków „Domu grozy”.
Niemałym wyczynem jest to, iż podobny zabieg udał się w przypadku
niemalże każdej postaci. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.post-gazette.com/image/2014/04/28/ca0,0,2210,1505/20140509HOPennyDreadful2-1.jpg" rel="lightbox" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img alt="" height="272" src="http://www.post-gazette.com/image/2014/04/28/ca0,0,2210,1505/20140509HOPennyDreadful2-1.jpg" style="height: 408px; width: 600px;" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">
Od strony aktorskiej Penny Dreadful nadal nie rozczarowuje. Widocznym
jest, że aktorzy jeszcze bardziej weszli w swoje role, tworząc postacie
złożone i wielowymiarowe. Wyróżnić należy tu niezastąpioną Evę Green,
świetnego Timothy Daltona oraz zaskakująco dobrego Harry’ego
Treadaway’a, który w roli Victora von Frankenstaina wypada jeszcze
lepiej niż w sezonie pierwszym. Należy jednak przyznać, że nie wszystkim
do gustu przypadnie charakterystyczny styl odgrywania postaci; Penny
Dreadful jest tym razem jeszcze bardziej teatralne. I chociaż aktorzy
robią, co mogą, niektóre sceny przekraczają granice kiczu lub ocierają
się o śmieszności, gdyż dialogi, chociaż świetnie pasują do ogólnej
atmosfery serialu, są zwyczajnie zbyt sztuczne i nienaturalne, by nawet
najlepsi aktorzy mogli sobie z nimi poradzić.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">
Można powiedzieć, iż w tym właśnie tkwi piękno Penny Dreadful oraz
źródło jego sukcesu – to jeden z tych seriali, które trzeba akceptować
od a do z, razem z wszystkimi jego przywarami i wadami. Jedno jest
pewne: nikt, komu podobał się sezon pierwszy produkcji nie będzie
rozczarowany tym, co dzieje się w drugim. Zachęceni sukcesem serialu
włodarze z Showtime pozwalają sobie na przekroczenie kolejnych granic,
które z pewnością docenią fani. Oznacza to mniej więcej tyle, iż nowe
odcinki „Domu grozy” są jeszcze bardziej krwawe, brutalne i
bezpardonowe, a kampowa stylistyka jeszcze wyraźniej zarysowana –
wystarczy wspomnieć o lalkach wypełnionych ludzkimi organami czy
składaniu ofiar z niemowląt, by czytelnik miał pogląd na to, czego
spodziewać się po zamkniętym niedawno sezonie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> W
świetle wyżej przytoczonych argumentów świadczących o brutalizacji
serialu oraz przez wzgląd na jego ogólną naturę (tj. próbę
redefiniowania klasycznych opowieści grozy) pozytywnie zaskakuje fakt,
iż serial nie popada w tony autoironiczne. Pomimo dużej dawki absurdu,
nie pozwala on odbiorcyi na to, by nie traktować go poważnie: dramaty
spotykające głównych bohaterów są przytłaczające i mroczne, a finał
sezonu na pewno wywoła rozgoryczenie w co wrażliwszych widzach. Bez
wątpienia świadczy to o kunszcie scenarzystów, którym udało się stworzyć
z tak pomieszanych tropów opowieść spójną, a przy tym depresyjną. O ile
w sezonie pierwszym można było znaleźć w Penny Dreadful postacie, które
stanowiły pewien kontrapunkt względem mrocznego świata przedstawionego,
o tyle w sezonie drugim każdy z bohaterów zdaje się być przez ów
światwchłanianym, asymilowany; na samym końcu nie można odnaleźć nikogo,
kogo moralność nie byłaby zbrukana. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"> Nie można
ukrywać tego, że serial Penny Dreadful nie będzie produkcją dla każdego –
stworzony jako wariacja na temat mooreowskiej Ligii Niezwykłych
Dżentelmenów, utrzymany w mrocznym, krwawym i depresyjnym klimacie,
obfitujący w bezpardonowe sceny seksu i gore, z całą pewnością odstraszy
co wrażliwszych widzów. Z drugiej strony nie można mieć wątpliwości, że
nowy sezon trafi do fanów poprzedniego, a może nawet przyciągnie przed
telewizory nowych odbiorców; w szczególności tych, którym w ostatnim
czasie (po zakończeniu najnowszego sezonu AHS) brakuje ciekawych i
nowatorskich seriali grozy. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-51466413936914575222015-06-18T23:22:00.003+02:002015-06-19T13:15:22.039+02:00Sense8 - ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI2vEhwYaKSJZdjke8iH0Zp_HODJiQGsmlfUhoOWf6iUvUgve53wVvzrD8hs5CSRv0hb2XJHImHZBAEiLDsPKW8k_KPOUl3ZB2RLRRB4xHXRt-qr-6wHnZQlNhKAqooRIiD1Ed58_oJbhd/s1600/sense.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhI2vEhwYaKSJZdjke8iH0Zp_HODJiQGsmlfUhoOWf6iUvUgve53wVvzrD8hs5CSRv0hb2XJHImHZBAEiLDsPKW8k_KPOUl3ZB2RLRRB4xHXRt-qr-6wHnZQlNhKAqooRIiD1Ed58_oJbhd/s1600/sense.png" /></a><span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;">Ciężko jest napisać odkrywczy lead do recenzji serialu, o którym w zasadzie wszyscy wiedzą wszystko jeszcze nim zaczną go oglądać. Nazwisko Wachowskich oraz renoma Netflixa sprawiły, iż od samego momentu zapowiedzi gwiazda Sense8 świeciła jasno na firmamencie serialowej branży. Nie mogłem oprzeć się jej hipnotyzującemu blaskowi - dlatego też zachęcony sukcesem Daredevila postanowiłem przyjrzeć się bliżej najnowszemu dziecku platformy, która wydała na świat House of Cards. Pech chciał, że w momencie wypuszczenia Sense8 znajdowałem się w trakcie sesji egzaminacyjnej, dlatego przytłoczony nawałem obowiązków zmuszony byłem obejrzeć produkcję w dwa dni.</span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;"></span></b></span></div>
<a name='more'></a><b><span style="font-size: large;"> </span></b> <br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>Sense8</i> to serial będący połączeniem trzech znaczących sił - reżyserii Wachowskich, scenariusza Straczynskiego (we współpracy z wyżej wspomnianymi) oraz produkcji Netflixa. Zapowiadał się więc jako kolejna superprodukcja, która z miejsca podbije serca fanów na całym świecie, ugruntowując pozycję amerykańskiej platformy na rynku seriali. Między Przedwiecznymi a prawdą, nieskomplikowana fabuła serialu mogła przyczynić się do jego sukcesu: w historii przedstawionej w obrazie osiem nieznanych sobie osób z całego świata zostaje połączona niezwykłą siecią telepatyczno-empatyczną, co rzecz jasna nie w smak jest Groźnej, Acz Tajnej Organizacji, która nie ma zamiaru dać spokojnie żyć bohaterom, najpewniej tylko dlatego, że są "inni". Ten prosty pomysł otwierał przed <i>Sense8</i> mnogość możliwości - tak kameralne wykorzystanie motywu fantastycznego nie obciążało produkcji kosztami CGI, w związku z czym pieniądze mogły pójść w zdjęcia i scenografię, a założenie, iż serial opierać się ma o relacje, a nie wartką akcje, obiecywało produkcję ambitną i dojrzałą.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/E9c_KSZ6zMk/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/E9c_KSZ6zMk?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Mam sporo szacunku do rodzeństwa Wachowskich - po ludziach, którzy wypuścili na świat pierwszego Matrixa spodziewam się nieodmiennie wiele. Jestem jednak realistą i dlatego z pewną przykrością obserwuję ich spadek formy; o ile bowiem jako duet reżyserów sprawdzają się nieźle, o tyle jako scenarzyści zawodzą na całej linii, czego dowodem może być chociażby <i>Jupiter Ascending</i> - film tak słaby, iż żal mi miejsca nawet na to, by przywoływać go tu jako przykład. Z drugiej jednak strony współpraca ich ze Straczyńskim (którego niezbyt dobrze znam z produkcji filmowych, za to doskonale z komiksów, w których wielokrotnie udowadniał swój doskonały warsztat pisarski, jak chociażby w <i>Rising Stars</i>) napawała mnie pewnym optymizmem.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Mimo to, oglądając pierwsze odcinki serialu miałem uczucie, iż coś na linii współpracy Straczyński - Wachowscy poszło bardzo, ale to bardzo nie tak. Serial otwiera scena stanowiąca podstawy całej historii - w opuszczonym, zrujnowanym budynku na przedmieściach wyraźnie zastraszona kobieta ukrywa się przed tajemniczymi prześladowcami. Karty zostają wyłożone na stół w pierwszych minutach, więc nie będzie zbytnim spoilerem napisać, iż kontaktuje się ona z dwoma mężczyznami za pomocą telepatii - z czego żaden z nich nie widzi drugiego, co daje pewne informacje na temat niezwykłych umiejętności, które staną się przedmiotem kłopotów głównych bohaterów. Kobieta ostatecznie naznacza ósemkę nowych Sense8'ów, a odnaleziona przez ścigającego ją prześladowcę (tym razem w fizycznej postaci) - popełnia samobójstwo.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wszystko, co zajdzie później, jest następstwem wyżej opisanego zdarzenia. Mówiąc jednak najzupełniej szczerze, główna oś fabuły jest rozwinięta tak słabo, iż w zasadzie cała geneza mocy bohaterów mogłaby pozostać dla widza nieznana i nic by on na tym nie stracił. Owszem, każdego z bohaterów dotyka zmiana - część stara się rozwikłać zagadkę tajemniczej kobiety, inni pojąć naturę zmian która zaszła. Ale nawet wtedy, kiedy na ich drodze staje Tajemnicza, acz Groźna Organizacja, nawet kiedy kontaktuje się z nimi mężczyzna, który wydawał się pomagać wcześniej opisanej kobiecie - nie jest to najważniejsza część fabuły serialu. Jasne, od samego początku nikt z jego twórców nie wydaje się nawet udawać, że będzie inaczej: dlatego ciężko uznać za wadę produkcji to, iż tempo rozwoju głównej osi fabuły jest więcej, niż żółwie, a całemu sezonowi brakuje rozsądnego rozwinięcia i zakończenia. To, co dla jednej osoby jest powolne, dla drugiej może być nastrojowe. Mimo to zastanawiając się nad tym, jak scenarzyści poprowadzili historię, na myśl przychodziły mi średnio pochlebne porównania do procedurali, które z odcinka na odcinek zaledwie nieznacznie popychają akcję do przodu, rozwlekając w tasiemcową, wielosezonową opowieść to, co można było zamknąć w o wiele krótszej formie.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nie oznacza to jednak, iż serial jest nudny sam w sobie. Tak naprawdę historia każdego z bohaterów dostarcza dostatecznie dużo przeżyć, by o znużeniu nie mogło być mowy. Co najciekawsze, są oni interesujący nie tylko sami w sobie, ale również jako elementy sieci komunikacyjnej, którą stworzą. Twórcy świadomie wybrali sobie diametralnie różnych bohaterów, których poglądy na życie, uwarunkowania kulturowe, czy wreszcie orientacja seksualna będą znacząco się od siebie różnić. Mamy więc wśród naszych Sense8'ów klasycznie twardego policjanta, niemieckiego gangstera (balansującego na cienkiej granicy pomiędzy charyzmatycznym dupkiem, a zwykłym socjopatą), transseklualną aktywistkę, hiszpańskiego aktora filmów akcji (który, jak się szybko okazuje, jest w skrytości swej sypialnianej alkowy gejem), japońską buisnesswoman, czarnoskórego kierowcę autobusów z kraju trzeciego świta, żyjącą na krawędzi dj'kę oraz panią naukowiec z Indii.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgX2Caxhsz4rqIXbW8B5rk9779IyetqrRX7sBxo2uv0IZ7GykJg51CBC3Hh9RJEGBOBOx-zOHhGUC7uO2JNf9n-AIYZgWHaZzslgSUJYsnSHkgLRXgro1-X96FsQudk9ir3Imb429o-VgE/s1600/sense8-poster.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhgX2Caxhsz4rqIXbW8B5rk9779IyetqrRX7sBxo2uv0IZ7GykJg51CBC3Hh9RJEGBOBOx-zOHhGUC7uO2JNf9n-AIYZgWHaZzslgSUJYsnSHkgLRXgro1-X96FsQudk9ir3Imb429o-VgE/s400/sense8-poster.jpg" width="270" /></a></div>
<span style="font-size: large;">Faktem jest, iż twórcy skupili się na swoich postaciach, tworząc bohaterów z krwi i kości. Aktorzy wcielający się w ich role wykonali kawal doskonałej roboty: oglądanie każdego z bohaterów to w zasadzie czysta przyjemność, gdyż są oni bardzo wyraziści (chociaż nie zawsze wiarygodni, o czym za moment). Ich interakcje, toczące się przecież w tak różnych miejscach świata, potrafią faktycznie zainteresować widza: zderzają się w nich zupełnie różne kultury, co widać na przykładzie wielu sytuacji (kiedy np. Kala bierze Wolfganga za demona, mającego na celu odciągnąć ją od ołtarza). Sam pomysł na przedstawienie możliwości Sense8'ów również nie zawodzi. Potrafią oni wizualizować się osobie na drugi końcu globu, przesyłać jej swe uczucia, rozmawiać mimo barier językowych, wreszcie - przejmować ciało w nieinwazyjny sposób, by np. udzielić druhowi w potrzebie umiejętności, których sam nie posiada, przy czym z samego początku czynią to wszystko nieświadomie. O solidnym opracowaniu tematu świadczy to, że Wachowscy i Straczyński zwrócili uwagę na to, jak bardzo problematyczne mogą być te umiejętności - dlatego też wielokrotnie Sense8'ci przyłapywani są na mówieniu do siebie, czy... całowaniu powietrza, co często ma swoje konsekwencje. Sceny, w którym Sense8'ci porozumiewają się ze sobą zostały przedstawione w serialu naprawdę interesująco, jak np. kiedy doskonale radząca sobie w walce Sun przejmowała ciało Capheusa, by pomóc mu w starciu ze złodziejami, czy kiedy Wolfgang i Lito omawiali sytuację bez wyjścia, w której znalazł się ten pierwszy, przyglądając się jej spokojnie z boku, spoza ciała niemieckiego gangstera. Tego typu sceny dopełniają całości, udowadniają, iż Sense8'ci naprawdę wyróżniają się na tle innych ludzi. Pytanie tylko, czy twórcy poradzą sobie z całym "systemem" mocy, który stworzyli. Po pierwszym sezonie narzuca się bowiem wiele pytań, które pozostają bez odpowiedzi: czy skoro Lito i Wolfgang mogli rozmawiać w trakcie dość trudnej sytuacji, gdzie czas miał spore znaczenie, można uznać, iż ich moce mogą obchodzić ograniczenia czasu, a wymiana zdań za pomocą myśli odbywa się z prędkością dalece przekraczająca możliwości standardowej mowy? Co z możliwością przejmowania ciała - skoro mogą oddziaływać na siebie, czy mogą i na innych ludzi? Wreszcie, czy możliwe jest przejęcie ciała innego Sense8'ta na siłę?</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Mnożące się pytania z zakresu działania mocy bohaterów, jej genezy, czy tożsamości ścigających ich prześladowców nie są jednak sprawą kluczową - spójność świata przedstawionego w pierwszym sezonie jest dość duża, by w tym przypadku dać twórcom kredyt zaufania. Nie znajduję w sobie jednak na tyle dużo dobrej woli, by udzielić go Wachowskim w innym zakresie - a mowa tu o... seksualności bohaterów. Sam pomysł przemieszania grupy z mniejszościami seksualnymi jest oczywiście nawet nie tyle bardzo dobry, co wręcz konieczny - zróżnicowane orientacje seksualne w połączeniu z umiejętnościami bohaterów dają ogromne pole do popisu zręcznemu scenarzyście. Problem tkwi w tym, iż potencjał tej idei został w <i>Sense8</i> niewykorzystany. Co gorsza, większa część pierwszego sezonu poświęcona jest właśnie dwójce bohaterów, którzy stanowią mniejszości - co budzi podejrzenia, iż serial jest pewnego rodzaju manifestem Lany Wachowski (która sama zmieniła przecież płeć). Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, iż jest to manifest źle zrealizowany. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAHVH599hO8lipGUJon5iaC4r00-cIw3b9X-JC4AVumJ5TY4IVBrSwflo4ojy8PmQ-RZUcUwKufw-ZF6u_x8NyvMxt6ZnApoqTU47rxCyd6Ndr5rWdVbg-0gQ5EW6oqcjeTFLm0BiRPaO8/s1600/sense8-jamie-clayton.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="470" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjAHVH599hO8lipGUJon5iaC4r00-cIw3b9X-JC4AVumJ5TY4IVBrSwflo4ojy8PmQ-RZUcUwKufw-ZF6u_x8NyvMxt6ZnApoqTU47rxCyd6Ndr5rWdVbg-0gQ5EW6oqcjeTFLm0BiRPaO8/s640/sense8-jamie-clayton.jpg" width="640" /></a></div>
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Użytkownicy filmweba i dziesiątek innych forów zgodnie okrzyknęli serial przykładem produkcji promującej tolerancję, dochodząc przy tym do prostego (choć oczywiście nieprawdziwego) wniosku charakterystycznego dla co bardziej krzykliwych użytkowników podobnych stron: jeśli komuś serial się nie podoba, musi być homofobem. Sedno sprawy tkwi jednak w tym, iż po wnikliwej analizie serial w kwestii mniejszości seksualnych popada w bardzo niepoważne tony - i nie mówię tu tylko o kliszach, których jest tutaj mnóstwo. Przykłady się mnożą: Nomi/Michael, której wątek stanowi jeden z głównych w serialu, opowiada w dużej mierze o odrzuceniu i niezrozumieniu osób transseksualnych przez społeczeństwo i rodzinę. Szkoda tylko, że historię owego odrzucenia zobrazowano w formie wielokrotnie odgrzewanego kotleta. Ile razy widziało się już szalonych naukowców oraz rodzinę, która w myśl propagowania źle rozumianej normalności chętnie podda dziecko lobotomii? Jasnym jest, iż podobny temat można zobrazować lepiej, w szczególności, jeśli poświęca się mu tyle czasu ekranowego, ile Wachowscy poświęcili postaci Nomi. Nieco lepiej przedstawia się sprawa Lito, którego rozterki (brak zdecydowania i strach przed ujawnieniem swojej orientacji seksualnej) są autentycznie zajmujące - w tym przypadku martwi jednak to, iż Lito staje się bardzo szybko postacią-błaznem i nie mogę pozbyć się myśli, że stało się tak właśnie przez wzgląd na fakt, iż jest bohaterem opartym o krzywdzące homoseksualistów stereotypy: jest uczuciowy do stopnia, który czyni go śmiesznym. Ciekaw jestem, jak obrońcy serialu (powołujący się na jego tolerancyjny wydźwięk) analizują sytuację, w której żaden z bohaterów oprócz Lito nie odczuł skutków miesiączki Sun. Uczucia, które dusiła w sobie wtedy kobieta przeniosły się jedynie na Rodrigueza, znajdując ujście w kilku zabawnych scenach, gdy wybucha płaczem z błahych powodów czy wpada w histerię z powodu korków. Nic podobnego nie przytrafiło się poważnemu, przerysowanemu gliniarzowi, czy niemieckiemu gangsterowi, bo przecież ośmieszenie tego typu postaci kompletnie nie pasowało do scenariusza... </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na wyżyny braku konsekwencji twórcy wspinają się jednak w innej scenie. Serial, jak można się domyślić, nie ucieka od scen zbliżeń seksualnych; świetnym tego przykładem jest moment, w którym pomiędzy naszymi bohaterami dochodzi do niecodziennej orgii, dziejącej się w ich głowach (przez co, wbrew pozorom, wcale nie mniej prawdziwej!). Do sytuacji dochodzi w momencie, kiedy część z bohaterów faktycznie uprawia fizyczny seks - ich uczucia i żądza promieniują na innych Sense8'tów, co łączy ich w pewien rodzaj pół - wirtualnego stosunku. Nieszczególnie dziwi mnie fakt, iż heteroseksualni bohaterowie nie mają nic przeciwko orgii z udziałem homoseksualistów, ani też że tym drugim nie przeszkadzają biorące w tym wszystkim udział kobiety; można przecież z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że poprzez sieć telepatii która łączy bohaterów, tak naprawdę wszyscy stają się panseksualni, ich orientacje seksualne na moment nakładają się na siebie, czego wynikiem jest cała dość dosadnie ukazana scena. Jednak w chwilę potem emocje opadają, a znaczenie sieci znika - hetero znów staje się hetero, a homo - homo. Jak odbija się na ich psychice fakt, iż zaprzeczyli jednej z najbardziej fundamentalnych części swojej natury? Nijak. Z ust bohaterów nie pada żaden komentarz. Żadnych przemyśleń. Żadnych problemów. Żadnej traumy. Kilka odcinków później odniesienie do całej sceny pojawia się, kiedy Lito żartuje z całej sytuacji. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Kolejną znaczącą wadą <i>Sense8 </i>jest zmanierowanie Wachowskich. Serial powtarza błędy <i>Atlasu Chmur</i>, w którym postaci często mówiły nie tyle dialogami, co podniosłymi sentencjami. Podobnie sprawa ma się i tutaj: niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z ulicznikiem trzeciego świata, czy złodziejem, widz może być pewny tego, iż w kluczowym momencie usłyszy z ust jednego i drugiego morał, którego nie powstydziłby się Paulo Coelho. W połączeniu z raczej niespieszną akcją serialu tego typu życiowe mądrości wygłaszane przez postacie, z których charakteru nie wynika jakieś szczególne zamiłowanie do ich prawienia, wpływają na odbiór całości - o ile na samym początku wywołują jedynie irytację, o tyle na koniec sezonu są zwyczajnie męczące. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>Sense8</i> to serial, którego jednoznaczna ocena jest, w świetle wyżej przytoczonych argumentów, niezwykle trudna. Z jednej strony urzeka rozmachem, z jakim prezentuje różne zakątki świata, cieszy dobrymi aktorami i wyrazistymi postaciami, oraz czaruje kameralnością, z jaką podchodzi do motywów science - fiction. Z drugiej okazuje się być produkcją przemetaforyzowaną, pozbawioną faktycznej głębi oraz głównej linii fabularnej, straszy niekonsekwencją w działaniach postaci i brakiem ich psychologicznej wiarygodności, która wydaje się być podyktowana chęcią stworzenia serialu - manifestu. <i>Sense8</i> to produkcja, której nie można z czystym sercem polecić komuś, kto posiada serialowe braki: tego typu osoby znajdą zdecydowanie lepsze tytuły, którymi zapełnią czas. Ciężko również reklamować go tym, którzy po obejrzeniu innych produkcji wiedzą już, co stanowi cnotę, a co grzech seriali - ci zbyt szybko wyłapią problemy <i>Sense8</i> i odejdą od niego rozczarowani. Wydaje mi się jednak, że najnowsze dziecko Netflixa - chociaż moim zdaniem najmniej udane w porównaniu z rodzeństwem - znajdzie sobie licznych amatorów, szczególnie wśród osób, które podobne tytuły oglądają jedynie dla rozrywki, nie wgłębiając się przy tym w psychologię postaci czy konstrukcję fabuły. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-47192274442448820142015-04-27T14:21:00.000+02:002015-04-27T14:21:08.813+02:00Starość Aksolotla - weltschmerz zwirtualizowany<div dir="ltr" id="docs-internal-guid-3b804183-fa80-4a80-ad9d-68034e822832" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigiI_Xcro93t5_VfRQwzdNXGa_l9Zy2UVYhUT5ijQoXPNCT0cHBKs0Yl84qDCKpDKnB37rF75rSKTEDDYleJtIRW5d2LSL7SeQE1NObTl_ghrbCiukPsCgJzXoYlPhlhIJuqsFwMjriXwr/s1600/Staro%C5%9B%C4%872.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEigiI_Xcro93t5_VfRQwzdNXGa_l9Zy2UVYhUT5ijQoXPNCT0cHBKs0Yl84qDCKpDKnB37rF75rSKTEDDYleJtIRW5d2LSL7SeQE1NObTl_ghrbCiukPsCgJzXoYlPhlhIJuqsFwMjriXwr/s1600/Staro%C5%9B%C4%872.png" /></a><b><span style="color: #999999;"><span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;"><b>Zagadnienie technologicznej osobliwości od momentu sformułowania przykuwa uwagę twórców literatury science - fiction. Nie należy się temu dziwić: hipoteza mówiąca o teoretycznym punkcie zawieszonym w naszej najbliższej przyszłości, w którym postęp technologiczny stanie się zbyt szybki, by możliwe były jakiekolwiek przewidywania na jego temat, jest niebywale fascynująca. Wyznacznikiem osobliwości ma być powstanie sztucznej inteligencji o poziomie świadomości równym człowiekowi, przewyższającej go jednak pod względem możliwości rozwoju. Nie należy wobec tego dziwić się, że osobliwość (po raz kolejny) trafiła na warsztat prawdopodobnie najlepszego żyjącego w Polsce pisarza SF: Jacka Dukaja.</b> </span></span></span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a name='more'></a><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;"><i>Starość Aksolotla</i> trafiła do internetowych (i tylko tych, bowiem mikropowieść dostępna jest jedynie w formacie elektronicznym) księgarni w zeszłym miesiącu, budząc swoimi zapowiedziami niemałe zainteresowanie zarówno wśród fanów twórczości Dukaja, jak i entuzjastów fantastyki naukowej w ogóle. Trzeba zauważyć, iż książka uwagę odbiorców zwróciła na siebie jako wydarzenie nie tylko literackie: niesamowitej jakości trailer renomowanego - i znanego ze wcześniejszych przypadków współpracy z Jackiem - studia Platige Image rozbudził apetyt czytelników, podobnie jak zapowiedź, iż będzie to jedna z pierwszych książek na polskim rynku naprawdę dostosowanych do czytników elektonicznych. Całości dopełniać miały świetne ilustracje i… modele robotów, dostępne do wydrukowania za pomocą drukarek 3D. </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">I trzeba na wstępie przyznać, iż w kwestii wizualnej wszelkie obietnice zostały spełnione - rzecz faktycznie prezentuje się świetnie. I nawet, jeśli drukarkę 3D posiada aktualnie raczej niewielki procent społeczeństwa, takie wydanie prezentuje jasno, że ebooki od strony wydawniczej stać na wiele. Jedyną sprawą do której można się w tym przypadku doczepić jest nieco przereklamowany indeks, powiązany z treścią książki hiperłączami (tak, że wystarczyło uruchomić dany “link” w tekście, by przenieść się do encyklopedii, tłumaczącej znaczenie danego wyrazu). Większość zebranych w nim informacji można było odczytać ze zwyczajnej, cierpliwej lektury, a i niespecjalnie obniżał on próg wejście w opowieść, który tak czy siak nie jest w tym przypadku specjalnie wysoki (jak na możliwości Jacka). </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/kFHMb_9Pr2s/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/kFHMb_9Pr2s?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">Nie ocenia się jednak książki po okładce, dlatego warto więc przyjrzeć się nieco uważniej samej treści lektury. Dukaj snuje opowieść o Ziemi, która w wyniku nie do końca jasnej katastrofy kosmicznej zostaje wyczyszczona z wszelkiego życia organicznego. Nielicznym w ostatnich chwilach udaje się zgrać swoje umysły do formy elektronicznej, by nieco później przenieść je w stalowe ciała maszyn. Całość mikropowieści opowiada o trudnych początkach zrobotyzowanej cywilizacji, ich problemach i celach, które sobie ona wyznacza. Książka podzielona jest na trzy podrozdziały, z których każdy opisuje wydarzenie na trzech płaszczyznach czasu, w coraz dalszej przyszłości, widziane oczami Grzegorza, głównego - z braku lepszego określenia - bohatera. </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">Martwiący jest faktu, iż już na samym momencie powieści Dukaj pozwala sobie na dość duże niedopowiedzenie; by nie rzec błąd. Oto bowiem w obliczu nadchodzącej apokalipsy ludzie zaczynają zgrywać swe umysły do cyberprzestrzeni za pomocą… hardware’u do gier komputerowych. Autor zaznacza wyraźnie, iż jest to sprzęt wycofany z obiegu, wadliwy, z całą pewnością niedostosowany do tego, by mapować umysł człowieka z dokładnością, na którą chciałoby się liczyć - mimo tego, jest w stanie stworzyć sprawnie działającacą “sztuczną” inteligencję. Dziwi zatem to, iż w świecie <i>Starości Aksolotla</i> nikt wcześniej nie zdecydował się na taki krok, lub - jeśli nawet zdecydował - nie odbiło się to w żaden sposób na wykreowanej przez Dukaja rzeczywistości. Ciężko uwierzyć w to, że ludzkość dysponując dość prymitywnym, lecz jednak działającym urządzeniem do zgrywania umysłu do wirtuala, nie zrobiła z niego wcześniejszego użytku. </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">Dla późniejszej fabuły jest to jednak potknięcie nieznaczące - szczególnie, iż bardzo szybko się o nim zapomina. Wizja postapokaliptycznego świata pozbawionego jakiegokolwiek życia prędko pochłania czytelnika. Fakt, iż społeczność robotów nie rodzi się bezproblemowo sprawia, że odbiorca <i>Starości</i> angażuje się w robocie kłopoty przedstawione na kartach powieści. A samych problemów zrobotyzowane społeczeństwo posiada całe mnóstwo: począwszy od niedokładnie zgranych osobowości, poprzez problemy związane z brakiem surowców do tworzenia nowych robotów i próbą odtworzenia życia organicznego, na chęci powrotu do ciał niepozbawionych możliwości odbierania świata zmysłami dotyku czy smaku skończywszy. Każdy ten kłopot, czego może domyślić się każdy, kto kiedykolwiek czytał pozycje pióra Dukaja, staje się przedmiotem rozważań filozoficznych niepośledniej jakości. W sposób, w jaki nie powstydziłby się tego Zajdel, Dukaj rozbiera na czynniki pierwsze nowe, zaskakująco okulawione społeczeństwo robotów (notabene stworzone głównie z graczy, gdyż to oni mieli dostęp do osprzętu gwarantującego szybki przesył jaźni na serwery), a przeprowadzone na jego temat obserwacje tworzą przed czytelnikiem obraz naszego własnego społeczeństwa i naszej rzeczywistości. Jacek Dukaj skupia się na problemach ważnych z punktu widzenia teraźniejszości i niedalekiej przyszłości, po raz kolejny udowadniając, iż jest doskonałym pisarzem science fiction społeczno - filozoficznego. Kwestia jaźni, natury ludzkiej, duszy, relacji między ludzkich, niewolnictwa (bardzo ciekawego w przypadku robotów), wreszcie motyw stworzenia i relacja na linii stwórca a dzieło - to tylko podstawowe tematy, które rozważa Dukaj w <i>Starości</i>. W połączeniu z dopracowanym światem (który, pomimo iż istnieje od niedawna, pełen jest już legend, nowych ugrupowań i problemów bardzo charakterystycznych dla społeczeństwa, którego umysły członków zawieszone są w rzeczywistości wirtualnej) buduje to bardzo spójną wizję rzeczywistości, w której odgrywa się akcja <i>Starości Aksolotla</i>. Akcja, z którą Dukaj ma w przypadku swojej najnowszej powieści ogromny kłopot.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHHjetOcVNP8V93g009ociG2XAfsSilwfH2lldw0ZAFVm9ZjvmJvnAtkxiXE499veyXlDgmcNtmiawArY18ty9KUXsfbAUtdDGEClmncazQERsE5Oplhp-Tsic5iXihGQxA08ryoxoFN7Y/s1600/Staro%C5%9B%C4%871.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiHHjetOcVNP8V93g009ociG2XAfsSilwfH2lldw0ZAFVm9ZjvmJvnAtkxiXE499veyXlDgmcNtmiawArY18ty9KUXsfbAUtdDGEClmncazQERsE5Oplhp-Tsic5iXihGQxA08ryoxoFN7Y/s1600/Staro%C5%9B%C4%871.png" height="320" width="320" /></a></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">Trailer książki pokazuje bowiem w sposób być może nawet zbyt dosłowny nastawienie Grzesia do otaczającego go świata - jest to bohater pogrążony w melancholii, która postępuje do przodu, by ostatecznie stać się ciężką depresją. Choroba może być podyktowana, co przeczytać można w <i>Starości</i>, problemem osprzętu, który zgrywał Grzegorza do wirtuala. Żadna z tego typu maszyn nie była doskonała - i tak wśród przedstawicieli społeczeństwa zgrywanego za sprawą oporządzenia danej firmy liczba samobójców jest wyraźnie wyższa, niż wśród przedstawicieli zgrywanych innym hardware’m. Choroba (czy robot może być chory? Cóż, to kolejny problem nad którym zastanawia się Dukaj) Grzesia jest o tyle ważna, iż ma ona ogromny wpływ na fabułę i na to, jak leniwie się ona toczy. Grzegorz nie jest głównym bohaterem - w jego przypadku należałoby pozostawić tylko ten pierwszy człon, by oddać rację prawdzie. On nie podejmuje akcji, lecz jedynie przygląda się, pełniąc rolę swego rodzaju kronikarza. Najciekawsze wydarzenia, nie licząc tych, które mają miejsce świeżo po zdarzeniu, które doprowadziło do apokolipsy, przemijają obok niego. Próby odnowienia życia na ziemi raczej obserwuje, niż bierze w nich realny udział. Poszukiwania rzeczywistości wirtualnej, która mogłaby naśladować odczucia ludzkiego ciała również nie przyciągają go na długo. Sprawa ma się tak samo w przypadku poszukiwań osoby lub osób (jeżeli, oczywiście, istoty takie w ogóle istnieją) winnych tragedii, która miała miejsce na Ziemi. Skutkiem takiego nastawienia Grzegorza jest to, że Dukaj porzuca linie fabularne, które mogłyby posłużyć za solidne podstawy pod całe tomy powieści, pozwalając swojemu bohaterowi stoczyć się w odmęty depresji, gwarantując czytelnikowi raczej nie najlepsze, chociaż niepokojąco prawdziwe i smutne zakończenie. Jest to rozwiązanie martwiące - Dukaj bowiem wielokrotnie pokazał, iż potrafi tworzyć nader ciekawych bohaterów (chciałoby się napisać "z krwi i kości"), którzy chociaż często wpisani w schemat “from zero to hero” wybijają się ponad niego. Wystarczy wspomnieć w tym przypadku Inne <i>Pieśni</i> czy <i>Lód</i> - w obu powieściach motyw transcendencji został przecież poruszony i wyraźnie zarysowany (w jednej bardziej niż w drugiej), a mimo to nie doprowadził do pominięcie i uszczuplenia fabuły na rzecz rozważań filozoficznych. I z jednej strony jasnym jest, iż takie były zamiary autora - przedstawić osobliwość technologiczną nie jako arcyinteligencję, rozwijającą się w nieskończoność i przerastającą ludzkość, lecz właśnie sztuczną inteligencję pozbawioną możliwości rozwoju, tytułowego aksolotla. Z drugiej jednak strony nie jest to wystarczający argument za tym, by z taką lekkością porzucić najciekawsze fabularne zagadnienia, na rozwinięcie których każdy czytelnik z pewnością czekał.</span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">Dodatkowo, chociaż jak wspomniałem wcześniej rozważania Jacka stoją na bardzo wysokim poziomie, nie będą one szczególnie odkrywcze dla nikogo, kto przeczytał w swoim życiu chociaż kilka pozycji klasyków sf. Problem tego, czy roboty myślą, czy tylko myślą, że myślą, czy sztuczna inteligencja może się rozwijać, wreszcie zagadnienie, które sugeruje, iż rzekoma transcendencja może okazać się upadkiem, zostały omówione przez rzesze innych autorów, ba! Przez samego Dukaja również! W swoich opowiadaniach niejednokrotnie omawiał problemy społeczeństwa, które po zaspokojeniu wszystkich swoich potrzeb (w tym pokonania śmiertelności itp.) zatraca się w sobie - a taki przecież los czeka niektóre roboty w <i>Starości Aksolotla</i>. </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div dir="ltr" style="line-height: 1.38; margin-bottom: 0pt; margin-top: 0pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><span style="background-color: transparent; color: black; font-family: Arial; font-style: normal; font-variant: normal; font-weight: normal; text-decoration: none; vertical-align: baseline;">Warto zatem podkreślić, iż na <i>Starość</i> należy patrzeć z trzech różnych perspektyw: inną ocenę można wystawić jej jako rodzajowi promocji możliwości ebooka, inną jako traktatowi filozoficznemu i jeszcze inną jako powieści sf. Gdyby jednak połączyć te trzy kategorie, ostateczna nota i tak sugerowałaby, iż mamy do czynienia z produkcją ponadprzeciętną, czemu w świetle wyżej przytoczonych argumetnów nie można zaprzeczyć. W czasach, w których polskie sf reprezentuje garstka autorów, <i>Starość Aksolotla</i> wyraźnie wybija się ponad przeciętność. Nie jest to najlepsza pozycja pióra Jacka Dukaja - do tych jej stosunkowo daleko - jednak mimo wszystko jest to książka warta przeczytania. </span></span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-16905884761785351022015-03-25T14:55:00.001+01:002015-03-25T14:55:33.775+01:00Spider - Verse: Samowity Człowiek Pająk 2<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgt8XtkxTfhE_dz_d7MlrusKhtOlpHeRvZB81hw2ayM3Os1gbJ6SaTp5PT5leq-Wbt7GvX8eUzzJaBxySZ19b5OWFKpmQqu2h3butCYyt7IjOcQAOO8zBfiiWr_vTrg3wu4tWkBuKSBC5S7/s1600/MasterW.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgt8XtkxTfhE_dz_d7MlrusKhtOlpHeRvZB81hw2ayM3Os1gbJ6SaTp5PT5leq-Wbt7GvX8eUzzJaBxySZ19b5OWFKpmQqu2h3butCYyt7IjOcQAOO8zBfiiWr_vTrg3wu4tWkBuKSBC5S7/s1600/MasterW.png" /></a><b><span style="color: #999999;"><span style="font-size: large;">Od dłuższego czasu wydaje mi się, że największym problemem komiksowych uniwersów (czy to DC, czy Marvela) jest to, że jeden scenarzysta nie potrafi zaopiekować się schedą po innym. Szczególnie, jeśli ten pierwszy stworzył dzieło, które zostało dobrze przyjęte przez fanów. Widać to na przykładzie wielu opowieści: wystarczy wspomnieć o Before Watchmen czy Runaways'ach. Sytuacja jest w zasadzie tym bardziej tragiczna, im lepszy był pierwowzór: próba przebicia oryginalnością dzieła i tak już oryginalnego jest często karkołomna. Niestety tak właśnie sprawa ma się w przypadku Spider - Verse, storylajnu, który rzuca zupełnie nowe (na nieszczęście) światło na bardzo ciekawego antagonistę: Morluna.</span></span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"> </span><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">O Morlunie pisałem już wcześniej - wszystkich zainteresowanych totemizmem w Spider - Manie oraz samą postacią Pożeracza Totemów odsyłam do artykułu, który znajduje się <a href="http://7grzechow.blogspot.com/2014/08/samowity-czowiek-pajak.html" target="_blank">tutaj</a>. Dla wszystkich leniwych - którzy w tej sytuacji powinni szczególnie wstydzić się swojego lenistwa - przedstawiam poniżej wersję skrótową. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://img4.wikia.nocookie.net/__cb20150320171348/marveldatabase/images/a/a1/Astral_Great_Weaver.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://img4.wikia.nocookie.net/__cb20150320171348/marveldatabase/images/a/a1/Astral_Great_Weaver.jpg" height="400" width="282" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Great Weaver</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na łamach Amazing Spider - Man vol. 2 zaprezentowano światu alternatywną genezę powstania Człowieka Pająka, związaną nie tyle z promieniowaniem, co z mistycyzmem. Przedstawił ją naszemu Pajęczakowi niejaki Ezekiel, człowiek obdarzony bliźniaczymi w stosunku do niego mocami. Jego teoria zakładała, iż zarówno on jak i Peter są totemicznymi pająkami - stąd większość wrogów Spidera przybierała postaci nawiązujące do zwierząt (np. Vulture, Octopus, Cheetah). Za totemami podążała jednak ich zguba - Morlun, potężna, nieśmiertelna istota, która żywiła się ich mocą. Ezekiel Sims proponuje Parkerowi ukrycie się w specjalnie przygotowanym bunkrze, ten jednak odrzuca podobną pomoc. Ostatecznie Peter cudem pokonuje Morluna, który w wyniku starcia zostaje uśmiercony. Jak się dość prędko okazało - nie na dobre. Szczęście opuściło Petera podczas kolejnego spotkania z Morlunem, podczas którego łowca totemów zabił Parkera. Śmierć okazała się być jednak jedynie rytuałem przejścia do formy Pająka, w walce z którą energetyczny wampierz zginął po raz wtóry. W późniejszym czasie do Morluna nawiązywano w komiksach kilkukrotnie, rozbudowywano również całą wizję osób z pajęczymi mocami jako totemów. Pojawił się Great Weaver - najprawdopodobniej sam główny Totem - które tkwi gdzieś w astralu i odpowiada za nici przeznaczenia. Wydano również książkę, w której za śmierć Morluna mściło się jego rodzeństwo - wtedy też istoty z jego rasy zostały ochrzczone mianem Ancients.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Spider - Verse rozpoczął się jako pokłosie storyline'u Original Sin. W wyniku śmierci Watchera - oraz tego, co stało się już po jego śmierci - Peter dowiaduje się, że ktoś skorzystał z gościny Ezekiela i od kilku lat zamieszkuje bunkier, który miał chronić rezydentów przed zabitym wcześniej Morlunem. Parker uwalnia kobietę, która została ugryziona przez tego samego pająka, co on sam; problem tkwi jednak w tym, że w wyniku jej uwolnienia Morlun ponownie rozpoczyna swe łowy, rozpoczynając od zabicia... Parkera z równoległej rzeczywistości.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Tym razem - jak wskazuje nazwa eventu - łowy Morluna wykroczą poza klasyczne uniwersum 616. W obliczu takiego zagrożenia Pająki kilku różnych alternatywnych rzeczywistości połączą swe siły, by walczyć nie tylko z samym Morlunem, ale i jego rodziną, która po raz pierwszy pojawia się na kartach komiksu. Sama fabuła toczy się wielotorowo - drużyna Pajęczaków, po uprzednim zebraniu najbardziej obiecujących Spider-manów, dzieli się na grupy, z których każda ma na celu rozpracowanie jednego z problemów, skupiając się najczęściej na jednym z członków Inheritors, jak nazywani są osobnicy dzielący z Morlunem więzy krwi. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://wac.450f.edgecastcdn.net/80450F/comicsalliance.com/files/2014/03/Spider-Verse_DellOtto_Banner.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://wac.450f.edgecastcdn.net/80450F/comicsalliance.com/files/2014/03/Spider-Verse_DellOtto_Banner.jpg" height="187" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Początek jest obiecujący - w Edge of Spider - Verse, prologu do całego wydarzenia, przedstawiony zostaje Karn, jeden z Inheritors który z nieznanych jeszcze powodów pohańbił swoją rodzinę i przez wzgląd na to skazany został na wygnanie. To, jak bardzo różni się od Morluna - nie zabija jedynie dla przyjemności, a z potrzeby - skłania jednak do zastanowienia się nad jego dalszą rolą w całej historii. Nieco bardziej sztampowo, chociaż nadal ciekawie prezentuje się reszta rodziny: kłótliwe bliźnięta Bora i Brix, potężny Daemos, łowczyni Verna i Jennix (doskonale realizujący archetyp szalonego naukowca). W ciągu kilku zeszytów okazuje się, w wyniku czego Karn został zesłany na wygnanie - w czasie polowania na Master Weavera (najprawdopodobniej główny Pajęczy Totem, który splata linie przeznaczenia), przez niezdecydowanie młodego wówczas mężczyzny zginęła jego matka. Ostatecznie jednak Weaver zostaje ujęty przez Solusa, ojca Inheritorów, co daje im moc podróżowania między wymiarami, by mogli polować na coraz to nowe ofiary.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jak wspomniałem wcześniej akcja eventu toczy się kilkoma torami: na samym początku twórcy przedstawiają liczne uniwersa i zamieszkujących je Spider - Manów, którzy umierają w wyniku ataków Inheritorsów, lub są ratowani przez drużynę złożoną z Pajęczaków Superior Spider - Mana (Doctora Octopusa w ciele kanonicznego Petera Parkera). Sprawa zaczyna się gmatwać, kiedy do gry wkracza Peter Parker z 616, czyli... Przyszłość Superior Spider - Mana. W tym właśnie momencie po raz pierwszy historia zaczyna szwankować w sposób widoczny dla odbiorcy: Superior Spider - Man faktycznie miał i czas i możliwości, by zanim "odszedł", przewodzić drużynie Pająków z innych uniwersów. Mimo to w historii staje się przyczynkiem do stworzenia nierozwiązywalnego czasowego paradoksu, do którego jeszcze wrócimy.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br />W tym czasie czytelnik ma okazję poznać bohaterów, którzy wezmą udział w historii (czasem nie na długo). Tak więc oprócz Superiora, klasycznego Pająką 616 czy Ultimate Spider - Mana Milesa Moralesa na scenie pojawi się Cosmic Spider - Man, Spider - Man Noir, Pajączek z roku 2099, steampunkowa Lady - Spider, Kaine, British Spider - Man, Spider - Punk, Spider - Ham i dwa kolejne tuziny innych, którzy dzielą się na grupy, by wspólnymi siłami poradzić sobie z niemalże wszechpotężnymi Inheritors. Od tego momentu fabułę rozdzielić można na cztery wyraźne wątki: działania Petera Parkera, próby zbadania/pojmania Inheritorsów przez 2099 i Lady - Spider, eskortowanie Silk (która dla Inheritorsów jest szczególnie cenna jako element przepowiedni mówiącej o tym, jak ich zniszczyć) oraz misję zniszczenia głównego laboratorium Jennixa przez Kaina i jego drużynę. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Event Spider - Verse to kawał naprawdę dobrze poprowadzonego materiału, w którym na pierwszy rzut oka wszystko jest na swoim miejscu: akcja powoli nabiera rozpędu po to, by w momencie kiedy wróg jest już określony, a geneza jego mocy znana, nabrać wyraźnego tempa. Wyraźnym plusem jest tu nie tylko kreacja licznych pajęczych bohaterów, z których najważniejsi dostają swoje zeszyty wprowadzeniowe, ale również villainów. Rozbicie defensywy Pajęczaków na kilka poszczególnych "oddziałów" buduje wrażenie, iż protagoniści prowadzą działania niemalże partyzanckie - i taka jest prawda. Pokonanie Inheritors możliwe jest tylko dzięki działaniom zakulisowym, nie otwartej walce, co jest ciekawą odmianą, nie tak znowu często spotykaną w przypadku komiksów superbohaterskich (i trochę boli, że ostatecznie i tak wszystko sprowadzi się do Epickiej, Ostatniej Walki). A jednak... </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000;"><b><span style="font-size: large;">I tutaj zaczną się spoilery, których starałem się tak unikać we wcześniejszej części tekstu.</span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">A jednak dla kogoś, kto czytał pierwsze numery pióra Straczynskiego, Morlun i Inheritors przedstawieni w Spider - Verse to smutna parodia tego, czym byli - lub mogli się stać. Podobne odczucia będzie ze mną dzielił każdy czytelnik bazowej historii Morluna, głównie przez to, iż to co poprzednicy budowali, scenarzyści Spider - Verse postanowili zniszczyć.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20141115035917/marveldatabase/images/e/ea/Master_Weaver_(Earth-000)_from_Spider-Verse_Vol_1_1_0001.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20141115035917/marveldatabase/images/e/ea/Master_Weaver_(Earth-000)_from_Spider-Verse_Vol_1_1_0001.jpg" height="287" width="400" /></a><span style="font-size: large;">Pojawienie się Morluna w komiksie Spider - Man sugerowało nową genezę mocy Pajęczaka, bez potrzeby faktycznego zmieniania jego początków. Napromieniowany pająk nadał mu moc nie dlatego, że był napromieniowany, lecz dlatego, że był totemem, lub wysłannikiem totemu. Morlun był totemicznym łowcą - nieszczególnie zafiksowanym na punkcie pajęczych totemów, z tego co sugerowały pierwsze numery, w których się pojawiał, z radością polował również na innych totemicznych bohaterów. Do tego dochodziła sprawa Great Weavera, potężnej (nad?)boskiej istoty, prawdopodobnie prawdziwego i głównego totemu, który potrafił wskrzesić Parkera, miał związek z The Other i całą resztą pajęczego świata. Tak rozbudowane podłoże dopuszczało niesamowicie rozległe możliwości interpretacyjne całej historii, a komiks Spider - Man po raz pierwszy - w moim odczuciu - zaczął pretendować (dzięki wątkowi Morluna i totemów) do historii bardziej ambitnej, niż większość komiksów peleryniarskich. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">To wszystko zostało przekreślone tylko po to, by zaspokoić gust nieco mniej świadomych czytelników, tworząc kolejny masowy event, który ma niewielki wpływ zarówna na odbiorcę, jak i na świat przedstawiony. Wprowadzeni w książce Ancients nie zostają przypomniani w komiksie: Inheritors najwyraźniej nie troszczą się wcale o zaginione rodzeństwo, chociaż miłosno-nienawistne więzi łączące rodzinę wydają się być bardzo mocne: scenarzyści niczym nie tłumaczą podobnego zachowania. Nawet, jeśli postaci z książki nie są kanoniczne, z całą pewnością tworzą własne, osobne uniwersum, w którym faktycznie zaginęli Inheritors. Kolejnym potężnym błędem jest wprowadzenie na scenę Master Weavera, którego związek z Great Weaverem nie zostaje wyjaśniony. Sama postać Master Weavera jest jednak na tyle problematyczna, iż warto poświęcić jej kilka słów. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Weaver jest istotą schwytaną przez Inheritors, totemem za pomocą którego mogą podróżować pomiędzy rzeczywistościami i łapać inne totemy. Pod koniec historii umiera, zabity przez Superior Spider - Mana (Octopusa). W tym momencie totemiczne sieci zaczynają się rwać, co oznacza, iż jest on najpotężniejszym totemem, bez którego sieć nie może istnieć, ale... Co z Great Weaverem, który posiadał umiejętności znacznie przewyższające te, które posiadł Master (dla przykładu: wskrzesił Parkera)? Rozsądek nakazywałby myśleć, iż istota tak potężna nie może być zależna od swojej słabszej wersji, jednak logicznym jest przypuszczać, iż bez istnienia splotów pajęczej sieci wpływ Great Weavera na totemy byłby zerowy. Czy zależność między Master a Great istnieje? Jeśli tak, to czemu Great nie pojawia się w historii? Na te pytania nie znajdujemy w Spider - Verse żadnej odpowiedzi. Mówiąc krótko: twórcy Spider - Verse po raz kolejny udowadniają, w jak głębokim poszanowaniu mają dokonania poprzedników, wprowadzając do gry zupełnie nowe - i niepotrzebne - postacie, które psują spójną, budowaną od jakiegoś czasu mitologię świata przedstawionego.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://abload.de/img/superiorspider-man03202lqa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://abload.de/img/superiorspider-man03202lqa.jpg" height="492" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Paradoksalnie, Master jest również najlepszą rzeczą, jaka spotkała event, chociaż dzieje się tak głównie przez jego śmierć. Kiedy jego twarz zostaje uwolniona z pajęczej maski, okazuje się, że to Karn (swoją drogą wprowadzony do eventu tylko po to, żeby sprzymierzyć się z Pająkami i zdradzić rodzinę, deus ex machina w najczystszej i najbardziej obraźliwej dla czytelnika postaci). Karn - wyklęty przez rodzinę za nieumyślne spowodowanie śmierci matki w walce przeciwko Master Weaverowi którym był (miał zostać?) ostatecznie staje się Master Weaverem. I odsyła swojego mordercę do jego czasów, z wymazaną pamięcią. Pomijając idiotyczny paradoks, można na tym przykładzie zauważyć realizację bardzo ciekawego motywu: łowca totemów staje się totemem. W tym przypadku warto przypomnieć to, o czym pisał Freud czy Frazer: większość kultur totemicznych tworzyło totemy istot, które były im niezbędne do życia, często stworzeń, którymi się żywili. Obrzędy dbania o ich przychylność polegał na upodobnianiu się do nich, a czasem - w nielicznych przypadkach - na uczcie totemicznej, na której totem pożerano. Realizuje się to w przypadku Master Weavera: "wyznawca" totemu sam się do niego upodabnia, do tego stopnia, iż się nim staje. Mimo to, jest to tak naprawdę jedyna ciekawsza możliwość interpretacyjna wydarzeń, które przedstawia Spider - Verse. W stosunku do bazowej historii całość została zwyczajnie uproszczona, tak by trafić w gusta masowych konsumentów. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Kroplą przelewającą czarę goryczy jest moment, w którym ujawniona zostaje geneza nieśmiertelności Inheritors. Jest nim... Klonowanie. Nie, serio, klonowanie. Jak w starusieńkim Clone Saga, pojawia się tu nawet Dr. Warren. W momencie śmierci Inheritorsa w laboratorium Jennixa uwalniany jest kolejny klon, gotowy do działania i w pełni sprawny. Totemiczni łowcy władający wampirycznymi mocami okazują się być niczym więcej, jak bandą klonów. I tak całą perfekcyjnie budowana historia z mistycznym podłożem idzie w diabły, zniszczona przez kolejny oklepany schemat, komiksową kliszę. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Warto podkreślić, iż mimo swoich niewątpliwych wad, Spider - Verse może okazać się lekturą konieczną dla każdego, kto stara się być z Marvelem na bieżąco. Wprowadza na scenę nowych pajęczych bohaterów, rozwija zagadnienia znane z The Other, nawiązuje do kolejnego zbliżającego się eventu komiksowego giganta - Incursion. Mimo to, dla wszystkich tych, którzy polubili Morluna i jego dawną - niedookreśloną i mgliście zarysowaną - sylwetkę, komiksy z tej linii mogą okazać się wyjątkowo gorzką pigułką do przełknięcia. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-23964628131413527552015-03-13T14:50:00.000+01:002015-03-13T14:50:21.732+01:00Człowiek naprawdę nie umarł, dopóki powtarzane jest jego imię<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJf496Kj78WUTNJpRnsvXMg0mSueKQyML5_pmoccpjoS8LA6eNOC3jH3JCcDSiSOifBfxNATbRXjEUZQe5qo2H34Jyo1wgZtzR4csYCWj5GiYqUsmy4hOb-Q5TT_Ke8kZ0aYiGmdU0f3LM/s1600/tp.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJf496Kj78WUTNJpRnsvXMg0mSueKQyML5_pmoccpjoS8LA6eNOC3jH3JCcDSiSOifBfxNATbRXjEUZQe5qo2H34Jyo1wgZtzR4csYCWj5GiYqUsmy4hOb-Q5TT_Ke8kZ0aYiGmdU0f3LM/s1600/tp.png" /></a><span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;"> </span></b></span><br />
<span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;">Wczoraj zmarł Sir Terry Pratchett. Dopiero teraz zrozumiałem, że sformułowania takie jak "brak mi słów" czy "nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo mi smutno" nie stanowią, jak dotychczas myślałem, jedynie pustych frazesów. Zazwyczaj śmierć nawet co bardziej lubianych przeze mnie twórców odnotowywałem z jedynie umiarkowanym żalem. Tym razem i mi zabrakło słów: i naprawdę nie uważam, bym był w stanie ubrać w nie to, jak wielki smutek odczuwam po śmierci twórcy Świata Dysku. </span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<div style="text-align: justify;">
<br />
<span style="font-size: large;">Terry Pratchett był fenomenem - chociażby przez wzgląd na to, iż niewiele jest osób, które obok jego dzieł potrafiły przejść obojętnie. Niezależnie od gustów, wśród fanów fantastyki czytany był przez wszystkich. Ze świecą trzeba szukać tych, którzy otwarcie mówią, że nie lubią jego książek. Ci, którzy nie znają ich zbyt dobrze, przyznają to raczej ostrożnie, jakby ze skruchą, podkreślając, że jak najszybciej muszą znaleźć czas na nadrobienie zaległości. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Potężna dawka humoru zawarta w jego książkach zjednywała mu rzesze oddanych fanów. Jednak pozornie radosna rzeczywistość wykreowanego przez niego świata stanowiła tylko pierwszą płaszczyznę odbioru jego dzieł - to, co stanowiło ich faktyczną istotę, ukryte było głębiej. Terry - co podkreślał Gaiman - patrzył na świat gniewnie: nie mogąc znieść jego absurdów, piętnował je w swoich książkach. Żarty, które prezentował na łamach swych powieści miały więc ważny cel - obśmiewały rzeczywistość ale i uczyły nas jej, oswajały z nią. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Myślę, że większość fanów odpychała od siebie myśl o jego chorobie - sam Pratchett tego nie robił. Czytając doniesienia komentujące postępy jego Alzheimera jasnym było, iż pisarz pozostaje świadomy swojej choroby i tego, co czeka go z jej powodu. Sir Terry Pratchett walczył ze swoją przypadłością, wspierając badania zwalczające chorobę. Nie poddawał się. Niemalże do samego końca pisał, a jego czytelnicy z zapartym tchem wyczekiwali kolejnych powieści. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Umarł w otoczeniu rodziny, z kotem śpiącym na łóżku. Myślę, że nie bał się śmierci. Jak mógłby, skoro oswoił z nim tak wielu ludzi? Świadomość śmiertelności odpychał od siebie nie on, a jego fani, którzy - jak ja - żyli nadzieją na "jeszcze jedną książkę". </span><br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xap1/v/t1.0-9/11071031_457837284382055_747010972799694779_n.jpg?oh=9068760de1fd6b59f21c6be472a9af49&oe=55B95F16&__gda__=1434448991_3120c59f6402dcaf73a229f1534c2fab" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xap1/v/t1.0-9/11071031_457837284382055_747010972799694779_n.jpg?oh=9068760de1fd6b59f21c6be472a9af49&oe=55B95F16&__gda__=1434448991_3120c59f6402dcaf73a229f1534c2fab" width="370" /></a></div>
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">To pierwszy raz, kiedy żegnam nie autora, niemalże bezimiennego, znanego tylko z dzieł, które tworzył, a przyjaciela i nauczyciela. Terry Pratchett wychował swoimi książkami pokolenie tych, którzy dorastali w latach '90. To jego lektury były pierwszymi, przy których zmuszony byłem myśleć i jestem przekonany, że nie jestem jedyną osobą, która wyciągnęła z nich pewne ważne wnioski. Pamiętam, że nie byłem w stanie przebrnąć przez <i>Pomniejsze Bóstwa</i> w chwili, gdy po raz pierwszy trafiły w moje ręce, trochę ponad dziesięć lat temu. Kiedy jednak wróciłem do lektury nieco później, uświadomiłem sobie, że książka nie zawsze musi być łatwa, by móc uznać ją za dobrą. Jestem pewien, że gdybym nie poznał Pratchetta w tak młodym wieku, dziś nie zasiadałbym z taką radością do dzieł niewątpliwie trudniejszych i bardziej skomplikowanych - lecz nadal równie satysfakcjonujących. Nie mogę w pełni szczerze powiedzieć, bym - kiedy jeszcze żył - uważał go za autorytet: jego Świat Dysku był jednak soczewką, zza której obserwować mogliśmy nas samych, a każdy, kto go czytał, wierzył w obiektywizm i rzeczowość tej często bardzo sarkastycznej wizji, na bazie której mogliśmy ulepszać nas samych. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Pozostawił po sobie książki, które nauczą kolejnych młodych ludzi tego, czego należy oczekiwać od literatury, tego jak myśleć, nauczą ich autorefleksji. Pamięć o nim przetrwa i w tym należy szukać pocieszenia. Nawet, jeśli żal i smutek jest tak silny, iż nie da się go wyrazić słowami. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-14741500442493502382015-02-28T23:58:00.000+01:002015-03-01T15:09:03.011+01:00Evolution: Battle for Utopia<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOTjTRBgFv7wuryNl2y-idKBTIC6xFwSArg6RJW6uRFD9Y7kTcWmLw3JHg5eVEN7VfBQJxt_03IcNiALhz_BSMVd1APRfV4DXoJJ21OpIxnMHlFgRNMGStnPtJopPemD3wujUeoCt7Dm9M/s1600/utopia.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgOTjTRBgFv7wuryNl2y-idKBTIC6xFwSArg6RJW6uRFD9Y7kTcWmLw3JHg5eVEN7VfBQJxt_03IcNiALhz_BSMVd1APRfV4DXoJJ21OpIxnMHlFgRNMGStnPtJopPemD3wujUeoCt7Dm9M/s1600/utopia.png" /></a><span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;">Jeszcze do niedawna nie traktowałem komórki jako platformy do grania. Fakt, że jakiś czas temu zmieniłem telefon na taki, który mógłby sobie z co ciekawszymi tytułami poradzić, niczego w tej sprawie nie zmienił - dalej pogrywałem w pozycje przeznaczone dla każuali, nie wymagające większego zaangażowania, nie absorbujące do reszty i nie pochłaniające ogromnych ilości czasu. O zmianie nawyku zadecydował przypadek: kilka nietrafnych wyborów Google Markecie i... Tak powstał pomysł na cykl, który opowie o nieszczególnie znanych i nie najłatwiejszych tytułach dostępnych na komórki, które gwarantują jednak zaskakująco wysoki poziom rozrywki. Na początek: <i>Evolution</i>!</span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>Evolution: Battle for Utopia</i> jest tytułem, który stawia na rozgrywkę single - player, a co za tym idzie: próbuje opowiedzieć konkretną, poukładaną historię. W niedalekiej przyszłości naukowcy odkryli niesamowicie wydajne źródło energii, które pozwoliło na eksplorację kosmosu. Ziemianie pozakładali kolonie w całej galaktyce i wydawało się, iż ludzkość wkroczyła w Złotą Erę swojego rozwoju. Wszystko zostało przekreślone przez plagę, która dotknęła rodzimą planetę. W jej wyniku ludzkość zaczęła uciekać w kierunku kolonii, między innymi na Utopię, której "gubernatorem" został multimilioner i geniusz, wynalazca sztucznej inteligencji (noszącej wdzięczną nazwę Dominion), Adam Cruise. Cruise ani myślał otwierać bramy swego miasta - państwa przed hołotą z Ziemi, ale też i nie spodziewał się zbrojnej odpowiedzi za strony przybyłego wraz z Ziemianami Generała Kubrova. Jak łatwo się domyślić doszło do wojny, którą Cruise przegrał, a że nie był w ciemię bity, zadecydował, że miasto, skoro nie będzie jego, nie będzie nikogo. Zlecił Dominionowi (o ile w ogóle się ten wyraz odmienia) przepalenie rdzenia energetycznego Green City, w wyniku czego nastąpiła eksplozja, w porównaniu z którą ta atomowa, to mrugnięcie iskierki. Tej z popielnika. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jakiś czas później sytuacja na Ziemi została opanowana - w związku ze straconym z koloniami kontaktem, na Utopię posłana zostaje ekspedycja, która znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Tutaj właśnie sprawę w swe ręce bierze Gracz, którzy zostaje przywódcą drugiej ekspedycji. Brawurowo zestrzelony z nieba przez nieznanego wroga, będzie musiał dostosować się do życia na planecie, która dawno przestała być rajem, a stała smutnym, szarym limbo postapokalipsy, którym rządzą mutanci, gangi i pozostałości po Dominionie. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jak można się łatwo zorientować, to nie strona fabularna jest tym, co przyciąga do produkcji. To, co sprawia, że jest to pozycja godna rozważenia, to rozwiązania mechaniczne, których wykonanie stoi na wysokim poziomie. Najłatwiej byłoby powiedzieć, iż gra ta została doskonale i wielokrotnie przemyślana. Jak przekłada się to na język gry? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/JlHZxS2rTfk/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="http://www.youtube.com/embed/JlHZxS2rTfk?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W sposób niewiarygodnie łatwy. Gracz ma na celu rozbudowanie swojej bazy - sprawa początkowo jest prosta: zbudować kopalnie podstawowych surowców, oraz budynki do reaserchu nowych technologii i wdrażania ich w życie. Żeby odblokować nowe technologie, zdobyć nowe kopalnie oraz pchnąć fabułę do przodu, należy zwiedzać kolejne sektory, które roją się od wrogów - pokonywanie ich da nam niewielkie ilości podstawowego surowca oraz experience points'y, dzięki którym nasz bohater będzie rósł w siłę (głównie za sprawą zwiększonej ilości punktów życia, oraz możliwości rozbudowy kopalni na wyższe poziomy). Żeby zdobywać większą liczbę surowców gracz będzie mógł brać udział w misjach (które restartują się co 30 minut), a które polegają na zabijaniu wrogów, zapamiętywanie prostych (no, czasem średnio - prostych) kodów, czy rozgrywania kilku rodzajów minigier (między innymi łączenie ze sobą punktów na planszy w takich sposób, by łączące je linie nie przecinały się, czy pogoń za pająkiem w stylu znanym z androidowskich gier typu runner). Może również zdobywać punkty rankingowe atakując innych graczy: w zamian za to będzie zdobywać coraz więcej surowców w misjach. Istnieją również misje specjalne (na wzór instancji) które pozwalają na zdobywanie punktów, za które można wykupić potem nowe budynki czy technologie, a które najczęściej polegają na pozbyciu się kilku czy kilkunastu fal przeciwników. <br /><br />Brzmi prosto - diabeł tkwi jednak w szczegółach. <br /><br />Jest to bowiem jedna z niewielu gier na komórkę, które sprawiają, że odrywanie się od ekranu nie jest konieczne. Nie istnieje tutaj żaden system powolnie przyrastającej energii, którą trzeba wykorzystywać na ataki, a który w grach tego typu blokuje naszą swobodę - jedynie system regeneracji HP bohatera, który jednak można przyspieszyć, rozwijając odpowiednie badania. Same budynki stawia się raczej szybko (to kwestia, w najgorszym razie godzin, a nie dni, przynajmniej na tym etapie gry, na którym się znajduję), a podstawowe, najbardziej potrzebne akcesoria (takie jak granaty, amunicja czy apteczki) wytwarza się w kilka do kilkudziesięciu sekund. Sprawia to, że w grze najzwyczajniej w świecie zawsze jest co robić - walczymy, uzupełniamy zapasy, wykonujemy misję z minizagadkami, czekając aż nasz bohater zregeneruje swoje siły (znów: trwa to raczej kilka - kilkanaście minut, a nie kilka godzin), potem znowu walczymy, zbieramy surowce, rozwijamy budynki i... Tak w kółko. <br /><br />Mimo to, gra nie staje się monotonna: zawdzięcza to ciekawemu systemowi walki, który - chociaż prosty w założeniach - jest dość trudny do opanowania. Walka toczy się zawsze z maksymalnie trójką przeciwników na raz: nasz bohater (oraz maksymalnie jeden pomocnik, którzy różnią się między sobą rodzajami używanych broni, szybkostrzelnością i dodatkowym życiem, w które wyposażają bohatera) ma za zadanie pozbijać ich wszystkich. Gracz może wybierać, którego przeciwnika atakuje (warto zaznaczyć, iż ten sam cel wybiera nasz pomagier) - przeciwnik znajdujący się za tarczą jest jednak niemożliwy do trafienia. Dodatkowo, część przeciwników ciska granatami (które trzeba przechwytywać w locie), część korzysta z broni bardzo ciężkiego kalibru (gracz chować się może za tarczą, np. kiedy przeładowuje broń, ale nie niweluje ona całości obrażeń), a część... Skraca dystans. Ataki wrogów, którzy podejdą za blisko naszego bohatera są niezwykle śmiercionośne, dlatego wrogów których znacznik (jarząca się na zielono strzałka) sugeruje, iż chcą wykonać ruch, należy pozbywać się jak najszybciej. Podstawą walki - która toczy się przecież w czasie rzeczywistym - jest umiejętność szybkiego decydowania o tym, którego wroga atakować najpierw, kiedy chować się za tarczą (ataki wrogów również są bowiem sygnalizowane), a kiedy używać umiejętności czy gadżetów. Warto dodać, iż często jest tak, że walczymy np. z 10 wrogami - to, że jest ich trójka na planszy niewiele zmienia, skoro jedną trójkę zastąpi następna i następna... Z pomocą przychodzą graczowi specjalne bronie i umiejętności. Do tych pierwszych (karabiny szturmowe, ckmy i shotguny) brakuje jednak amunicji, a tych drugich należy używać z umiarem - tryb snajperski, którego możemy użyć, albo psionika, którą odblokowujemy później, posiadają osobne cooldowny, przez które nie możemy używać ich ciągle. Podobnie sprawa ma się z apteczkami, czy granatami - w wacle możemy ich użyć jedynie raz na jakiś czas. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.androidrundown.com/wp-content/uploads/2014/07/Screenshot_2014-07-15-07-35-24.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.androidrundown.com/wp-content/uploads/2014/07/Screenshot_2014-07-15-07-35-24.png" height="360" width="640" /></a></div>
<span style="font-size: large;"><i>Evolutio</i>n można zaliczyć do gatunku gier hardcorowych głównie przez wzgląd na swój poziom trudności, oraz fakt, iż naprawdę wymaga ona taktycznego podejścia. Wrogów ciężkoopancerzonych należy bowiem eliminować bronią kwasową albo energetyczną, mutantów najłatwiej razić amunicją zapalającą, w związku z tym taktyka zmienia się w zależności od przeciwnika, których nie brakuje - im dalej w las, tym więcej nowych, unikalnych wrogów pojawia się w grze - część atakuje z bliska, część z oddali, część wspiera innych, część ich leczy - wymieniać można by długo. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jedynym problemem może być liczba transakcji premium, które atakują gracza z każdej strony. Ciężko powiedzieć, jak gra wygląda w endgamie, ale biorąc pod uwagę to, iż walutę premium można uzyskiwać w grze na wiele różnych sposobów, nie wydaje się to być wielkim problemem. Również fakt, iż pvp ma tak naprawdę raczej marginalny wpływ na całą rozgrywkę sugeruje, że premium to tak naprawdę dodatek, a sam tytuł to raczej faktyczne free to play, niż pay to win. Jakkolwiek by nie było, <i>Battle for Utopia</i> to gra komórkowa której warto poświęcić kilka chwil - z uwagi na dość interesującą historię, oraz świetne rozwiązania mechaniczne. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-2519816385568528562015-02-11T18:10:00.002+01:002015-02-11T18:10:46.329+01:00The New 52: trzy problemy Supermana<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPKwHBXWZBH-o0uPxJHAG8Daz6Zc9VKQY_OGSAOIuq87vf2gJeyUNErz_CtcJsWVyHT3BgrJeZmHQpyeMKrEFETPIfQGG_vVurffLEUbBFJxA2YVy6fN2MmMZD-tx7YB0_p04iWJhhPx7K/s1600/supes.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjPKwHBXWZBH-o0uPxJHAG8Daz6Zc9VKQY_OGSAOIuq87vf2gJeyUNErz_CtcJsWVyHT3BgrJeZmHQpyeMKrEFETPIfQGG_vVurffLEUbBFJxA2YVy6fN2MmMZD-tx7YB0_p04iWJhhPx7K/s1600/supes.png" /></a><span style="color: #999999;"><b><span style="font-size: large;">Parę dni temu udało mi się nadrobić większość najnowszej historii Supesa, który, przyznaję, w jakimś stopniu gra dla mnie drugie skrzypce całego uniwersum stworzonego przez DC. Do dogonienia fabuły opowieści skłonił mnie story arc <i>H'El on Earth</i>, który zaprezentował odbiorcy dosyć ciekawą historię zbudowaną dookoła nie tyle samego Człowieka ze Stali, co wszystkich żywych Kryptonian znajdujących się na ziemi. Największą zaletą tych kilku zeszytów był jednak tytułowy H'El, bardzo interesująca, potężna i tajemnicza postać starająca się odtworzyć dawno utraconą chwałę Kryptonu. Postać, która na nieszczęście posłużyła za wzór dla innych scenarzystów...</span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Bardzo szybko okazuje się, że H'El, pomimo najlepszych intencji, nie dogada się z Supesem: wiecie, cała ta gadka o Kryptonie i jego odrodzeniu jest całkiem fajna, tyle tylko, że staruszek H'El to konserwatysta. Nie cierpi klonów (nie ma przebacz Kon, aka "Suberboy"), nie bardzo interesuje go też los ziemian, którzy z całą pewnością ucierpią na próbie odtworzenia nowego Kryptonu. Mimo to, H'El nie jest zły w sposób czarno-biały, tą charakterystyczną manierą komiksowych super - złoczyńców, jest zbyt przywiązany do swoich idei, by próbować wchodzić w jakikolwiek dialog z dość bucowatym (w tych konkretnych zeszytach) Supciem. Udaje mu się nawet poderwać Supergirl, jednak nie na tyle dobrze, by w ostatecznym rozrachunku nie wbiła mu odłamka kryptonitu w serce, wpychając do tunelu czasoprzestrzennego. H'El na tym się jednak nie skończy - jego origins zostaną ujawnione w późniejszych numerach, odegra również główną rolę w story arc'u <i>Krypton Returns</i>.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://static.comicvine.com/uploads/original/12/120679/3221132-superboy-zone-014.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://static.comicvine.com/uploads/original/12/120679/3221132-superboy-zone-014.jpg" height="490" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Cały ten przykrótki opis ma swój cel - zarysowuje postać całkiem ciekawego villaina, który pojawił się dopiero w New52, a który nie został potraktowany po macoszemu (tzn. pomimo swojej wyraźnej mocy nie został ukatrupiony po dwóch zeszytach). Sam H'El nie jest problemem - wręcz przeciwnie, historia z jego przybyciem na Ziemię jest jednym z moich ulubionych arc'ów nowego Supermana.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Tutaj pojawia się ale.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jakiś czas po H'Elu na łamach <i>Superman Unchained</i> zadebiutował Wraith, kosmita, który ostatnie 75 lat przesiedział w bunkrze, brudząc sobie ręce w imię Stanów Zjednoczonych. To, co Superman robił z charakterystycznym dla siebie rozgłosem, Wraith załatwiał po cichu, unikając kamer i pozostając tajemnicą, która ostatecznie miała zniszczyć Supermana, gdyby wymknął się spod kontroli. Bo Wraith, rzecz jasna, był od Supesa silniejszy. Ale hej, nie to, żeby był z niego jakiś szczególnie zły gość: pomagał Supermanowi, rozmawiał z nim w momencie, w którym nikt do rozmowy się nie kwapił i sugerował nawet, że chętnie by go nauczył kilku rzeczy. Wielka szkoda, że najpewniej będzie musiał Supermana zabić, rozkaz jest rozkaz i akceptują to wszyscy: i Ostatni Syn Kryptonu, i czytelnicy.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ9WknR8KI6quDgfXvZ3EEL8obVWQtmY4QMfvekkiLLl_QZioDT7JzXyowT_ddC7UUO22vnGty_VJYSSAUkajnjxZbv7T7Q3qYwIM0gAi6XoVxMhhm7GlgsUB1UlINjKMXZyDTb_7FaIQ/s1600/SMUND_Cv4.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgQ9WknR8KI6quDgfXvZ3EEL8obVWQtmY4QMfvekkiLLl_QZioDT7JzXyowT_ddC7UUO22vnGty_VJYSSAUkajnjxZbv7T7Q3qYwIM0gAi6XoVxMhhm7GlgsUB1UlINjKMXZyDTb_7FaIQ/s1600/SMUND_Cv4.jpg" height="640" width="424" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">A potem wszystko się zmienia, kiedy za sprawą Batmana (który skonstruował dla Supermana specjalny pierścień, który działa na Wraitha mniej więcej tak, jak kryptonit na Człowieka ze stali) Wraith przegrywa pomniejszą utarczkę z Supesem. I nagle z w miarę rozsądnego gościa zmienia się w maniakalnego morderce, który obiecuje zemstę i... Co tu dużo mówić, sami świetnie znacie te motywy. Ważniejsze jest to, że ostatecznie Wraith rusza ukatrupić Gacka, w ramach kary za stworzenie pierścionka, który i tak nie działa w momencie, w którym nasz kosmita założy na siebie odpowiednią zbroję. Bardzo szybko okazuje się, że Wraith, jakby tego było mało, ściągnął za sobą flotę swoich ludzi, którym przebicie się do naszego systemu zajęło parę ładnych lat (czy, dokładnie rzecz biorąc, kilkadziesiąt, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Wraith na ziemię trafił w okolicach II WŚ). Już widzę cały ten ciąg przyczynowo skutkowy, analizowany przez scenarzystów jako Dobry Pomysł: mamy przeciwnika, który w teorii nie jest zły, ale cholernie niespójnie napisany, mamy dobrego złego i zagrożenie, które może zniszczyć planetę. Jak diabeł z pudełka do akcji wkracza Luthor, który oferuje rozwiązanie: Superman, jeśli poświęci się i stworzy z siebie (za sprawą zastrzyku z autorską mieszanką Lexa) bombę solarną, najpewniej zmiecie wrogą armadę. Nic jednak z tego: w ostatecznym momencie rolę żywej bomby przejmuje Wraith. Nie mógłby nie przejąć, bo jak inaczej scenarzyści poradziliby sobie z równie potężną, a wcześniej nie znaną w uniwersum istotą?</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Pomińmy jednak dalsze rozważania na temat Wraitha - nie skupiajmy się na przykład nad tym, gdzie był podczas ostatnich kilku zagrożeń totalnych, które miały prawo unicestwić Ziemię (już wyobrażam sobie jak generał Lane, w trakcie ataku Darkseida, uparcie trwa przy swoim, rozkazując zachować Wraitha na wypadek szaleństwa Supermana. Co tam, że świat się pali i wali). Gwoździem do trumny (o której opowiem Wam, drodzy Czytacze, za moment - na razie prezentuję jedynie pojedyncze deski) było pojawienie się Ulyssesa, Ostatniego Syna Ziemi, postaci przypuszczalnie potężniejszej od Supermana. Heros pomaga Człowiekowi ze Stali, wydając się przy tym raczej nieszkodliwym idealistą. W tym momencie czytelnikowi zapala się już ostrzegawcza lampka - chwilę, chwilę, doby bohater na poziomie Supermana? Racja, obawa nie jest bezzasadna. Bardzo szybko okazuje się, że Ulysses nie jest tym za kogo się podaje, a jego motywacje są wyjątkowo mroczne. Nie jest już nawet ważne, jak kończy się ta historia (wygraną Supermana, który nagle odkrywa w sobie Kolejną Potężną Moc): ważne jest to, że kolejny prawie - kosmita staje się potwierdzeniem utartego schematu.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://static.comicvine.com/uploads/original/11114/111147698/4289045-gallerycomics_1920x1080_20141126_sm_cv36_545ab814915760.14030150.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://static.comicvine.com/uploads/original/11114/111147698/4289045-gallerycomics_1920x1080_20141126_sm_cv36_545ab814915760.14030150.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W czym tkwi problem? W tym, że powoli dochodzimy w New 52 do momentu, w którym czytelnik widząc kolejnego nową, potężną i teoretycznie dobrą postać, może z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że nie pożyje ona zbyt długo, lub posiada ukryte, złe zamiary. Historie robią się za tym przewidywalnie nudne, tym bardziej, kiedy zdamy sobie sprawę, jak tak naprawdę całe New 52 działa: redefiniuje znane postacie, ale praktycznie nie wprowadza nowych. Nieznany heros materiałem do Justice League? Nie, na to nie ma co liczyć. Nie chodzi tu o to, że Ulyssess, Wraith i H'El to te same postacie - na poziomie mocy oraz charakterów wiele ich różni, jednak sposób ich użycia w komiksie jest praktycznie ten sam. Powtarzalność boli. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Druga sprawa to to, że większość bohaterów New 52 - w tym właśnie Superman - zostało osłabionych. I oczywiście widać to po Człowieku ze Stali, który już nie radzi sobie z każdym problemem sam (korzysta z pomocy Ligii i kilku innych osób). Mimo to, do pewnego stopnia stanowi męską wersję Mary Sue: w zasadzie wszystko mu się udaje, problemy rozwiązują za niego scenarzyści w sposoby ocierające się o motyw deus ex machina i nadal tkwi na postumencie najpotężniejszego herosa, chociaż w praktyce kimś takim nie jest. To wszystko, w dużym skrócie, pokazuje czemu Batman może liczyć na większe zainteresowanie czytelników oraz czemu historie zbudowane dookoła Gacka wydają się być ciekawsze. Batmanowi faktycznie zdarza się przegrać - nigdy nie ostatecznie, ale arc'i Sów czy Robina pokazują wyraźnie, o co mi chodzi. Po przeczytaniu kilkunastu różnych historii dotyczących Batmana, wciąż nie mam go dość, nie czuję, że dostaję do rąk tą samą historię opowiedzianą na nowo. Superman, chociaż posiada mniej serii niż Gacek, nie oferuje mi takiego bogactwa treści - i to jest jego największy mankament. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-23090495100593882462015-01-31T23:58:00.000+01:002015-02-01T00:11:23.460+01:00Kilka słów zachwytu: Galavant<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLLvsm36nx0m7RioAjJFeuXuoio687HRXYO_OPIk-acwn8EQYj4ncvN6DQQtmpqUb5HwuSuPGKQBuWeqLnwSAA7cq0YV2n_iPvbtPz5sLgYSNrM-2gzg9exkWklHMoGR8J2rfwaiohukLi/s1600/Galavant.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiLLvsm36nx0m7RioAjJFeuXuoio687HRXYO_OPIk-acwn8EQYj4ncvN6DQQtmpqUb5HwuSuPGKQBuWeqLnwSAA7cq0YV2n_iPvbtPz5sLgYSNrM-2gzg9exkWklHMoGR8J2rfwaiohukLi/s1600/Galavant.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><b><span style="color: #999999;"><br /></span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><b><span style="color: #999999;">Nie jestem wielkim fanem komedii. Może to wina Monty Pythona - niewielu potrafi do mnie trafić na tyle, na ile potrafią zrobić to Anglicy. Ostatni raz płakałem ze śmiechu na filmie oglądając <i>Dyktatora</i> Charliego Chaplina. Za zabawne uważam raczej komedio - dramaty, ale i wśród tych filmów ze świecą szukać takich, które potrafią wywołać na mej twarzy cokolwiek więcej niż lekki uśmiech. Sprawa - jak Czytacze mogą przypuszczać - miała się zupełnie inaczej w przypadku <i>Galavant</i>, serialu, który zasługuje na to, by poświęcić mu kilka słów. </span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span><br />
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nieczęsto daję się zaskoczyć kulturze. </span><span style="font-size: large;"><i>Galavant</i></span><span style="font-size: large;"> wyskoczył na mnie zupełnie znienacka (to jest z fb </span><a href="http://zpopk.pl/#axzz3QRW1SlPJ" target="_blank"><span style="font-size: large;">Zwierza</span></a><span style="font-size: large;">, u której po raz pierwszy zauważyłem jakiekolwiek informacje o serialu). Nie było o nim wyjątkowo głośno, nie mógł liczyć na doskonałą reklamę - no, może poza facebookowym "podaj dalej" właśnie, więc zupełnie nie spodziewałem się tego, co nadchodzi.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Dygresja: widzicie, jestem umiarkowanym fanem musicali. Nie oglądam ich wiele, mam jednak kilka ulubionych, do których co jakiś czas wracam. Wydawało mi się, że z kina przygodowego (osadzonego w realiach średniowiecza) nieco wyrosłem, a komedia, jak wspomniałem wcześniej, to raczej nie mój gatunek. Dlatego też za diabła nie potrafiłem zmusić się do obejrzenia czegoś, co stanowić miało połączenie tychże gatunków. Teraz pluję sobie w brodę, że czekałem jak długo.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Czego należy spodziewać się po ośmiu odcinkach nowego serialu, łączącego karykaturalne zestawienie kilku różnych gatunków? Zabawnej, świetnie napisanej i zagranej komedii absurdu i groteski. <i>Galavant</i> opowiada historię tytułowego bohatera i jego towarzyszy w ich podróży mającej na celu uratowanie podbitego królestwa z łap złego króla Richarda, oraz zdobycie miłości pięknej Madaleny (która niewiele wcześniej odrzuciła uczucie wciąż zakochanego w niej Gala). Zarys fabularny wydaje się nieskomplikowany, mimo to wcale taki nie jest: pomimo względnej prostoty serial gwarantuje ciekawe zwroty akcji, zajmujące wypełniacze (na drodze do zamku bohaterowie spotkają między innymi prawie - piratów, czy trafią na turniej rycerski), doskonałe gagi. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/1xHsAMik9VM/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="http://www.youtube.com/embed/1xHsAMik9VM?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">ABC wydając <i>Galavanta</i> szukało serialu, który zapełni lukę powstałą po koszmarnym spinoffie niemalże równie złego show, <i>Once Upon A Time</i>. Jest coś w powiedzeniu traktującym o uczeniu się na własnych błędach: tym razem stacja zagrała ostrożnie, decydując się na serial z niedługim sezonem, składającym się z krótkich odcinków. Taka forma sprawia, że na <i>Galavancie</i> nie sposób się nudzić - w fabule nie ma przestojów, widz pozostaje maksymalnie zaabsorbowany tym co ogląda na ekranie. Każdy odcinek wypełniony jest kilkoma piosenkami, co pozwala produkcji zachować zamierzoną formę. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Formę bliską ideałowi: w zasadzie ciężko jest bowiem znaleźć w serialu jakiekolwiek wady. Najstraszliwszą jest najpewniej to, że nie jest to serial dla każdego, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to obraz dla raczej niszowego targetu. Jednak, powiedzmy sobie szczerze: osoby, które nie lubię musicali nie dadzą się przekonać do <i>Galavanta</i> żadnymi argumentami. Dla wszystkich tych, których nie zraża teatralność tego gatunku, jest to w zasadzie zaleta, tym bardziej, że <i>Galavant</i> powstał jako karykatura: serial obśmiewa schematy znane z musicali, podobnie jak kpi z kina przygodowego. Z jednej strony bazuje na utartych motywach - dobry, chociaż nieco podupadły rycerz, który wierzy, że może odzyskać utraconą miłość, dzielna i piękna księżniczka chcąca odzyskać swój kraj, wierny i oddany giermek, zły król i jego sadystyczny przyboczny - ale ukazuje je w krzywym zwierciadle. Nawet język, jakiego używają bohaterowie serialu, jest nośnikiem żartu: stylizowane na starodawną modłę dialogi przeplatają się z zupełnie współczesnym słownikiem. Nawiązania do kultury XXI wieku są w zasadzie wszechobecne, a ich zastosowanie wywołuje autentyczny uśmiech radości na twarzy każdego widza. Oczywiście również realia wieków średnich stają się obiektem żartów: obrywa się chociażby systemowi władzy czy zwykłemu życiu, jakie wiedli wtedy przeciętni ludzie. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/Qd8Mhn2H1so/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="http://www.youtube.com/embed/Qd8Mhn2H1so?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Obawiać nie muszą się również ci, którzy wątpią w umiejętności kreowania postaci w serialu posiadającym tak niewielką liczbę minut: nie tylko główni bohaterowie zostali zarysowani na tyle dobrze, by móc rozumieć ich motywacje, ale również bohaterowie poboczni. Zadziwiające jest to, jak na przestrzeni tak krótkiej, jak 160 minut, które mniej więcej liczy sobie <i>Galavant</i>, udało się zbudować również postacie podoczne oraz "drugą stronę barykady". Skutkiem tego jesteśmy świadomi motywacji nie tylko złego króla (który jest mniej więcej na tyle zły, na ile zły jest Lodowy Król z <i>Pory na Przygodę</i> - a w dodatku w tym samym stopniu tragiczny), ale również jego wręcemocnego, Madaleny czy... królewskiego kucharza. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Od strony muzycznej... Nie oglądałem bardziej disneyowskiego filmu, a co dopiero serialu. W kilku miejscach odnajdywałem nawet podobieństwo do konkretnych postaci, np. Flynna z <i>Zaplątanych</i>. Główną zaletą piosenek jest oczywiście to, że zostały świetnie skomponowane i zaśpiewane. Nie mniej ważny jest jednak fakt, iż różnią się klimatem: wiele dzieli pirackie szanty od zrodzonego z żądzy tanga. Po dwukrotnym obejrzeniu serialu ścieżka dźwiękowa z niego towarzyszy mi nieprzerwanie - i nie sądzę, by wiele się w tej kwestii zmieniło, do momentu kiedy nie nauczę się ich na pamięć. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jeżeli szukacie serialu łączącego wszystkie zalety produkcji doskonałej, a przy okazji pozostajecie osobami lubiącymi niesztampową komedię, <i>Galavant</i> jest stworzony dla was. Mieszanina świetnej scenografii, doskonałych, chwytliwych piosenek, genialnej gry aktorskiej i prześmiesznych gagów wprost prosi się o drugi sezon. Opowieść o (zbyt) dobrym rycerzu można potraktować jako film, oglądając serial "na raz": w czasie tego seansu nie będziecie się nudzić, a poświęcony czas zaowocuje uśmiechem, którego przez dłuższy czas nie będziecie w stanie się pozbyć. Cholera, ja jeszcze szczerzę się do monitora jak głupi. </span></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-15524788484901356612015-01-18T23:46:00.001+01:002015-01-18T23:46:08.052+01:00...a milczenie Złotym Globem<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhyphenhyphenIlrrWbbmmaXImtY5nUC00fkIS_g-pZkQADL8wR2LXxPlx9mbf2FkIVJVC-N9G2liUcKXf0j9tJd5I0CPajCbV7U29xu7qF7brwCrbBcFRK_CbRTOxWiA_yXtyY_ECYquMruWyXA5zGF/s1600/Globy.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhyphenhyphenIlrrWbbmmaXImtY5nUC00fkIS_g-pZkQADL8wR2LXxPlx9mbf2FkIVJVC-N9G2liUcKXf0j9tJd5I0CPajCbV7U29xu7qF7brwCrbBcFRK_CbRTOxWiA_yXtyY_ECYquMruWyXA5zGF/s1600/Globy.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Podobno o gustach się nie dyskutuje - jestem jednak przekonany, że gdyby było to stwierdzenie prawdziwe, nie rozprawialibyśmy na żadne tematy. Byłoby to podejście niesłychanie smutne zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń, to jest rozdania słynnych Złotych Globów. Ostateczny werdykt Hollywood Film Press Association niejednokrotnie budził kontrowersje wśród internetowej braci - zresztą, sprawy mają się podobnie również w przypadku innych tego typu nagród. A jednak mimo to nieczęsto zdarza się mi trafić w niechlubne szeregi pieniaczy, którzy koniecznie muszą wyrażać swe niezadowolenie na forum publicznym. Tym razem, na nieszczęście, będę musiał to uczynić - a wszystko przez <i>Fargo</i>...</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W tym roku z nieco większym zainteresowaniem śledziłem nominacje do Złotych Globów i Emmy Awards. Tajemnicą nie jest fakt, iż działo się tak z tego względu, iż miałem na oku mojego faworyta - serial <i>True Detectives</i>. Ciężko jest mi pogodzić się z tym, że zarówno jakość serialu, jak i również niesamowita rola Matthew "Wygoogluję Jak To Się Pisze" McConaughey, który moim zdaniem przeszedł samego siebie, ożywiając swym aktorstwem doskonale napisaną postać Rusta, nie zostały nagrodzone żadną nagrodą. Jasne, mogę zrozumieć, że <i>True Detectives</i> przegrało z <i>Breaking Bad</i>, które było świetnie rozhype'owaną machiną, której finału oczekiwało wielu, w dodatku stanowiło dość dobry serial sam w sobie, pomimo tego, że było klasycznym przykładem czasożernego tasiemca. Krew zalała mnie jednak, kiedy Złote Globy przyznano <i>Fargo</i>, który jako serial... Jest zwyczajnie gorszy od <i>Detektywów</i>. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Zaraz po tym, jak zorientowałem się którym serialom zostały przyznane Złote Globy, zrobiłem dwie rzeczy: nadrobiłem kilka odcinków<i> Honourable Woman</i>, żeby przekonać się, czy Gyllenhall faktycznie wypadła lepiej, niż niezawodna Lange, oraz obejrzałem cały sezon <i>Fargo</i>, który okazał się sprawą diabelnie dziwną.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Serial posiada niezwykle dobre otwarcie - cały 60 minutowy pilot to konkretny, dobrze rozpisany punkt wyjścia do całej opowieści, który nie pozwoli widzowi oderwać się od telewizora. W jego trakcie poznajemy przyszłych głównych bohaterów produkcji - niestety spośród tych trzech czy czterech postaci, które odgrywać będą w historii pierwsze skrzypce, niewiele jest na tyle interesujących, by można się z nimi w jakikolwiek sposób utożsamiać, czy chociaż przejmować ich losami. Lester Nygaard to typ w stylu Waltera White'a; od chwili, gdy pierwszy raz pojawia się na ekranie (tyranizowany przez żonę, potem ośmieszany przez dawnego krzywdziciela z liceum) ma się świadomość, że jest to postać, która ma szansę przejść podobną ewolucję, co bohater <i>Breaking Bad</i>. Te przeczucia potwierdzają się szybko, kiedy Lester na swej drodze (w szpitalnej poczekalni) napotyka Lorne'a Malvo... Który proponuje mu, że zabije jego licealne nemezis, od tak, po koleżeńsku. Można łatwo domyślić się, że socjopatyczny Lorne jak mówi, tak też robi. Kilkanaście minut potem podobieństwa do Waltera znikają, gdyż Lester (pod wpływem chwili i poczucia siły, którą obudził w nim Lorne swoim morderstwem) zabija swoją żonę, stając się antybohaterem, z którego losami żaden widz nie będzie się raczej liczył. Jego sytuacja pogarsza się jeszcze, kiedy do jego drzwi puka policjant, który niedługo później kończy równie marnie, co nieszczęsna małżonka. Nygaard postanawia upozorować napad i ogłusza się w swojej własnej piwnicy. Nie udaje mu się jednak oszukać jednej z funkcjonariuszek miejscowego posterunku, która od tej chwili będzie starała się udowodnić mu winę, współpracując z fajtłapowatym, tchórzliwym policjantem, który miał nieszczęście natknąć się później na demonicznego Malvo.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://mariestvkritik.files.wordpress.com/2014/09/fargo-2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="358" src="https://mariestvkritik.files.wordpress.com/2014/09/fargo-2.jpg" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W zasadzie sama fryzura wiele mówi o postaci. </td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W efekcie po pierwszym odcinku otrzymujemy dość ciekawie zarysowaną fabułę - martwi jedynie fakt, że nie będzie ona potrafiła w gruncie rzeczy niczym zaskoczyć. Od początku wiemy, kto zabił: do ekranu nie przyciąga napięcie, które w klasycznym thrillerze często znajduje ujście dopiero przy ujawnieniu zabójcy. <i>Breaking Bad</i> udowodniło, że śledzenie losów jawnego mordercy również może być ciekawe, mimo to do Lestera ciężko jest odczuwać podobną sympatię, co do Waltera White'a. To co nauczyciel chemii robił dla rodziny, Lester robi tylko po to, by podbudować swoje ego, uleczyć zranioną dumę, poczuć się mężczyzną. Również Grimly, tchórzliwy policjant o dobrym sercu nie jest napisany na tyle ciekawie, by oglądać dla niego serial. Molly Silverson, policjantka zajmująca się stertą ciał gromadzącą się dookoła Lestera i Malvo również nie wprawi widza w zachwyt - to postać dobrze opisana i zagrana, ale bardzo schematyczna. Na tym tle wyróżnia się jedynie zły do szpiku kości Malvo.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Lorne to postać bardzo niejednoznaczna w interpretacji. To psychopata, cyngiel do wynajęcia, którego bawi nie tylko zabijanie ludzi, ale również sprowadzanie ich na złą drogę oraz ogólne sianie zamętu, rozprzestrzenianie chaosu. Jedną z osób, które kusi jest właśnie Lester, pierwsza serialowa (chociaż niedosłowna) ofiara mordercy. Świetnie odegrana przez Thorntona postać jest absolutną perełką serialu, który po pilocie wyraźnie traci tempo. Akcja zaczyna snuć się niemalże w nieskończoność i tylko śledzenie poczynań Malvo ratuje <i>Fargo</i>, tym bardziej, że kilka niewyjaśnionych sytuacji z jego udziałem dopuszczają możliwość analizowania postaci przez nadnaturalny pryzmat. Lorne posiada wszystkie cechy, które mogłyby pozwolić na to, by uznać go za Diabła, lub człowieka opętanego przez demona. W pierwszym odcinku w raczej niewyjaśniony sposób znika z piwnicy, która nie posiada innego wyjścia, nieco później samodzielnie zabija 22 mafiozów w strzelaninie, a jedząc szarlotkę wspomina, że ostatnio tak dobre jabłka jadł w Edenie. W fabularnym zapychaczu, który nie służy chyba niczemu innemu, niż lepszemu opisaniu postaci Lorne'a (bo z główną fabułą nie ma nic wspólnego) szantażuje człowieka, który odwrócił się od Boga, naśladując przy tym biblijne plagi. Nie chodzi tu jednak o pieniądze - Malvo nawet nie odbiera ich z miejsca, w które zostają dostarczone - chodzi raczej o zabawę wiarą innego człowieka, oraz przejmowanie w jego oczach roli stwórcy. Niestety hipoteza sugerująca, że Lorne to diabeł, raczej nie znajduje mocnego potwierdzenia w zakończeniu serialu i rozwiązaniu kwestii związanych z samą postacią. Nawiązując do faktu, iż Thornton został za rolę Malvo uhonorowany Globem, trzeba powiedzieć jasno: w ostatnich latach na ekranach telewizorów pojawiło się wielu psychopatów (wystarczy chociażby wspomnieć Lectera z <i>Hannibala</i>, czy Arby'ego z <i>Utopii</i>), którzy zostali bardzo dobrze zagrani. Różnica między "bardzo dobrze" a "rewelacyjnie" narzuca się jednak sama; właśnie dlatego jestem zdania, że umiejętności aktorskie Thorntona zostały odznaczone nieco na wyrost, bo mimo wszystko Rust z <i>Detektywów</i> został lepiej napisany i (co najważniejsze) lepiej zagrany. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jak wspomniałem wcześniej, <i>Fargo</i> posiada również inny problem, niż brak ciekawych postaci - jest nim bardzo powolne tempo fabuły. Wszystko zaczyna się od potężnego pierwszego odcinka, który naprawdę przyciąga do ekranu. Potem jest już tylko gorzej (że przypomnę o dość długim wątku, który nie ma nic wspólnego z wątkiem głównym, który jest zwyczajnie niezajmujący), aż do ostatnich dwóch, trzech odcinków, kiedy następuje dość duży skip czasowy a akcja nieco przyspiesza. Uwaga widzów znów zaczyna się skupiać na rzeczach najważniejszych, a twórcy w nagrodę dostarczają im radosny happy end. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/gKs8DzjPDMU?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wyjaśnijmy sobie jedno: <i>Fargo</i> powstało jako serial inspirujący się stylem kina braci Coen, między innymi filmem pełnometrażowym o tym samym tytule. Nie jestem wybitnym znawcą ich dorobku, ale dość dobrze pamiętam <i>No Country for Old Man</i>, którego największą zaletą było chyba właśnie zakończenie. Zło nie zostaje w nim ukarane. Winni nie stają przed sądem, nie spotyka ich sprawiedliwość. W <i>Fargo</i> jest odwrotnie - i na tym własnie podsumowaniu serial się rozpada, podobnie jak w jego świetle rozpada się ewentualna nadnaturalna interpretacja postaci Malvo. Drapieżni mordercy i niegodziwcy zostają potępieni - a praworządna i dobra policjantka zdobywa nie tylko spokój, ale i rodzinę. Słodko.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jakby tego było mało, serial odpycha od siebie samymi założeniami gatunkowymi. Jest to specyficzne połączenie thrillera, opowieści detektywistycznej odbitej w krzywym zwierciadle oraz komedii. Pastisz i groteska występuje tutaj jednak głównie po to, by łatać scenariuszowe dziury: o ile można uwierzyć, że szef policji jest fajtłapą i sierotą, która nie przykłada się do swojej pracy, o tyle ciężko jest uznać, że każdy z bohaterów prócz wspomnianej wcześniej policjantki i Malvo posiada iloraz inteligencji oraz przebiegłość kozy. Sytuacji, które zarysowują pokazują bohaterów drugo- i trzecioplanowych jako idiotów jest w serialu sporo. Wystarczy wspomnieć o przykładzie ataku na dom, w którym Lorne zastawił niecodzienną pułapkę - policjanci szturmują dom mężczyzny, który wcześniej został przymocowany taśmą do stojaka razem z trzymaną w dłoniach bronią, tak, by policjanci zastrzelili go kiedy tylko go zobaczą, zaraz po wejściu do budynku. Kiedy jest już po wszystkim, a nieszczęśnik spokojnie dogorywa rozstrzelany przez służby porządkowe, jeden ze stróży prawa rzuca coś w stylu "Cholera, to był naprawdę dziwny pomysł na samobójstwo". Tym samym wszelkie ewentualne podejrzenia względem Malvo zostają zignorowane. Zabawne? Nie, raczej śmieszne - po którymś tego typu zagraniu ciężko jest traktować serial poważnie, gdyż wie się, że nikt nie stara się budować tutaj logicznej całości, a pokraczną, quazi - komiczną historyjkę, która posiada stanowczo zbyt mało żartów, by uchodzić za czystą komedię. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Najzabawniejsze jest jednak to, że ludzie którzy dostrzegają te wady, piszą o nich i irytują się nimi, nadal oceniają serial na 8 punktów w słynnej dziesięciostopniowej skali Filmwebu. W tym miejscu pozwolę sobie wspomnieć o pewnej analogii względem Interstellar, z którym sprawa ma się zupełnie podobnie: spore grono odbiorców dostrzega jaja, jakie Nolan robi z nich sobie w ostatnich 60 minutach filmu, mimo wszystko nie przeszkadza im to na dość wysokie ocenianie jego dzieła. O ile jednak podobne podejście można wybaczyć nieświadomemu widzowi, o tyle nie powinno się go wybaczać "profesjonalistą" - dlatego tak bardzo bolą mnie te dwa Złote Globy, które zdobył dość przeciętny (tym bardziej w porównaniu z <i>Detektywami</i>) serial, jakim jest <i>Fargo.</i></span></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-85165465422865077072015-01-05T22:34:00.000+01:002015-01-05T22:34:05.387+01:00Komiksowe podsumowanie roku 2014<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWn8IRoMqOuKrw6edYM3CK4NJIQrGrM80CzIWHtQ7r_7hSOj-jUgPars-PO0mzEqG9LATuRQzW8oWi2_pOambNKNcH1Y7sSVDUuoI7V2zGIs0cV8KBnqKcD4ub1RVO-3wXtOGkJB4UF3Vr/s1600/komiks.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjWn8IRoMqOuKrw6edYM3CK4NJIQrGrM80CzIWHtQ7r_7hSOj-jUgPars-PO0mzEqG9LATuRQzW8oWi2_pOambNKNcH1Y7sSVDUuoI7V2zGIs0cV8KBnqKcD4ub1RVO-3wXtOGkJB4UF3Vr/s1600/komiks.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #999999; font-size: large;">Wiele można napisać o książkach, filmach czy albumach muzycznych wydanych w 2014 roku. Gdyby jednak połasić się na omówienie kilku pozycji z tego zakresu, okazałoby się, że liczba udanych produkcji jest zaledwie niewielkim procentem wszystkich, które ujrzały światło dzienne. I nie wiem, czy to mój optymizm, czy fakt, że sprawa z komiksem wygląda nieco inaczej. Nie licząc kilku komiksów superbohaterskich, nie spotkałem się w minionym roku ze zbyt wieloma przykładami "nowel graficznych", które można by określić mianem słabych. Mówiąc wprost - rok 2014 był zdecydowanie udanym okresem dla komiksu, czego dowiodą poniższe przykłady.</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a name='more'></a><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Długo zastanawiałem się od czego zacząć poniższy wpis i uznałem, że w tym przypadku warto będzie zacząć od końca, którego w tym roku doczekała się manga <i>Naruto</i>. I chociaż nie mogę uznać się za fana serii, jest ona - do pewnego stopnia - fenomenem popkulturowym, biorąc pod uwagę chociażby to, jak często cosplaye'owane są postacie powstałe na jej kartach. Dodatkowo wydaje mi się, że dla wielu osób zakończenie <i>Naruto</i> może być jednoznaczne z definitywnym zakończeniem okresu dzieciństwa (co jest więcej niż możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że komiks zaczął ukazywać się w roku 1999), co również skłania do odnotowania zakończenia serii, a być może nawet zapoznania się z nią. Warto nadmienić, że miejsce <i>Naruto</i> w <i>Shonen Jumpie</i> zajęła nowa pozycja, <i>Boku no Hero Academia</i>, która zaskakuje tempem akcji, zdecydowanie szybszym niż to które jest znane z mang ciągnących się na 600+ chapterów. Ciężko jednak powiedzieć, czy <i>Boku no Hero Academia</i> może w przyszłości stanowić chociażby namiastkę <i>Naruto/Dragonballa/Bleacha</i> młodych mangochłonów. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wracając do komiksu amerykańskiego i europejskiego: można odnieść wrażenie, że po Eisner Awards 2014 niewiele można dodać w sprawie najciekawszych tytułów ostatniego roku. Prawda jest jednak taka, że z uwagi na dziwny czas, w którym organizowane jest rozdanie nagród (środek roku, no naprawdę?) można wyszczególnić dwa czy trzy tytuły, które nie załapały się na nominacje do Eisner Awards, a mimo to zasługują na kilka ciepłych słów. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jest to między innymi <i>Black Science</i>, który to komiks zadebiutował pod koniec 2013 roku, a w 2014 potwierdził swoja jakość. Historia wynalazcy (oraz jego rodziny i współpracowników), który odkrył możliwość podróżowania pomiędzy alternatywnymi rzeczywistościami z miejsca przykuwa uwagę czytelnika tym bardziej, że próżno w niej szukać radosnego hasania po innych wymiarach - w wyniku sabotażu maszyna, która służy bohaterom do podróżowania po innych światach zostaje uszkodzona, a naukowy eksperyment zmienia się w rozpaczliwą próbę przetrwania w coraz to bardziej obcych środowiskach. Dodajcie do tego świetny dizajn zwiedzanych krain oraz klimat pulpowego science fiction, a otrzymacie całkiem niezły, chociaż pobieżny opis tego, czym jest <i>Black Science</i>. Komiks okazał się na tyle ciekawy, że jeszcze w tym miesiącu będzie można poczytać go w naszym rodzimym języku za sprawą wydawnictwa Taurus Media.</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.nerdcoremovement.com/wp-content/uploads/2014/07/Black-Science-1-6.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.nerdcoremovement.com/wp-content/uploads/2014/07/Black-Science-1-6.jpg" height="492" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wielki powrót zaliczył również najlepszy komiks, jaki miałem okazję czytać - mowa o <i>Sandmanie</i> Neila Gaimana. Szkoda tylko, że jest to pozycja adresowana głównie do fanów serii: zeszyty które dotychczas ukazały się w ramach <i>Overture</i> (całe cztery przez rok i dwa miesiące, shame on you Neil!) trzymają świetny poziom zarówno pod względem wizualnym, jak i literackim, brakuje im jednak jednej z zalet poprzedniego <i>Sandmana</i>, którego poszczególne tomy można było (z mniejszym lub większym powodzeniem) czytać jako osobne opowieści. Prequel, który przedstawił światu Gaiman w zbyt dużej mierze nawiązuje do całego uniwersum, by móc traktować go jako osobną opowieść i być może dlatego nie został wyróżniony w ramach Eisner Awards. Dla każdego fana Morfeusza jest to jednak pozycja obowiązkowa, głównie przez wzgląd na to, że tylko w niej można zobaczyć każde możliwe wcielenie Snu, poznać ojca Endlessów, a także dowiedzieć się, że Wielcy Przedwieczni także śnią sny. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Kolejnym przykładem komiksu, który warto przeczytać, a który został przez Eisner Awards pominięty (być może właśnie z uwagi na to, że nominacje przyznawano już w pierwszych miesiącach roku) jest <i>The Wicked + The Divine</i>. Jest to opowieść o bogach, którzy co 90 lat zstępują na ziemię, by stać się ikonami popkultury. W tym celu najczęściej "przebudzają się" w niczego niepodejrzewających nastolatkach, którzy nie mają żadnego wyboru - w ciągu następnych dwóch lat będą kochani, będą nienawidzeni... A potem zginą. Komiks skupia się na poszukiwaniu odpowiedzi na temat praw, które rządzą bogami, którzy zeszli na ziemię. Głowna bohaterka, raczej zwyczajna nastolatka, napisana jednak na tyle ciekawie, by dało się ją lubić, zostaje wplątana w boskie sprawy. Będzie świadkiem przemian, które wstrząsną światem XXI wieku, kiedy ludzie wreszcie boleśnie przekonają się, że legendy o bogach zstępujących na ziemię są prawdziwe. Jeśli chodzi o Eisner Awards, wydaje mi się, że okładki <i>The Wicked + The Divine </i>mogłyby rywalizować z okładkami <i>Hawkeye'a</i> Aja, w kategorii najlepszych okładek 2014. Wartka akcja (to jeden z najlepiej rozpisanych pod tym względem komiksów tego roku: zaledwie pięć zeszytów wystarczy by zawiązać akcję i zakończyć pierwszy story arc) gwarantowałaby tej historii możliwość powalczenia o debiut roku, który miałby szansę wygrać z <i>Sex Criminals</i>. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.soundonsight.org/wp-content/uploads/2014/06/wicked-divine.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.soundonsight.org/wp-content/uploads/2014/06/wicked-divine.jpg" height="481" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.nerdist.com/wp-content/uploads/2013/08/sex-criminals2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.nerdist.com/wp-content/uploads/2013/08/sex-criminals2.jpg" height="320" width="218" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">A skoro o tych ostatnich mowa - tamtoroczny zwycięzca Eisner Award w kategorii najlepszy nowy komiks nie rozczarowuje, chociaż trzeba powiedzieć, że nie rozkręca się równie łatwo, co <i>The Wicked + The Devine</i>. Podstawą scenariusza jest historia Suzie i Jona, dla których czas zatrzymuje się w momencie kiedy szczytują. Nie, nie, serio, dobrze przeczytaliście. Czas dookoła głównych bohaterów przestaje płynąc w momencie, kiedy osiągają orgazm, co daje im zaskakująco wiele możliwości (np. na zdobywanie pieniędzy). Nic nie jest jednak tak łatwe, jak mogłoby się wydawać, gdyż szybko okazuje się, że więcej osób posiada podobny dar, między innymi grupa nazywana Sex Police. Po tym skrócie fabuły zdaję sobie sprawę, że jakkolwiek bym się nie starał nie udowodnię nikomu, że to dobry komiks - ale mimo tak absurdalnych założeń historia dotyka naprawdę wielu ważnych tematów, między innymi antykoncepcji, seksualności i życia w ogóle. Wydaje mi się, że własnie z uwagi na tak nietypowy motyw przewodni i podejście do jego realizacji komiks ten urzekł jurorów Eisnera. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://comicsbeat.com/wp-content/uploads/2013/03/LAZARUS-PRELUDE-CODE-4-1.gif" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://comicsbeat.com/wp-content/uploads/2013/03/LAZARUS-PRELUDE-CODE-4-1.gif" height="320" width="209" /></a><span style="font-size: large;">Kolejnym doskonałym przykładem na to, jak dobry komiksowo był rok 2014 jest <i>Lazarus.</i> To jeden z tych komiksów, którym udało się stworzyć dość spójny, postapokaliptyczny świat antyutopii (coś, co w ostatnim czasie nie udaje się holywoodzkim produkcjom z gatunku young adults...), w którym biedni to większość, ale rządząca nimi mniejszość doskonale zdaje sobie sprawę, że z uciskiem nie może przegiąć, bo będzie miała na głowie bunty, których nikt nie potrzebuje. Może ta prosta logika sprawiła, że zacząłem z uwagą śledzić <i>Lazarus</i> - a może to tytułowi bohaterowie, żywe miecze i tarcze w ręku Rodzin, które rządzą światem, niemalże nieśmiertelne maszyny do zabijania... które nie do końca cieszą się ze swojej roli? <i>Lazarus</i> to dobry komiks akcji, który urozmaicony jest egzystencjalnymi problemami głównej bohaterki (które jednak ani przez moment nie nużą, ani nie spowalniają tempa akcji), które dodają obrazowi niewątpliwej głębi. Dorzućcie do tego elementy thrillera politycznego, a otrzymacie mieszankę, która walczyła z <i>Sex Criminals</i> o miano najlepszego nowego komiksu 2014 roku. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W 2014 roku zamknęły się również dwie wyjątkowo ważne serie - <i>The Wake</i> (nagrodzony EA) oraz <i>Crossed</i> (seria Wish You Were Here, który na nominację raczej nie mógł liczyć). Ten pierwszy moim zdaniem zdecydowanie przebija ukochaną przez czytelników <i>Sagę </i>Vaughana, tworząc historię tak skomplikowaną, że ciężko domyślić się jej zakończenia (co dla mnie zawsze było niezłym wyznacznikiem wartości dzieła). Opowieść splata postapokaliptyczną przyszłość z teraźniejszością, starając się przez takie operowanie czasem wytłumaczyć dlaczego nasz świat upadł. I, biorąc pod uwagę fakt, że wszystko zaczyna się od schwytania dziwnej, trytonopodobnej istoty, bardzo ciężko jest wysnuć jakiekolwiek wnioski na temat tego, w jaki sposób podobne zdarzenie mogło doprowadzić do takiej katastrofy, jak zalanie całej planety wodą. Scott Snyder, znany chociażby ze świetnego <i>Batman: Court of Owls</i> dowodzi, że umie tworzyć naprawdę zawikłaną, złożoną fabułę, którą potrafi zgrabnie i ciekawie rozwiązać, a co ważniejsze nie potrzebuje na to tysięcy stron. Komiks zamyka się w dziesięciu zeszytach, tworząc spójną i kompletną historię, którą warto poznać. </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.lasertimepodcast.com/wp-content/uploads/2013/06/cape-crisis-comic-reviews-the-wake-laser-time-scott-snyder.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.lasertimepodcast.com/wp-content/uploads/2013/06/cape-crisis-comic-reviews-the-wake-laser-time-scott-snyder.jpg" height="400" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Drugi ze wspomnianych komiksów to pozycja, która z całą pewnością większość czytelników od siebie odrzuci. <i>Crossed</i> to bez wątpienia najbardziej krwawy, obrazoburczy i groteskowy komiks jaki kiedykolwiek czytałem. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż za jego pierwszym tomem stał nie kto inny jak Garth Ennis, który już w wybitnym <i>Kaznodziei</i> potrafił udowodnić jak bardzo bliskie są mu krwawe, bezpardonowe wizje świata. W <i>Crossed </i>zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko - a inni twórcy poszli za nim, gdyż świat przedstawiony tworzony jest aktualnie przez kilku różnych artystów. Na szczególnie wyróżnienie zasługuje tutaj story arc Wish You Were Here, który można przeczytać w internecie, gdyż był wydawany jako webcomics. Pod koniec 2014 roku ukazał się również pierwszy tom nowej serii <i>Crossed</i>, +100, którego twórcą jest nie kto inny, niż genialny Alan Moore. Brutalność nie jest jednak - wbrew pozorom - główną zaletą <i>Crossed</i>, co trzeba wyraźnie podkreślić. Ennis i reszta zredefiniowali w komiksie motyw zombie apocalypsy - bezmyślne, powolne żywe trupy, znane chociażby z <i>The Walking Dead</i> zastąpiono ludźmi, z których pod wpływem niejasnej (pseudo)zarazy wyszły najgorsze, najbardziej zwierzęce instynkty. Życie zbiorowych antagonistów <i>Crossed</i> dyktowane jest głównie przez popęd płciowy, którego nie ograniczają żadne normy moralne, oraz żądzę mordu. Ich szczątkowa świadomość to kolejne źródło grozy, które scenarzyści zrzucają na czytelników. I chociaż Skrzyżowani umierają łatwiej niż standardowi ożywieńcy (chociaż nie czują bólu, więcej: sprawia im on radość) są zdecydowanie bardziej przerażający. Tym samym jeszcze bardziej przejmujące są dla czytelnika losy protagonistów, którzy robią to, co każdy bohater jakiegokolwiek survivalu spod znaku postapo stara się robić najlepiej: przeżyć. </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://cdn.avatar-press.com/wp-content/uploads/2014/09/Crossed+100-1-AmHistory.jpg?100bf3" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://cdn.avatar-press.com/wp-content/uploads/2014/09/Crossed+100-1-AmHistory.jpg?100bf3" height="494" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Z kronikarskiego obowiązku warto wspomnieć również o <i>Outcast</i> (nowym projekcie Kirkmana, który chyba coraz mniej skupia się na świetnym <i>Invincible</i> i <i>The Walkign Dead</i>), który opowiada o tytułowym Wyrzutku, który z niewiadomych powodów trapiony jest przez demony, w które nawet do końca nie wierzy. <i>Outcast </i>wypada jednak podobnie jak <i>The Woods</i> czy <i>Wytches</i> - po kilku numerach tych komiksów, które ukazały się w 2014, czytelnik niewiele jest wstanie na ich temat powiedzieć. Na korzyść tego ostatniego, <i>Widźm</i>, przemawia jednak fakt, że stoi za nim Snyder, który nie należy do słabych scenarzystów. Najgorzej rokuje w tym przypadku <i>The Woods</i> - ale być może opowieść o szkole przeniesionej na drugi koniec wszechświata w bliżej niesprecyzowanym celu wniesie powiew świeżości do gatunku surviaval horroru, o który jak na razie się ociera. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Warto również nadmienić, iż w ostatnim roku polscy wydawcy udowodnili, że starają się nie pozostawać w tyle... dalej niż kilka lat za stanami zjednoczonymi. Na rodzimym rynku zadebiutowały takie rarytasy jak <i>Locke & Key</i> od Joe Hilla (nie dość, że syn Kinga, to jeszcze udało mu się stworzyć świetny komiks ocierający się o motywy Lovecrafta w sposób wielce interesujący), <i>Saga </i>(która wywołała spore zainteresowanie w środowisku blogerów kulturowych, chociaż osobiście uważam, że Vaughan kolejny raz ślizga się po swojej opinii, tworząc w swojej epickiej space - operze ciekawy świat, świetnych bohaterów i pisząc dobre dialogi, ale nie opowiadając żadnej historii, podobnie jak miało to miejsce w <i>Y: The Last Man</i>) oraz niechlubne <i>Strażnicy. Początek</i>. Również zwolennicy komiksów peleryniarskich nie mają na co narzekać - New52 ma się w Polsce coraz lepiej, a za sprawą Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela można zaopatrzyć się w co ciekawsze pozycje amerykańskiego wydawnictwa. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">A skoro udało mi się dowieść, jak dobrym rokiem był dla komiksu 2014 (bez uwzględniania komiksu superbohaterskiego), służę garścią linków wszystkim tym, którzy chcieliby dowiedzieć się, jak się sprawy mają w innych dziedzinach kultury: </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">- <a href="http://www.bobrownia.com/filmy/roku-2014-skromne-podsumowanie/" target="_blank">Bardzo ogólne i niemalże zbyt osobiste, a jednak nad wyraz celne (gdyż sam widziałem sławne półtomy w Matrasie) podsumowanie roku wg. Bobrowni</a></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">- <a href="http://zpopk.pl/lod-komiksy-i-castingi-czyli-zwierzowi-podsumowanie-roku-czesc-pierwsza-swiat.html#axzz3NyIiiZhV" target="_blank">Rzeczy kulturowo i kulturalnie ważkie w roku 2014, według Zwierza</a></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">- <a href="http://ihbd.arhn.eu/top-10-moich-ulubionych-komiksowych-momentow-z-2014/" target="_blank">Ichaboda lista ulubionych momentów komiksowych w roku 2014</a> oraz <a href="http://ihbd.arhn.eu/10-gier-na-ktore-czekam-w-2015/" target="_blank">Lista gier, na które wspomniany wyżej oczekuje w roku 2015</a> (przy czym od siebie dodam, że nie oczekiwanie na Tides of Numenera to grzech). </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-58751370680697702102014-12-31T22:32:00.000+01:002014-12-31T22:32:18.524+01:00Dead Snow 2 - złe, a takie dobre<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4vJN3OVuM9zrVgvMMvEMAoEQfVfa3VAcBYySFTUlL57RpRPo08M4UJgSxBxsHPzwVRXruufmYdUbYtJVlESVV1SZzRpw74JGIIjxnHK4wQx-oWg_iyhzBPqADA3hXkEdYjxAckRJPWUlF/s1600/deadsnow.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj4vJN3OVuM9zrVgvMMvEMAoEQfVfa3VAcBYySFTUlL57RpRPo08M4UJgSxBxsHPzwVRXruufmYdUbYtJVlESVV1SZzRpw74JGIIjxnHK4wQx-oWg_iyhzBPqADA3hXkEdYjxAckRJPWUlF/s1600/deadsnow.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><b><span style="color: #999999;"><br /></span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><b><span style="color: #999999;">Jakiś czas temu miałem wątpliwą przyjemność oglądać <i>Tusk</i> Kevina Smitha, który to film na nieszczęście zawiódł moje oczekiwania. Spodziewałem się ujrzeć obraz utrzymany w niesamowicie zabawnym klimacie znanym z chociażby takich produkcji jak <i>Tucker & Dale vs. Evil</i>, który w moim przekonaniu stanowi wzór, który świeci przykładem wszystkim twórcom, którym marzy się stworzyć dobry komedio - horror. Na wprost moim oczekiwaniom wyszła jednak inna produkcja (sequel <i>Dead Snow</i> - dość udanego, ale niezbyt odkrywczego filmu z 2009 roku): <i>Dead Snow 2: Red vs. Dead</i>. </span></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;">Kultura to wspaniała sprawa, a gust - jeszcze lepsza. Właśnie dzięki temu ostatniemu można z jednej strony doceniać klasyki Felliniego, a z drugiej tak niską - powiedziałoby wielu - rozrywkę jak <i>Dead Snow 2</i>. Są jednak osoby, którym filmy takie jak <i>Dead Snow</i> zwyczajnie do owego gustu nie przypadną. Czytaczu, który nie gustujesz w kinie bezprecedensowym, krwawym i groteskowym: oto jest najlepszy moment byś porzucił ten tekst. Czytając dalej czynisz tak na swoją własną odpowiedzialność i ku swemu własnemu zgorszeniu! </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>Dead Snow</i> był raczej niskobudżetową produkcją wykorzystującą motyw doskonale znany z kina grozy - grupka znajomych zamknięta w głębi lasu trapiona jest przez Złe. Ciężko powiedzieć, co sprawiło, że film wybił się wśród innych średnich czarnych komedii: być może to, że główną rolę w ciepłym przyjęciu produkcji odegrały zombie z SS stanowiące antagonistów, a może zwyczajnie nastrój krwawej, żartobliwej młócki przywodzącej na myśl Evil Dead czy Braindead trafił w gusta koneserów tego typu obrazów. Faktem jest, iż film odniósł na tyle duży sukces, by doczekać się swojego sequala. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;">Który zaskakuje. Po pierwsze, produkcja odchodzi od utartych schematów pierwszej części. Film zaczyna się dokładnie w tym momencie, w którym kończył się poprzedzający go obraz: głównym bohater, pozbawiony ręki, wsiada do samochodu, pewny tego, że udało mu się uratować. Z jego kieszeni wypada złota moneta, a przy szybie pojawia się złowrogi przywódca zombiaków, który rozbija szybę auta. Motyw przeklętego skarbu, po który zza grobu wrócili Niemcy nie napędza jednak fabuły drugiego filmu - po brawurowej ucieczce głównemu bohaterowi udaje się uciec pułkownikowi SS, pozbawiając go uprzednio ręki. Chwilę później Martin kończy jednak w śnieżnej zaspie, gdyż zmęczony zdarzeniami poprzednich dni zasypia za kierownicą. Zombie SS nie próżnują - w tym czasie Herzog zbiera swe umarlacze siły i kieruje się na pobliskie miasteczko, które, jak się okazało, miał zniszczyć za swojego życia z rozkazu Hitlera. Główny bohater, oskarżony przez policję o zamordowanie swoich przyjaciół, będzie musiał stawić mu czoło. W tym starciu pomoże mu drużyna amerykańskich łowców zombie i... ręka Herzoga, którą usłużny (chociaż nieszczególnie świadomy) chirurg przyszył Martinowi w czasie operacji. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Od pory przebudzenia protagonisty w szpitalu akcja tylko przyspiesza - a im szybciej toczy się fabuła, tym lepiej bawi się widz, który już po pierwszych scenach może zorientować się, jak znacząco wzrósł budżet produkcji. Już pierwsza brawurowa scena walki z Herzogiem (toczona w trakcie jazdy samochodem) zaskakuje sprawnym wyreżyserowaniem. Odejście od wyświechtanych schematów wchodzi produkcji na dobre, a połączenie licznych wątków (sprowadzenie na norweską ziemię amerykańskich łowców zombie, czy poświęcenie kilkunastu minut filmu działaniom lokalnej policji, która stara się zlokalizować Martina) tylko rozbudowuje absurdalny klimat produkcji. Jej niewątpliwym plusem jest zgrabne operowanie estetyką kiczu w odejściu od oczywistej satyry horrorowych klasyków. O ile bowiem pierwszą część można uznać z popłuczyny po <i>Evil Dead,</i> o tyle <i>Dead Snow 2</i> nie zadowala się rolą czegoś, co można nazwać odgrzewanym kotletem. Dowodem tego jest fakt, że nie było chyba jeszcze produkcji, w której główny bohater, obdarzony mocą antagonisty (bo w końcu posiadł jego rękę!) wznosi przeciwko niemu jego własną broń... Armię zombie. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i><br /></i></span>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/n4FoV9iiLmI?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<span style="font-size: large;"><i><br /></i></span>
<span style="font-size: large;"><i>Dead Snow 2</i></span><span style="font-size: large;"> redefiniuje motyw zombie - w poprzedniej części w dość zabawny sposób można było dowiedzieć się, że ugryzienie przez jedno z monstrum bynajmniej w monstrum nie zmienia. W drugiej części twórcy przedstawiają nieco dokładniejszy system działania mocy nieumarłych nazistów - okazuje się, że większość zombie to sługi, podczas gdy jeden - w tym przypadku pułkownik Herzog - to ich władca. Jest to mechanizm dobrze znany fanom motywu wampirycznego: niejednokrotnie w historii kultury wampiry przedstawiane były jako marionetki w dłoniach swojego stwórcy, do tego nawet stopnia, iż umierały w momencie jego śmierci. Tajemnicą pozostaje jednak to, w jaki sposób zombifikacja zmienia człowieczą ideologię - zamieniony w żywego trupa ksiądz hail'uje beztrosko już w kilka sekund po przeistoczeniu. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;">Co jednak najważniejsze dla każdego fana kampowej estetyki, </span><span style="font-size: large;"><i>Dead Snow 2</i></span><span style="font-size: large;"> obfituje w niesamowitą ilość krwawych, brutalnych i groteskowych gagów. Horrory tego typu dosłownie prześcigają się w niekonwencjonalnych sposobach wykorzystywania ludzkich wnętrzności - ale jeszcze w żadnym obrazie nie użyto ich do przepompowania benzyny z autobusu do czołgu, prawda? Mało która produkcja może również poszczycić się scenami polowych operacji na zombiakach (zaszywanie siana zamiast brakujących wnętrzności) czy bitwą pomiędzy zombie SS a... zombie czerwonoarmistami. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;">Tommy Wirkola zadbał o to, by widzowie jego filmu nie mogli się nudzić - w tej dość nietypowej produkcji krew leje się potokami, trupy (każdego rodzaju) ścielą gęsto, a niewyszukany gag zastępuje kolejnego niewyszukanego gaga. Akcja gna do przodu na złamanie karku, do tego stopnia, że próżno jest szukać w filmie jakichkolwiek przestojów. Jest to produkcja świetna również z tego względu, iż przypadnie do gustu wszystkim fanom horrou (w takim jego ujęciu), a najpewniej rozczaruje całą resztę odbiorców. Tym sposobem otrzymujemy film który wart jest polecania pewnej konkretnej grupie, film który albo się lubi, albo nienawidzi. Dlatego daję sobie uciąć rękę (pun intended), że </span><span style="font-size: large;"><i>Dead Snow 2 </i></span><span style="font-size: large;">przypadnie do gustu wszystkim fanom</span><span style="font-size: large;"> Evil Dead'a</span><span style="font-size: large;">, </span><span style="font-size: large;">Reanimatora</span><span style="font-size: large;"> i całej reszty krwawych, tandetnych horrorów które na całe szczęście wciąż jeszcze ukazują się - od czasu do czasu - w kinach. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-63687242143041171712014-12-23T17:02:00.002+01:002015-06-19T17:27:51.687+02:00Infinity Wars - krok za betą <div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhreJAXsyHwO3zsJmbEElj8pnQNmVWbHV5craDIQk7PsE05y741IZ4hyXmSe6NjXeiFm4S0zAFeFSXbr_7RUFM8qF6_zx1arOn0PNPpsdfkcW18XqGl7ZscuIAxyW0p9HpJF6xXXUMXiTD6/s1600/infinitywars.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhreJAXsyHwO3zsJmbEElj8pnQNmVWbHV5craDIQk7PsE05y741IZ4hyXmSe6NjXeiFm4S0zAFeFSXbr_7RUFM8qF6_zx1arOn0PNPpsdfkcW18XqGl7ZscuIAxyW0p9HpJF6xXXUMXiTD6/s1600/infinitywars.png" /></a><span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Wiele wody upłynęło od czasu, kiedy ostatni raz pisałem o <i>Infinity Wars</i> - tytule, który podbił moje serce, ale nie był wolny od pewnych błędów, bardzo typowych dla produkcji znajdujących się w fazie testów beta. Moment, w którym <i>IW </i>trafiło na Steama można uznać w tym przypadku za przełomowy - twórcy zaczęli ze zdwojoną siłą pracować nad tym, by jak najszybciej zaprezentować graczom pełną wersję tytułu, co ostatecznie udało im się zrobić na początku września 2014 roku. Co zmieniło się w <i>IW</i> od kiedy opisywałem jego zalety i wady? Czy nadal jest to gra, z którą warto się zapoznać? </b></span></div>
<span style="font-size: large;"></span><br />
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Mam dziwne przeczucie, że nawet gdybym w tym miejscu wstawił link sugerujący, że kiedyś nakreśliłem kilka słów na temat I<i>nfinity Wars,</i> nikt by w niego nie kliknął. Dlatego pozwolę sobie w telegraficznym skrócie streścić absolutne podstawy, które w głównej mierze wpływają na pozytywny odbiór tej gry karcianej przez społeczność graczy.</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/u5Y55XMTRg0?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Pierwszym czynnikiem, który wpłynął na ciepłe przyjęcie <i>Infinity Wars</i> wśród braci graczy jest niewątpliwie mechanika. Ta, czego nietrudno się domyślić, wcale się w ciągu ostatnich miesięcy nie zmieniła - na tle innych gier karcianych pozostaje unikatowa, wykorzystuje bowiem możliwości, które stwarza granie z przeciwnikiem, którego nie widzimy, podobnie jak do czasu nie widzimy tego, jak zagrywa swoje karty. By nie uprzedzać faktów:</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: large;">Zasady podstawowe? Banał. Wyzeruj licznik zdrowia lub morale przeciwnika, a zwycięstwo będzie twoje. To pierwsze można osiągnąć za pomocą bezpośredniego atakowania swojego adwersarza postaciami, to drugie zabijając duża liczbę postaci przeciwnika. Do tego dochodzą czary, spośród których część może zadawać bezpośrednie obrażenia poziomom morale i zdrowia adwersarza. Pole bitwy dzieli się na 4 strefy: Commad Zone, Support Zone, Defense Zone i Assault Zone. Jednostki wystawiane na pole bitwy muszą odczekać turę w Support Zonie (</span><span style="color: #cc0000; font-size: large;">lub pozostawić w tej strefie, gdyż większość umiejętności nie może oddziaływać na karty znajdujące się w Support Zonie) </span><span style="color: #cc0000; font-size: large;">- potem możesz wystawić je na Assault lub Defense Zone. Jak same nazwy wskazują jednostki ustawione w tych strefach będą odpowiednio atakować przeciwnika albo bronić punktów życia gracza. Każdy deck składać się może maksymalnie z 3 tych samych kart (nie licząc kilku wyjątków) oraz trzech dowódców, zajmujących Command Zone. Charakteryzują się oni tym, że pozostają zawsze gotowi do wystawienia na pole bitwy (nie muszę odczekiwać jednej tury w support zonie, jak każda inna jednostka) a ich umiejętności specjalnych można używać od samego początku danej partii. Należy również dodać, że rozgrywka toczy się równocześnie. Każdy z graczy najpierw planuje swój ruch, nie widząc co dokładnie robi przeciwnik - akcje rozgrywane są dopiero w momencie, kiedy oboje zakończą turę.</span></div>
</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W świetle takiego podejścia do mechaniki rozgrywki (zrezygnowanie z kontrowania zagrań przeciwnika za pomocą kart na rzecz mechaniki przewidywania i blefu, która funkcjonować może tylko w rozgrywce komputerowej) przestaje dziwić fakt, że <i>IW</i> szybko zebrało niewielkie, chociaż oddane grono fanów, którzy od rozgrywki oczekują czegoś więcej, niż jest w stanie dać im <i>Hearthstone</i>.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho6ENN8h6P9ISyDpq7mV-J2w_wXB3QZhkk7hJR4jvPW96X13fJjMs6yOC2C2MfqzLEJ84epaOR0Y-8qOTrJ9JGqP-qeCGSte6GCVk3vyMDFr0IobJOFjc5I0T1_NCwrpRsgPdcSEarRfcz/s1600/10410590_901849033175207_5891629389118115096_n.png" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="235" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEho6ENN8h6P9ISyDpq7mV-J2w_wXB3QZhkk7hJR4jvPW96X13fJjMs6yOC2C2MfqzLEJ84epaOR0Y-8qOTrJ9JGqP-qeCGSte6GCVk3vyMDFr0IobJOFjc5I0T1_NCwrpRsgPdcSEarRfcz/s640/10410590_901849033175207_5891629389118115096_n.png" width="640" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="color: #cc0000;">Na obrazku przedstawiono wszystkie frakcje
dostępne w grze, włącznie z tymi niekanonicznymi, znanymi z serialu Star
Trek. Zaczynając od lewej - a pomijając ST - na rysunku widzimy
opartych o fantastykę dalekiego wschodu Descendants of the Dragons,
Głównych Złych czyli Sleepers of Avarrach, matriarchalny krąg magów
znanych jako Cult of Verore, anioło - podobnych Overseerów, zwierzoludzi
z Warpath, fanatyków z Flame Dawn, najlepiej rozwiniętych
technologicznie Genesis Industries i demonicznych Exiles. </span></td></tr>
</tbody></table>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Drugim czynnikiem jest lore, który nie jest spójną, opisaną historią - zamiast tego przedstawiony jest graczom na samych kart. Liczba frakcji (których w grze jest aktualnie 8, nie licząc dwóch frakcji niekanonicznych) wspiera ten system: w każdym wydanym dodatku nowe karty opowiadają historię rozwoju każdej z frakcji. Więcej! Pojawienie się nowych frakcji najczęściej zwiastuje rychły koniec tych starszych i zepchnięcie ich do formatu "infinite" w którym można toczyć jedynie te rozgrywki, które nie wpływają na ranking.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Dopełnieniem całości są oczywiście animowane karty - każda z nich to rodzaj zapętlonej animacji, której jakość w wielu przypadkach powala na kolana. Zwieńczeniem całości jest jeden z najbardziej uczciwych systemów F2P jakie miałem okazję oglądać na oczy - nie licząc zmian kosmetycznych cierpliwy gracz jest w stanie dostać w swoje ręce dosłownie każdą kartę nic za nią nie płacąc. Gra, jako jedna z niewielu wirtualnych karcianek, umożliwia również wolny handel pomiędzy graczami, co pozwala na szybsze zebranie tych kart, które akurat są użytkownikowi potrzebne. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Szereg zmian, który nastąpił w grze w ciągu kilku ostatnich miesięcy zmusza jednak do tego, by nieco uaktualnić informacje, które zawarłem w poprzednim wpisie. Od czasów, kiedy <i>Infinity Wars</i> wyszło z bety poprawiła się stabilność gry - upierdliwe bugi (takie jak niesławny endless turn, który uniemożliwiał zakończenie rozgrywki w sposób inny, niż poddanie się) zostały praktycznie zlikwidowane. Wypuszczenie produkcji na Steam sprawiło, że zwiększyła się społeczność graczy, a co za tym idzie - różnorodność decków, które zaczęli oni składać.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20140730053320/infinity-wars/images/9/9e/Precautionary_Measures.gif" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://img3.wikia.nocookie.net/__cb20140730053320/infinity-wars/images/9/9e/Precautionary_Measures.gif" height="400" width="265" /></a><span style="font-size: large;">Od tamtego czasu światło dzienne ujrzały również dwa nowe dodatki, które potwierdziły politykę rotowania, którą w życie wprowadzić chce Lightmare Studios: przed Ascension głównym problemem świata gry był tak zwany wirus Avarrachu, który pustoszył wszystkie ze światów, stanowiąc kłopot dla każdej z frakcji, niezależnie od tego, czy posługiwała się ona magią, rytuałami czy nowoczesną technologią. Po dodatku problem został rozwiązany: pojawiły się istoty znane jako Overseerzy, którzy rozprawili się z wirusem, co poskutkowało tym, że w najnowszym dodatku Order kart przynależnych do frakcji Sleepers of Avarrach nie ma (nie licząc The Last Sleeper, ostatniego przedstawiciela nanowirusa). O ile fabularnie jest to ciekawe zagranie (mechaniczna rotacja współdziała z fabułą), o tyle jego możliwy wynik może być różny - mi osobiście nie przypadło do gustu to, że z częścią kart będę musiał się pożegnać, bo wyrotują one do formatu stworzonego typowo "for fun". Oczywiście rozumiem, że twórcy gry podjęli taką decyzję ze względu na obawę o balans rozgrywki (im więcej kart tym więcej szans na niewiarygodne combo kończące rozgrywkę w pierwszej turze, co udowadnia MtG), jednak mimo wszystko nie jestem zadowolony z podobnego rozwiązania.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Kwestią, która jest wyjątkowo sporna, pozostaje również balans gry. Chociaż Lightmare Studios czuwa nad nim, na bieżąco nerfiąc lub buffując odpowiednie karty, nie zawsze wychodzi im to tak, jak powinno. W wyniku tego od kilku miesięcy najsilniejszym deckiem pozostaje Flame Dawn (zestawiony odpowiednio z innymi frakcjami), którego podstawową strategią jest rush - czyli zabicie przeciwnika zanim zdąży on zbudować odpowiednią obronę. Fakt, że gracze znajdujący się najwyżej na liście rankingowej grają głównie tym deckiem mówi sam za siebie. Z drugiej jednak strony zaraz za tak zwanym "0 tierem" (czyli najlepszymi deckami) znajduje się kilkanaście różnych talii, które spokojnie mogą z nim konkurować, chociaż odznaczają się nieco gorszym stosunkiem wygranych do przegranych, co wynika ze statystyk.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://fc03.deviantart.net/fs71/f/2014/175/5/6/08_summoningstone_lepetitgroin_by_lepetitgroin-d7npx6c.gif" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://fc03.deviantart.net/fs71/f/2014/175/5/6/08_summoningstone_lepetitgroin_by_lepetitgroin-d7npx6c.gif" height="320" width="212" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><a href="http://lepetitgroin.deviantart.com/art/Summoning-Stone-Infinity-Wars-TCG-Animated-463103796?q=gallery%3Alepetitgroin%2F38374512&qo=11" target="_blank">Podkradzione z devianta autorki</a></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Z czasem, gdy przybyło więcej nowych edycji, powerlevel frakcji również wzrósł, co doprowadziło do pojawienia się wyjątkowo potężnych kart, które są prawdziwie niekontrowalne. Karta, która niszczy wszystkie stworzenia na polu gry, a przy tym nie pozostawia możliwości, by uniknąć efektu jej działania na pierwszy rzut oka może wydawać się zbyt silna - jeśli jednak przyjrzeć się jej kosztowi, można zauważyć, że często jest bezużyteczna: zanim gracz zdąży ją wyłożyć jego punkty życia spadną do zera. W tym przypadku twórców nie zawiodła intuicja i balans został zachowany - pozostaje tylko mieć nadzieję, że system rotacji z czasem ujednolici możliwości każdej z frakcji. Oprócz tego dodano popularny format rozgrywki - best of three - który faktycznie pozwala na zwycięstwo lepszego, a nie tego, kto miał więcej szczęścia. Tocząc pojedynki do uzyskania punktowej przewagi przeciwnicy mogą być pewni, że wygrana nie jest przypadkowa. Smaku dodaje wprowadzenie side decków, znanych chociażby z MtG: małych, 15 kartowych talii, służących do dostosowywania kart w talii głównej do aktualnego przeciwnika. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Oprócz zmian mechanicznych pojawiło się wiele zmian wizualnych - rework przeszły ramki kart, znacząco poprawiły arty (wcześniej bywały nierówne, teraz w większości prezentują się naprawdę zjawiskowo), a twórcy wciąż eksperymentują ze sposobami animacji, które mogą zaprezentować graczom w kolejnych edycjach. Krótko po wydaniu gry na Steam pojawiło się w niej kolejne małe ulepszenie, mające zachęcić nowych graczy do wypróbowania produkcji - darmowe decki. Idea jest prosta - co tydzień gracz może rozgrywać pojedynki darmowymi taliami, których nie posiada na własność. Tym samym nawet nowy użytkownik może z miejsca przystąpić do poważnej rozgrywki, nie martwiąc się o brak kart. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>Infinity Wars</i> wyrasta powoli na jedną z niewielu gier karcianych adresowanych do graczy zainteresowanych strategicznym gameplay'em i złożonym deck building'iem. Na tle takich gier jak <i>HS</i> czy <i>M&M:DoC</i> zdecydowanie wyróżnia się na plus. Model F2P rozwiązano w możliwie jak najlepszy sposób, do tego stopnia, że o pay to win nie może w zasadzie być mowy. Dodając do tego świetny świat przedstawiony (czy może raczej - światy przedstawione) i piękną oprawę graficzną, otrzymujemy tytuł, który wart jest sprawdzenia przez każdego, kto ceni sobie produkcje digital TCG (tak, prawdziwe tcg, z wolnym handlem i możliwością wymiany kart). Po wydaniu pełnej wersji gry twórcy utwierdzili społeczność odbiorców w tym, że dbają o swój tytuł, który nadal będzie rozwijany - wstępnie zapowiedziano już nowe formaty (dwóch graczy kontra dwóch graczy) i rozwiązania. To jeden z tych projektów, którym warto poświęcić uwagę również przez wzgląd na zaangażowanie nie tylko twórców, ale i społeczności graczy, która prężnie działa i robi wszystko, by rozreklamować grę, która bez wątpienia zasługuje na rozgłos, którego jeszcze się nie doczekała...</span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-79241403056281828342014-12-16T18:27:00.001+01:002014-12-16T18:41:12.302+01:00Dystansu nie stwierdzono<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOBIABGktcy7PEUcq5-m-gx5-mALvljdWEbK1dBdNMwmzWITaOm-FuGMEO3Wwen2hi2Ya4Q0v03Kz9RTcxWD30VvPHKWNh9sECf6BG7aWh8y3NgQ1pBj_0DDAZ7TCBMLNt2FJXEwL0M-6y/s1600/wa%C5%BCniakimaruda.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOBIABGktcy7PEUcq5-m-gx5-mALvljdWEbK1dBdNMwmzWITaOm-FuGMEO3Wwen2hi2Ya4Q0v03Kz9RTcxWD30VvPHKWNh9sECf6BG7aWh8y3NgQ1pBj_0DDAZ7TCBMLNt2FJXEwL0M-6y/s1600/wa%C5%BCniakimaruda.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Jakiś czas temu popełniłem tekst o kryzysie wśród krytyków, którym brakuje wiedzy i oczytania potrzebnych do tego, by móc podjąć się konstruktywnej krytyki. Jeszcze wcześniej zmarnowałem kilka tysięcy znaków na to, by wyjaśnić, czemu nieszczególnie interesują mnie poglądy polityczne czy religijne autora, jeśli nie przemyca ich do swego dzieła. Piszę "zmarnowałem", bo dzisiaj wiem, że mogłem zrobić to lepiej, bardziej spójnie. Poniższy wpis będzie stanowił kropkę nad i, próbę podsumowania poprzednich tekstów, przedstawiając drugą stronę barykady - opowie więc o tym, że czasem to nie recenzenci i krytycy są winni. Czasem, jakkolwiek smutna nie byłaby to prawda, cała wina leży po stronie twórcy.</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Recenzja, jak wynika ze słownikowej definicji, to omówienie
i ocena danego dzieła kultury. Na pierwszy rzut oka jasnym jest więc, że
wszelka polemika z recenzentem nie ma dużego sensu - w końcu wydana opinia
będzie i tak subiektywna. Wiadomo, że dobre recenzje odróżnia od złych
świadomość recenzenta, jego znajomość tematu i ogólne w nim zorientowanie, nie
da się jednak zaprzeczyć, że pełen obiektywizm nigdy nie będzie miał miejsca w
tym przypadku. Mimo to na przestrzeni wieków ogrom twórców podejmował się próby
nawiązywania dyskursu z krytykami ich dzieł. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">To co na pierwszy rzut oka bezcelowe, nie zawsze musi być
złe - w końcu każdy powinien mieć prawo skomentować niesprawiedliwą, czy
kiepsko napisaną recenzję, by wystąpić w obronie stworzonego przez siebie
dzieła. Problemem, który dotyczy bardzo szerokiego grona twórców (o czym można
było się przekonać w ciągu ostatnich kilku miesięcy, śledząc wyrastające jak
grzyby po deszczu kłótnie), jest wyłącznie sposób, w jaki wyrażają oni swoje
poglądy. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na przełomie maja i czerwca tego roku głośno było o sprawie
Post Meridiem, bloga, który wszedł we współpracę z wydawnictwem Novae Res i
wyjątkowo słabo na tym wyszedł. Po tym, jak blogerka wytknęła jednej z
przygotowanych przez wydawnictwo książek liczne błędy (wynikające z koszmarnej
korekty), została wezwana do ściągnięcia recenzji ze strony, lub przygotowania
się na... konsekwencje prawne, wynikające z narażenia dobrego imienia
wydawnictwa na szwank. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<a href="https://fbcdn-sphotos-f-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xfp1/v/t1.0-9/1002689_10152895688339669_2254223397643403179_n.png?oh=61fbd482753c5e85a80fb29428c58aed&oe=553AA955&__gda__=1430197765_0611b27b1ce693123233eba5e6f322b5" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="640" src="https://fbcdn-sphotos-f-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xfp1/v/t1.0-9/1002689_10152895688339669_2254223397643403179_n.png?oh=61fbd482753c5e85a80fb29428c58aed&oe=553AA955&__gda__=1430197765_0611b27b1ce693123233eba5e6f322b5" width="459" /></a><span style="font-size: large; line-height: 150%;">21 października Adrian Chmielarz opublikował na swoim
facebooku <a href="https://www.facebook.com/adrian.chmielarz/posts/768863103155714?pnref=story" target="_blank">komentarz dotyczący recenzji <i>The Vanishing of Ethan Carter</i></a> w CD-Action,
mówiący o tym, że nie zgadza się z tym, by za minus produkcji uznać krótki
czas, w którym można ją przejść. Jego ton balansuje na cienkiej granicy pomiędzy
tym co dzieli wypowiedź grzeczną od niegrzecznej. Sytuacja rozwinęła się potem
do jeszcze bardziej zabawnej - na jego wpis odpowiedział bowiem recenzent CDA,
więc autor gry poczuł się w obowiązku odpisać na komentarz do komentarza...
Biorąc pod uwagę fakt, że ciężko było w tej dyspucie znaleźć chociaż krótki
fragment świadczący o poszanowaniu zdania adwersarza, należy dziwić się, że
dyskusja na linii Chmielarz/CDA nie trwa do dziś. </span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">13 listopada na swoim facebooku Konrad T. Lewandowski
opublikował link do recenzji swojej książki napisanej przez Magiczny Świat
Książki. W pierwszym komentarzu zdążył określić recenzentkę "gęsią".
Potem ubliżył kilku następnym komentatorom, ostatecznie każąc innej
recenzentce "wypierdalać". Szczególnie bawi w tym przypadku fakt, że na tablicy fb Lewandowski jednoznacznie potępia postawę wyżej wspomnianego wydawnictwa Novae Res, sugerując, że to blogerka powinna pozwać ich do sądu. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Trzy podane wyżej przykłady to tak naprawdę zaledwie czubek
góry lodowej. Tylko w samym 2014 znani twórcy dzieł kultury popełnili co
najmniej kilkanaście barwnych wypowiedzi dotyczących recenzentów i ich pracy.
Warto pamiętać również i o tych, które nie dotyczyły krytyków, a z łatwością
niszczyły wizerunek osób, które je wypowiadały - wystarczy wspomnieć marcowe
słowa Łukianienki dotyczące zakazu drukowania jego książek na Ukrainie, czy
barwny komentarz Ziemkiewicza na temat wykorzystywania seksualnego. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Należy zaznaczyć, że przedstawione powyżej sytuacje są
diametralnie różne - łączy je jednak stosunek twórcy do recenzji oraz to, że
ich bohaterowie w zasadzie okaleczyli swój wizerunek medialny(jeśli nie
popełnili medialnego samobójstwa). Rzecz jasna przykład Adriana Chmielarza jest
najbardziej subiektywny ze wszystkich podanych - jego ton nie był w żadnym
razie tak rażący, jak ton wypowiedzi Lewandowskiego, nie groził też nikomu
sądem. Część komentatorów uznała jego uwagę za zasadną - część (zwolennicy CDA)
wręcz przeciwnie. W tym przypadku również postawa recenzenta jest dość ciekawa,
wdaje się on bowiem w zupełnie niepotrzebną wojnę na artykuły. Nie znajduje się
jednak żadnych słów wyjaśnienia dla próby wytoczenia procesu komuś, kto wytyka
błędy w korekcie (które przecież w żadnym wypadku subiektywne nie są), czy
prostactwa i wulgarności wypowiedzi skierowanej w stosunku do obcych osób,
które jedynie wyrażają swoje zdanie. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Od schematu zaprezentowanego przez poprzednie sytuacje
wyraźnie odcina się 11 bit studios, twórcy ambitnej, zdecydowanie wybijającej
się ponad przeciętność gry <i>This War of Mine</i>. W jednym z grudniowych numerów
Newsweeka Marek Rabaj wystawił produkcji bardzo kiepską laurkę, <a href="http://imgur.com/a/mRaff" target="_blank">w tekście <i>Jak zarobić na wojnie</i></a>. Już sam tytuł sugeruje, jak tendencyjna była recenzja, która
doskonale wpisała się w nurt, którym wydają się podążać mainstreamowe media -
to jest odmalowała cyberrozrywkę jako zabawę w mordowanie (podczas gdy <i>This
War of Mine</i> to produkcja mówiąca o okropieństwach wojny). Paradoksalnie był to
tekst, który z całą pewnością usprawiedliwiłby w oczach wielu internautów
niecenzuralną odpowiedź ze strony studia. Artykuł wywołał ogromną burzę w
sieci, oraz co najmniej kilka odzewów w postaci kontr - felietonów
wypunktowujących najważniejsze błędy popełnione przez Rabaja, z których
najbardziej poczytnym okazał się <a href="http://technopolis.polityka.pl/2014/uwaga-na-bzdury-o-grach-w-polskim-newsweeku" target="_blank">tekst Dawida Walerycha w Technopolis</a>. Rabaj,
oczywiście, odpowiedział - tłumacząc się z błędów, ale raczej nie przepraszając
- wdając się w słowną przepychankę, łapiąc Walerycha za słówka czy wytykając
potknięcia gramatyczne. W całej tej sytuacji twórcy gry zachowali jednak twarz,
co nawet Rabaj podkreślił w swoich "przeprosinach". Zdecydowanie
stwierdzili, że artykuł się im nie podoba, że uważają go za uproszczony i
szkodliwy. Z drugiej jednak strony byli w stanie dostrzec to, iż Rabaj swoim
kiepskim dziełem zdołał zapoczątkować ogromną debatę dotyczącą tego, w jakim
kierunku zmierzają gry i jakie przesłanie ze sobą niosą. W słowach 11 bit
studios próżno było dopatrywać się jakichkolwiek drobnych złośliwości czy braku
kultury. <o:p></o:p></span></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="line-height: 150%; margin: 0cm 0cm 0.0001pt; text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ostatecznie warto rozważyć pewien fakt - Marek Rabaj i
panowie z 11 bit studios rozmawiali ze sobą telefonicznie przed publikacją
artykułu, kiedy dziennikarz wydawał się przygotowywać rzetelny research. Weszli
w relacje biznesowe, ale również do jakiegoś stopnia poznali się - zniknęła
anonimowość charakterystyczna dla kontaktów internetowych. Adrian Chmielarz
przypuszczalnie nie zna się z autorem komentowanej przez siebie recenzji,
blogerka współpracująca z wydawnictwem najpewniej wymieniła z nim jedynie kilka
maili, a Konrad Lewandowski mówi wprost, że ktoś, kogo nie poznaje z imienia i
nazwiska, to dla niego nikt. W tym właśnie tkwi cały problem: łatwo jest
zrzucić z siebie jarzmo kultury wypowiedzi w stosunku do kogoś, kogo się nie
zna, nie widzi. Po drugiej stornie kabla siedzieć może każdy, a skoro każdy, to
nikt. Lewandowski (który jako jedyny z przykładów zauważył fakt wpływu
anonimowości na relacje międzyludzkie) zapomniał jednak, że kimkolwiek nie
byłby nieznany mu komentator, jednym pozostaje on na pewno - człowiekiem,
któremu należy się podstawowy chociażby szacunek. Nawet w relacjach
internetowych. <o:p></o:p></span></div>
<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-91551261923700099562014-12-11T16:19:00.002+01:002014-12-11T19:00:39.138+01:00Stonehearst Asylum - co na to Poe? <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg15WhYVsKPwb6TvqtUoJXO2hT7dC1g5MJJE2Sn9uVNlzhHkv920Vhg9PXEsTB6hlFQTX4HRfKZ8zy5QLhNRt1nC9T5J2cQVN3xEs269miQ_FhN3_5m2rz8_pQ-L_HxuAFKFZyTd-fybUq8/s1600/stoneharstmini.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg15WhYVsKPwb6TvqtUoJXO2hT7dC1g5MJJE2Sn9uVNlzhHkv920Vhg9PXEsTB6hlFQTX4HRfKZ8zy5QLhNRt1nC9T5J2cQVN3xEs269miQ_FhN3_5m2rz8_pQ-L_HxuAFKFZyTd-fybUq8/s1600/stoneharstmini.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Poe i Lovecraft mają ze sobą sporo wspólnego - począwszy od tego, że pisali historie, które z łatwością można zaliczyć w poczet opowiadań grozy, skończywszy na tym, iż ten drugi wielokrotnie naśladował styl pisania tego pierwszego. Łączy ich jeszcze ogromna ilość drobiazgów, do których zaliczyć można stosunek kina do ich twórczości. O ile jednak Lovecraft doczekał się kilku niezłych filmów inspirowanych swoją prozą, o tyle Poe wciąż trwał w zawieszeniu, czekając na swój moment filmowej sławy. Chwila ta nadeszła, dosyć nieoczekiwanie, za sprawą <i>Stonehearst Asylum</i>.</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://www.legitymizm.org/mlodziez_imperium/MI0018/zasoby/23.html"><i>System doktora Smoły i Profesora Pierza</i></a> to opowiadanie, które w żadnym razie nie jest ani tak doskonale znane, ani tak dobre jak chociażby <i>Zabójstwo przy rue Morgue</i> czy <i>Upadek domu Usherów</i>. Być może wynika to z faktu, iż nie jest to tak naprawdę opowiadanie grozy, a jedynie groteskowa komedyjka stanowiąca dla Edgara Allana Poe sposób na wyrażenie poglądów na temat opieki psychiatrycznej w czasach mu współczesnych. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Elementy groteski, które występują w dziele, są jego największą zaletą - między innymi dlatego, że Poe wykorzystuje tę kategorię estetyczną w sposób zdecydowanie różny od tego, co prezentuje czytelnikowi w swoich opowiadaniach niezwykłych. Groteskę komiczną, o której tu mowa, doskonale scharakteryzował Edward Kasperski w <i>Edgar Allan Poe. Niedoceniony nowator</i> pisząc: </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<blockquote class="tr_bq" style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: large;">...groteska komiczna, inaczej groteska swobodnego śmiechu. Jej pozytywne, rozpoznawalne znamię stanowiły, z jednej strony, ostentacyjnie burleskowa deformacja przedstawianej rzeczywistości, z drugiej - familiarny, frywolny i libertyński styl i ton narracji. </span></blockquote>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Znając definicję groteski komicznej można łatwo zauważyć, że nie pasuje ona do opowieści grozy. Pomimo to twórcy filmu <i>Stoneharst Asylum</i> (znanego również pod pierwotnym, kiepskim tytułem Eliza Graves) zdecydowali się wykorzystać właśnie <i>System doktora... </i>jako podstawy dla scenariusza swojego dzieła, w którym wątków komediowych brakuje; obraz Brada Andersona to raczej umiarkowanie mroczny thriller. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Początki filmu i opowiadania w dużej mierze pokrywają się ze sobą - do położonego na odludzi szpitala psychiatrycznego przybywa gość z zewnątrz, który staje się świadkiem dość dziwacznych (chociaż niewątpliwie bardzo postępowych) metod leczenia pacjentów. Moment, w którym groteskowe zachowania personalu stają się wyraźnym dowodem tego, że szpital tak naprawdę opanowali podszywający się pod lekarzy szaleńcy, jest punktem kulminacyjnym dzieła Edgara Allana Poe - w filmie to jednak chwila, w którym fabuła przechodzi ze wstępu do rozwinięcia. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Już na tym etapie można łatwo zauważyć, jak niewiele wspólnego ma <i>Stoneharst Asylum</i> z materiałem źródłowym. Czy oznacza to jednak, że jest to film słaby, niezjadliwy dla konserwatywnego fana twórczości Edgara Allana Poe? Zdecydowanie nie, o czym świadczy szereg czynników. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Uwagę widza od pierwszych scen przyciągnąć może scenografia, która stara się nie tylko wiarygodnie odtworzyć epokę, ale również nadać obrazowi klimat znany z co bardziej mrocznych opowiadań Poe. Już pierwsze sceny po krótkim prologu utwierdzają uważnego widza w tym przekonaniu: oto główny bohater zostaje pozostawiony pod skąpanymi we mgle murami azylu jedynie w towarzystwie złowróżbnych kruków, co kojarzy się raczej ze wspomnianą wcześniej <i>Zagładą domu Usherów</i>, niż z <i>Systemem doktora...</i> Mroczne, klasyczne wnętrze samego szpitala wypada nie mniej przekonująco. Przebogate pokoje przeznaczone dla personelu doskonale kontrastują z przerażającą biedą pomieszczeń pacjentów. Wystarczy dodać do tego świetnie dopasowane stroje z epoki, by otrzymać spójny i satysfakcjonujący obraz XIX wieku. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_3eMm9Z1XBPdukd_yBfvlabXSqepp4cVu6sXY-asXOdEcqZwup9Ko99v9ChWSA6eKAAD6yo4LpluSWfiFr5pcL4g_lUhTWfbQkbXNTwwt1Kt6wtxtY6O0Dn6wC8gDGj8suxJjXXVn0N4P/s1600/stonehearst.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="font-size: large;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi_3eMm9Z1XBPdukd_yBfvlabXSqepp4cVu6sXY-asXOdEcqZwup9Ko99v9ChWSA6eKAAD6yo4LpluSWfiFr5pcL4g_lUhTWfbQkbXNTwwt1Kt6wtxtY6O0Dn6wC8gDGj8suxJjXXVn0N4P/s1600/stonehearst.png" height="356" width="640" /></span></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Oprawa plastyczna to jedynie jedna z zalet, które dopełniają całości obrazu - hollywoodzkie blockbustery udowodniły, że najpiękniejszy nawet film pozostaje wydmuszką. jeśli posiada niedopracowany scenariusz. I na tym polu <i>Stonehearst Asylum</i> nie można nic zarzucić - nie jest to może arcydzieło przemyślanych zwrotów akcji i chytrych pułapek fabularnych, ale też nie o to w obrazie chodziło. Scenarzysta pokusił się o jednoczesne przedstawienie co najmniej kilku wątków, które łączą ze sobą postacie dramatu - kim tak naprawdę jest młody doktor, który przybył do szpitala? Jaką przerażającą historię skrywa Silas Lamb, samozwańczy dyrektor placówki? Kim jest (prawie) tytułowa Eliza Graves, która bardziej ukrywa się w azylu, niż w nim leczy? Wreszcie - w jaki sposób główny bohater może oszukać niebezpiecznych szaleńców, by bezpiecznie opuścić placówkę, najlepiej ratując przy tym uwięziony w nieludzkich warunkach personel? Już pierwsze 30 minut obrazu stawia przed widzem pytania, nad którymi będzie się zastanawiał - a skoro będzie się zastanawiał, to z całą pewnością będzie oglądał film z niesłabnącym zainteresowaniem. Ciekawostką jest fakt, iż zakończenie funduje odbiorcy nie najbardziej oryginalny (a już z całą pewnością nie najbardziej wpływający na całą fabułę) plot twist, którego ciężko się jest domyślić - przynajmniej, jeśli nie widziało się drugiego plakatu produkcji. To chyba pierwszy raz, kiedy <a href="http://www.imdb.com/media/rm2532687872/tt1772264?ref_=tt_ov_i#">oficjalny plakat</a>, a nie trailer, zawiera tak dosadny i wyraźny spoiler. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nawet doskonała oprawa i nieźle napisany scenariusz blednie jednak w obliczu gry aktorskiej, którą prezentują gwiazdy produkcji. Główny bohater, chociaż zagrany więcej niż poprawnie przez Jima Strugessa, bynajmniej nie jest w tym przypadku najciekawszą postacią. Na wyżyny geniuszu aktorskiego wspina się bez wątpienia Ben Kingsley, który wcielił się w Silasa Lamba, szaleńca podającego się za doktora szpitala. Jego rola przyćmiła kunszt odtwórczy kolejnych aktorów, o których warto wspomnieć: Davida Thewlisa (znanego z roli Lupina w Harrym Potterza, a który tutaj wcielił się w rolę wyjątkowo groźnego mordercy), Kate Beckinsale (w której niewiele zostało zadziorności, z jakiej znać ją mógł widz oglądający kwadrlogię Underworld - w Stonehearst wciela się bowiem w dość zdystansowaną ofiarę objawów histerii) oraz Michealu Cainie (któremu przyszło zagrać prawdziwego dyrektora szpitala, a który na ekranie niestety nie gościł tak długo, jak zapewne wszyscy by chcieli). Scenariusz zapewnił wyżej wspomnianym tuzom krwiste, wiarygodne role - w ten sposób widz oglądają interakcję nawet trzecioplanowych postaci nie nudzi się ani przez moment. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: large;"><object class="BLOGGER-youtube-video" classid="clsid:D27CDB6E-AE6D-11cf-96B8-444553540000" codebase="http://download.macromedia.com/pub/shockwave/cabs/flash/swflash.cab#version=6,0,40,0" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/YyknBTm_YyM/0.jpg" height="266" width="320"><param name="movie" value="https://youtube.googleapis.com/v/YyknBTm_YyM&source=uds" /><param name="bgcolor" value="#FFFFFF" /><param name="allowFullScreen" value="true" /><embed width="320" height="266" src="https://youtube.googleapis.com/v/YyknBTm_YyM&source=uds" type="application/x-shockwave-flash" allowfullscreen="true"></embed></object></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Stonehearst Asylum nie stanowi wiernej ekranizacji opowiadania Poe - ale też nie stara się nią być. Co więcej, nie jestem przekonany, czy kino w ogóle byłoby w stanie taką ekranizację udźwignąć, podobnie jak wątpię, czy poradziłoby sobie z Lovecraftem. Mimo to film z całą pewnością przypadnie do gustu fanom Edgara przez wzgląd na swój gotycki, umiarkowanie mroczny nastrój. Obraz opowiada spójną, ciekawą historię zakończoną plot twistem, a gdzieś w tle fabuły pobrzmiewają echa krytyki wobec tego, jak traktowani byli pacjenci zakładów psychiatrycznych w XIX wieku. Bardzo dobre aktorstwo przykuwa uwagę widza do tego, co dzieje się na ekranie, a świetna scenografia i muzyka dopełniają kunsztownej całości. I nawet szczęśliwe zakończenie, na które niestety zdecydowali się twórcy, w tym przypadku nieszczególnie rozbija spójną narrację obrazu, który powinien stanowić ciekawą alternatywę na spędzenie zimowego wieczoru dla każdego, kto potrafi docenić niezły thriller ubogacony doskonałą grą aktorską i klimatem znanym z opowiadań Edgara Allana Poe. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-15242992590342301272014-11-30T18:27:00.000+01:002014-11-30T23:00:15.291+01:00Motyw szalonego naukowca - stworzyciela życia<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHxSgOX05wS0W2iq87tGWeUyZbTpvCyrqFcLKDv29cC-X6kP1iW1y-GssMJ5XBNLSrL2MWmO9U6wfICNmSOmLwgFlJAzxPCorXG4XV9c0LEUK0zv72oPNpwq3IRlGRC27LDxBWwKtn2OO4/s1600/madscience.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjHxSgOX05wS0W2iq87tGWeUyZbTpvCyrqFcLKDv29cC-X6kP1iW1y-GssMJ5XBNLSrL2MWmO9U6wfICNmSOmLwgFlJAzxPCorXG4XV9c0LEUK0zv72oPNpwq3IRlGRC27LDxBWwKtn2OO4/s1600/madscience.png" /></a></div>
<b style="color: #999999; text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><br /></span></b>
<b style="color: #999999; text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Wśród licznych motywów występujących w literaturze fantastycznej jeden jest szczególnie bliski mojemu sercu - mowa oczywiście (oczywiście, bo przecież tytuł posta jest dla każdego doskonale widoczny) o toposie szalonego naukowca, ze szczególnym uwzględnieniem tych, którzy mieli okazję dzięki swojemu szaleństwu powołać do istnienia inteligentne stworzenie. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to motyw raczej niezmienny, warto powiedzieć na jego temat kilka słów. Albo, w tym konkretnym przypadku, kilka słów napisać. </span></b><br />
<div>
<span style="font-size: large;"></span><br />
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Do dziś pamiętam pierwsze opowiadanie Lovecrafta, które przeczytałem, a które stało się przyczynkiem do tego, że zacząłem wczytywać się w Kinga czy, czego do dziś żałuję, Mastertona. <i>Zimno</i>, bo o nim mowa, opowiadało o tajemniczym mężczyźnie, którego umiejętności lekarskie szły w parze z szaleństwem. I chociaż o tworzeniu życia nie było w tym przypadku mowy, <i>Zimno </i>porusza zagadnienie przekroczenia bariery śmierci. Realizuje przy tym motyw naukowca - wariata, który - co można stwierdzić na podstawie najbardziej znanych (pop)kulturowych źródeł - pozostaje w gruncie rzeczy niezmienny. </span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Podstawą do omówienia tematu jest <i>Frankenstein</i>, którego podtytuł zdradza wiele cech przewodnich motywu; <i>Współczesny Prometeusz</i>. Warto przypomnieć, iż Prometeusz według mitologii jest tym, który stworzył człowieka, ale również zatroszczył się o niego i sprzeciwił w imię jego dobra bogom. Podstawy mitu stały się dla Shelley pewnym kamieniem węgielnym, na którym wybudowała później swoje literackie dzieło, zresztą w oparciu o senny koszmar. Rolę doktora Frankensteina i Prometeusza tyle samo różni co dzieli. Obaj starali się stworzyć życie, ale tylko jeden dysponował mocą sprawczą, która umożliwiała mu zrobienie tego od zera. Rzucenie wyzwania bogom wydaje sie w tym przypadku być cechą wspólną, przynajmniej do momentu, do którego nie zwróci się uwagę na motywy, które powodowały tymi dwiema postaciami - Prometeusz zbuntował się i poświęcił dla dobra ludzi, których stworzył, a Frankenstein o wszystkich ludziach prócz swojego Dzieła. Ostatecznie różni ich również stosunek do swojej pracy; tylko szalony naukowiec porzuca swoje dzieci, co można uznać (biorąc pod uwagę podejście autorki do tematu religii) za dość ciekawą metaforę stosunków na linii Bóg Stwórca - Dzieło. </span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<object class="BLOGGER-youtube-video" classid="clsid:D27CDB6E-AE6D-11cf-96B8-444553540000" codebase="http://download.macromedia.com/pub/shockwave/cabs/flash/swflash.cab#version=6,0,40,0" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/YDXOioU_OKM/0.jpg" height="266" width="320"><param name="movie" value="https://youtube.googleapis.com/v/YDXOioU_OKM&source=uds" /><param name="bgcolor" value="#FFFFFF" /><param name="allowFullScreen" value="true" /><embed width="320" height="266" src="https://youtube.googleapis.com/v/YDXOioU_OKM&source=uds" type="application/x-shockwave-flash" allowfullscreen="true"></embed></object></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #cc0000;">No dobra, może Zajęczego Twórcę nie do końca można nazwać szalonym naukowcem, ale z całą pewnością tworzy jakieś istnienie. Piękna animacja - chociaż moim zdaniem wyjątkowo pesymistyczna w swoim wydźwięku. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wyżej przedstawione przykłady pozwalają na zauważenie pewnych prawidłowości: po pierwsze, stworzenie człowieka w mitologiach świata przypisuje się najczęściej istotom boskim (lub: nadludzkim), a sposób przedstawienia człowieka jako stwórcy jest wyraźną próbą odcięcia się od takiej wizji kreacji - motyw szalonego naukowca najczęściej ukazuje człowieka jako buntownika wobec praw boskich, lub chociaż praw natury. Po drugie, naukowiec bardzo rzadko - jeśli kiedykolwiek - podejmuje się odpowiedzialności za swoje dzieło. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Tą pierwszą cechę można zaobserwować na przykładzie kilku znanych przykładów, takich jak chociażby <i>Wyspa doktora Moreau</i>. Moreau przeprowadzał swoje eksperymenty w imię naukowej ciekawości, jako próba zaspokojenia swoich ambicji, w zasadzie tylko po to, by sprawdzić czy może. Nie nadawał życia nieożywionym obiektom ani nie wskrzeszał zmarłych - za pomocą wiwisekcji odtwarzał jednak zwierzęta na podobieństwo ludzi. To, w jaki sposób brał odpowiedzialność za swoje dzieło, realizuje również motyw sprzeciwienia się Bogu. Moreu, za pomocą prawa nadanego swoim zwierzoludziom, sam uchodził w ich oczach za bożka - przynajmniej do pewnego momentu...</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Obydwie wyżej wspomniane cechy realizują się również w lovecraftowskim <i>Herbert West - Reanimator</i>. Nie może to dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że jest to tak naprawdę parodia dzieła Shelley, napisana w wyjątkowo pulpowym stylu. Sam Lovecraft nie wydawał się być zadowolony z opowiadania i wyraźnie irytowało go to, że powstawało ono jako opowieść w częściach, publikowana w odcinkach w gazecie. Trudno nie zgodzić się z opinią Joshiego, że <i>Herbert West</i> to opowiadanie (delikatnie to ujmując) kiepskie. Mimo to, topos szalonego naukowca jest w nim świetnie odrysowany: West tworzy życie (podobnie jak Victor Frankenstein) z martwych ciał i nie bierze za nie odpowiedzialności. Przerażają go istoty które stworzył, bo (tak jak Monstrum Frankensteina) nie są idealne, wydają się być groteskowym krzywym odbiciem człowieka. Istotom Westa brakuje jednak tego, co miało Monstrum. Mowa o delikatnej naturze i wewnętrznym pięknie, którego jego twórca nie dostrzegł. Dlatego łatwo jest zrozumieć decyzję Westa, który ucieka od efektów swoich eksperymentów. Podobnie jednak jak u Shelley potwory znajdują sposób, by dotrzeć do stwórcy, który je porzucił. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Motyw szalonego naukowca nie zamyka się jednak na horrorze i jego pochodnych - biorąc pod uwagę fakt, że z założenia ociera się o gatunek fikcji naukowej, nie trudno jest znaleźć filmy czy książki sf, które podejmują się zrealizowania tego motywu. W tym jednak przypadku kreowanie życia bardzo często wykracza poza wskrzeszanie martwych ciał - na scenę wkraczają efekty eksperymentów literackich czy sztuczne inteligencje. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Najlepszym przykładem odrzucenia odpowiedzialności za stworzone istoty będzie w tym przypadku twórczość Asimova. Opowiadanie <i>Sny Robota</i>, wchodzące w skład jego licznych opowiadań o "trzech prawach robotyki" nie przedstawia nam postaci szalonego naukowca - odpowiedzialność za stworzenie sztucznej inteligencji jest w nim zbiorowa, rozbita na nienazwanych naukowców, którzy nie dopuszczają do wykroczenia robotów poza obszar zakodowanych w nich trzech praw. Robot, który zaczyna śnić o tym, że prawa nie istnieją, a roboty powstaną zostaje w jednej chwili unicestwiony. Ciekawe jest to, że opowiadanie bardzo dobrze podsumowuje lęki, które gromadzą się dziś w ludziach - teoria Singularity, przepowiadająca unicestwienie ludzkości przez sztuczną inteligencję, co jakiś czas odświeżana jest w mediach za sprawą kolejnych naukowych autorytetów, które przestrzegają przed próbą powołania sztucznych inteligencji do istnienia. Przykłady robotycznych Frankensteinów mnożą się - jednym z takich doktorów jest ludzkość w trylogii <i>Matrix</i>, która sama ściągnęła na siebie wojnę ze stworzonymi przez siebie androidami. Idąc dalej należy wspomnieć o (średnio udanej) <i>A.I. </i>Spielberga, która również odpowiedzialność za stworzoną istotę przekłada na ogół ludzkości. Warto dodać, że chęć stworzenia myślącej maszyny ciężko jest argumentować czymkolwiek więcej, niż kompleksem Boga. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<object class="BLOGGER-youtube-video" classid="clsid:D27CDB6E-AE6D-11cf-96B8-444553540000" codebase="http://download.macromedia.com/pub/shockwave/cabs/flash/swflash.cab#version=6,0,40,0" data-thumbnail-src="https://ytimg.googleusercontent.com/vi/RkB56z_8nck/0.jpg" height="266" width="320"><param name="movie" value="https://youtube.googleapis.com/v/RkB56z_8nck&source=uds" /><param name="bgcolor" value="#FFFFFF" /><param name="allowFullScreen" value="true" /><embed width="320" height="266" src="https://youtube.googleapis.com/v/RkB56z_8nck&source=uds" type="application/x-shockwave-flash" allowfullscreen="true"></embed></object></div>
<div style="text-align: center;">
<span style="color: #cc0000;">Tu już trochę bardziej klasycznie. Argument z autorytetu: teledysk nominowany do Konkursu Wideoklipów na Camerimage 2009. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jeśli chodzi o przykłady z zakresu mutantów genetycznych, ciężko jest znaleźć utwór, który można by uznać za nadający się do obejrzenia/przeczytania. Topos realizuje chociażby <i>Obcy: Przebudzenie</i> (warto dodać, że historie o Obcym - zarówno te komiksowe jak i filmowe - to kopalnia postaci szalonych naukowców) w którym obserwujemy wyniki krzyżowania ludzkiego dna z dna Obcego, a potem odrzucenie stworzonej istoty przez jego (prawie) matkę Ripley, IV część Obego nie zyskała jednak zbyt przychylnych recenzji. Podobnie sprawa ma się z <i>Istotą</i>, w której para naukowców tworzy sobie inteligentną krzyżówkę genetyczną, która potem staje się obiektem ich seksualnych dewiacji a w ostatnich scenach filmu... zmienia płeć. Reszta jest milczeniem. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Od utartego - co potwierdzają powyższe przykłądy - motywu odchodzi się wyjątkowo rzadko, jeśli wcale. Ostatnie podejście do próby odświeżenia toposu miał chyba <i>Penny Dreadful</i>, serial, którego Victor Frankenstein faktycznie zajął się stworzoną przez siebie istotą, Proteuszem, z miłością i pasja prezentując mu świat i przystosowując go do niego. Bardzo szybko okazało się jednak, że Proteusz nie jest pierwszym eksperymentem doktora, a jego przywiązanie do istoty nacechowane jest chęcią zadośćuczynienia, oryginalne monstrum zostało bowiem przez naukowca porzucone, zgodnie z literackim pierwowzorem. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Motyw szalonego naukowca - stworzyciela życia można uznać za bardzo dobrą metaforę zachowań ludzkich na linii człowiek - bóg oraz dziecko - ojciec. Współczesna psychologia stosunkowo dużo mówi o okresie dojrzewania, w którym syn często dąży do starcia ze swoim rodzicielem - w przypadku toposu jest to przeniesione na relacje istoty i stwórcy, ale również bunt przeciwko bogu realizuje w pewien sposób tę psychologiczną teorię, jeśli pomiędzy słowem Bóg i Ojciec postawi się znak równości. W dziełach fikcji naukowej motyw ten odzwierciedla najczęściej ludzką obawę przed tym, co sami możemy stworzyć - a według wielu jest to obawa uzasadniona.</span></div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-26311117650394953202014-11-26T11:15:00.000+01:002014-11-30T16:57:49.678+01:00Skup się na jednym, czyli na czym (tylko) pisać<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9dgC6D5Yccqt-97APjM3pD9D_Q6QiI-g7UICHOElr46rOuteXiONCKdmf13ZsMqqmdgbtV35vjs2wO9c4pue9jWH5MUQpXnPB444SC_t675ikt6f7Y8BtzMMrA-w0VYCICr2Jb_8QpcwD/s1600/machina.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj9dgC6D5Yccqt-97APjM3pD9D_Q6QiI-g7UICHOElr46rOuteXiONCKdmf13ZsMqqmdgbtV35vjs2wO9c4pue9jWH5MUQpXnPB444SC_t675ikt6f7Y8BtzMMrA-w0VYCICr2Jb_8QpcwD/s1600/machina.png" /></a></div>
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Wszystko zaczyna się od zaparzenia kawy, ewentualnie herbaty. Do tego dochodzi pierwszy głód, który trzeba zagłuszyć cukrem - więc ciastko ląduje na talerzyku, a talerzyk na biurku. Potem otwieram arkusz bloggera, klikam na tworzenie nowego posta i wpatruję się w niezbrukaną biel, która w ciągu kolejnych dwóch godzin powinna zaczernić się treścią. Dwóch godzin, bo taki stawiam sobie deadline, żeby zabić lenistwo i oszukać siebie, że umiem coś zrobić na czas. Ale przecież nie pisze się wsłuchanym w ciszę, więc jeszcze muzyka, którą trzeba ułożyć, może jeszcze sprawdzić fb, odpisać na maila, a w międzyczasie, dla rozgrzewki, zagrać szybką partię w tę czy inną mobę...</b></span></div>
<a name='more'></a><br />
<span style="font-size: large;"></span><br />
<div style="text-align: justify;">
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Sprytny Czytacz domyśli się do tej pory o czym traktować będzie ten tekst (nie, żeby sugerował to tytuł). Tak, tak, chodzi o szczególny problem, z którym borykają się wszyscy, którym brak odpowiedniego samozaparcia, a którzy mimo to próbują wydajnie pisać - problem ze skupieniem uwagi na jednym zadaniu. Sądzę, że w mniejszym lub większym stopniu dopada on każdego, kto przygotowuje się do napisania tekstu dłuższego niż strona A4. I chociaż ciężką pracą da się w sobie wyrobić każdy nawyk - w końcu człowiek to zupełnie sprytne zwierzę, które uczy się sztuczek szybciej niż pies - ja postanowiłem poszukać drogi nakoło i rozejrzeć się za narzędziem, które umożliwi mi skupienie się tylko i wyłącznie na jednym zagadnieniu: pisaniu.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: x-large;">To nie będzie spójny tekst</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: x-large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jakoś na naste urodziny dostałem maszynę do pisania. Ktoś, kto w tym wieku otrzymuje podobne narzędzie ma przed sobą tylko dwa wybory: zostać grafomanem albo blogerem. Z dwojga złego wybrałem to drugie, chociaż po jakimś czasie okazało się, że wbrew pozorom nie były to wzajemnie wykluczające się opcje.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Pomimo, że nie mogę powiedzieć, bym w tamtych latach w jakikolwiek sposób szkolił swój warsztat, eksperymentowanie z maszyną nauczyło mnie jednej rzeczy - im prostsze narzędzie, tym łatwiej się pisze. Brak dostępu do internetu, rozbijających skupienie aplikacji i multizadaniowości którą gwarantuje pecet, działa zbawiennie na tempo pracy. Mimo to maszyny do pisania są do pewnego stopnia reliktem dawnych czasów, na który mogą sobie pozwolić jedynie ci, których stać na sekretarki (które później przepiszą cały tekst do komputera), lub ci, którzy mają za dużo czasu (i mogą zrobić to sami). Nie jestem jedyną osobą, która poszukiwała zamiennika - maszyny do pisania na miarę XXI wieku; jakiś czas temu na Blogerzy Brainsztormują rozgorzała (no, może to zbyt duże słowo...) dyskusja na temat narzędzi mobilnych służących tylko i wyłącznie do pisania. Wśród dość zabawnych, chociaż nieszczególnie pomocnych komentarzy polecających długopisy, znalazł się jeden, który wspominał o starusieńkich wordprocessorach, których w latach '90 używano jako zamiennika dla maszyn, najczęściej w szkołach podstawowych lub pracach biurowych. Pomimo tego, że dziś te jednostki nie mogą być przez rzemieślnika słowa pisanego uznawane za wygodne narzędzia, znaleźli się ludzie, którzy zauważyli dobre strony odejścia od urządzeń wielozadaniowych.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: x-large;">We need to go deeper</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: x-large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Dziś word processory to niewiele więcej niż narzędzie aktywizujące uczniów, posiadających problemy z nauką - dysleksję, dysortografię itp. Świetnie sprawdzają się (lub, do niedawna sprawdzały, biorąc pod uwagę fakt, że w dzisiejszych czasach większość szkół na zachodzie decyduje się jednak na tablety/laptopy) w pracy z niepełnosprawnymi. Można jednak uznać, iż przywiązani do tego typu urządzeń są jedynie tradycjonaliści. Najpopularniejsze modele (Alphasmart, którego różne wersje pojawiały się w sklepach jeszcze po 2000 roku) cechowały się niewielkim ekranem monochromatycznym, na którym można było zmieścić zaledwie kilka linijek tekstu - w tym przypadku nawet pełnowymiarowa klawiatura nie rekompensowała małego wyświetlacza. Wyjątkiem od tej reguły stał się model Alphasmart Dana, który w wersji podstawowej (to jest pozbawionej wifi) można kupić na ebayu w granicy 30 dolarów. W tej cenie otrzymujemy urządzenie pracujące na Palm OS (co sugeruje możliwość używania polskich znaków), dotykowym ekranem (przydatnym do zaznaczania części tekstu), wifi, większy ekran. Na ten moment jest to jedna z najlepszych opcji dla każdego, kto chce skupić się tylko na pisaniu...</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.deborahsutton.co.uk/wp-content/uploads/2014/05/dana-alphasmart-e1400256032270.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.deborahsutton.co.uk/wp-content/uploads/2014/05/dana-alphasmart-e1400256032270.jpg" height="300" width="400" /></a></div>
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">...bo w zasadzie Dana nie posiada konkurencji. Jasne, istnieją inne modele word processorów (jak Forte czy Fusion) ale brak dużego ekranu w zasadzie deklasuje je w przedbiegach. W ciągu następnych dziesięciu lat od pojawienia się Dany na rynku technologia znacząco poszła do przodu, do niedawna nikt jednak nie wpadł na pomysł, by próbować przywrócić erę word processorów. Trzeba przyznać, że chęć wydania pieniędzy na coś, co ma spełniać jedynie możliwie najprostszą funkcję może się wydać każdemu, kto nie pisał dłuższych tekstów, dziwna. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Pomimo tego znalazło się kilka innych, dość nowatorskich rozwiązań dla pisarzy, którzy chcą się skupić na tworzeniu treści. Z pomocą dla tych, którzy są absolutnymi sentymentalistami, przywiązanymi do tradycji, przyszły smartpeny - o ile pierwsze z modeli tych długopisów zapisywały tworzony tekst w formie zdigitalizowanej, o tyle ich najnowsze wersje mogą pochwalić się funkcją translacji tekstu odręcznego na tekstu "komputerowy", co jest ogromną zaletą (na tyle dużą, że tylko zdrowy rozsądek, który nakazuje mi odłożyć w czasie wydanie 700 złotych na rzecz niekoniecznie mi niezbędną, powstrzymuje mnie od nabycia smartpena). Za o wiele mniejszą kwotę można nabyć notatniki Whitelines, o których niedawno <a href="http://tattwa.pl/2014/11/wczoraj-dzis.html">pisała Tattwa</a>, a które we współpracy z odpowiednią aplikacją działają jak wysokiej jakości skaner do odręcznych notatek, rysunków, diagramów. Patent o tyle fajny, iż możliwości jego wykorzystania są naprawdę ogromne (chociażby w bez - marketingu; wreszcie można posłać komuś prawdziwy list... mailem, albo skomentować wpis odręczną notatką), jest jednak zupełnie nieprzydatny dla kogoś, kto będzie próbował skomponować cokolwiek dłuższego, niż stronicowy tekst, bo o funkcji translacji pisma odręcznego do formy zdigitalizowanej można w tym przypadku zapomnieć. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nie lepiej sprawa ma się z translatorami mowa/pismo. Doskonalony od lat system google nie jest na tyle dokładny, by poradzić sobie z dłuższą notatką, a co dopiero mówić o tekście o objętości kilkunastu (czy kilkuset) stron. Odpowiednie programy rzecz jasna istnieją - ich koszt jest jednak na tyle duży, by przeciętny Kowalski mógł zapomnieć o ich zakupie. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W ciągu najbliższych kilku miesięcy na rynku zadebiutuje jeszcze jedno narzędzie, które może zadowolić wszystkich, którzy nie potrafią skupić swojej uwagi na pracy z komputerem czy tabletem. Mowa o <a href="http://hemingwrite.com/">Hemingwrite</a>, nietypowej hybrydzie maszyny do pisania z ekranem e-ink. Działająca na firmowym sofcie ma wspierać różne języki świata, a stworzone prace bezpośrednio wrzucać w chmurę poprzez połączenie z Evernote czy Google Docs. Charakteryzująca się świetnym dizajnem maszyna do pisania (w wersji 2.0) budzi pewne nadzieje - martwi jednak to, czy twórcy poradzą sobie z problemami, jakie może przynieść wykorzystanie technologii e-ink, która jak wiadomo ma spore problemy z prędkością odświeżania. Edytowanie tekstu na niewielkim (sześć cali) ekranie, który w dodatku wolno reaguje, może być męczące. Obawy budzi również cena - jak na razie dowiedziałem się jedynie, że "nie przekroczy ona 500$". Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie oznacza to, że cena będzie oscylować wyjątkowo blisko tej górnej granicy, bo nie wydaje mi się, by wielu chętnych chciało zdecydować się na urządzenie tego typu, które kosztuje tyle, co niezły netbook/tablet ze stacją dokującą. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://hemingwrite.com/wp-content/uploads/2014/10/top_render_annotated.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://hemingwrite.com/wp-content/uploads/2014/10/top_render_annotated.png" height="320" width="400" /></a></div>
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Konkluzja? Nasuwa się jedna. W ostatnich latach coraz więcej mówi się o tym, że nasza koncentracja spada, przynajmniej wśród użytkowników internetu. Najczęściej odnosi się te słowa do tego, że przestajemy sobie radzić z czytaniem długich tekstów. Jeśli spojrzy się na długość przeciętnego newsa (albo na to, ile sekund wystarczy przypadkowemu uu żeby przejrzeć artykuł), faktycznie można uznać, że coś w tym jest. Nikt jednak nie pisze o tym, że wraz ze spadkiem koncentracji przy czytaniu dłuższych form, spada również umiejętność kreowania dłuższych tekstów - czy może raczej tworzenie ich w krótkim czasie, bez przerw, bez odrywania się od monitora. A przecież biorąc pod uwagę to, że na rynku wciąż pojawiają się coraz to nowe urządzenia, które mają na celu zminimalizować wpływ czynników mogących odwracać uwagę od pisania, jest to problem nie tylko garstki osób. Problem, na temat którego pojawia się wyjątkowo mało publikacji. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">PS. Od jakiegoś czasu w Japonii trwa moda na o - powieści smsowe. Skrótowe, pełne emotikonek, pisane na i dla posiadaczy telefonów komórkowych. Część z nich podobno nawet ekranizują. Chyba nie chcę doczekać dnia, kiedy ta moda dotrze do Europy. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">PS2: Chyba, że to eksperyment. Taki jak te jednozdaniowe horrory/smutne historie. Wiecie, co może przerazić ostatniego człowieka na ziemi, prawda? </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-25259218951120596012014-11-16T19:39:00.000+01:002014-11-17T16:06:42.821+01:00Przebudzenie - Lovecraft 2.0<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9yENZoKn6xfWICfiHRaZ0oqk4nJtLaVeG3Dt96CCdMQWfGrI-1yOHcBiawd6Bo-q6kJcoLZ_AR7Tkdjaqyu8-Zdayjz33se1Swp13lg-kUZ-Qhyphenhyphen35ze485sTq26Cvm9ZqpPpZ2E8fx07k/s1600/Przebudzenie.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9yENZoKn6xfWICfiHRaZ0oqk4nJtLaVeG3Dt96CCdMQWfGrI-1yOHcBiawd6Bo-q6kJcoLZ_AR7Tkdjaqyu8-Zdayjz33se1Swp13lg-kUZ-Qhyphenhyphen35ze485sTq26Cvm9ZqpPpZ2E8fx07k/s1600/Przebudzenie.png" /></a></div>
<b style="color: #999999; text-align: justify;"><span style="font-size: large;"><br /></span></b>
<b style="color: #999999; text-align: justify;"><span style="font-size: large;">Tegoroczny listopad to dobry miesiąc dla każdego fana horroru: za kilka dni ukaże się <i>Teatr Grottesco</i> Ligottiego, kilkanaście dni temu miały premierę <i>Kryształy Czasu</i>, które - co wnoszę po licznych fragmentach udostępnionych w sieci - sprawiają, że włos jeży się na głowie najbardziej odpornym czytelnikom. Przy tak silnej konkurencji moją cierpliwość wystawiało na próbę oczekiwanie na jeszcze jedną premierę, której wypatrywałem od dłuższego czasu. Mowa rzecz jasna o <i>Przebudzeniu</i> - najnowszej powieści Stephena Kinga.</span></b><br />
<span style="font-size: large;"></span><br />
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<span style="font-size: large; text-align: justify;">Od jakiegoś - dość długiego - czasu mówi się o tym, że King się skończył. Że to co najlepsze, dawno już za nim. Wreszcie, że to grafoman. Do tych ostatnich zarzutów król współczesnego horroru odniósł się kiedyś w dość ironicznym, charakterystycznym dla siebie stylu: pisząc o tym, że miano grafomana krytycy przyznają każdemu, kto sprzedaje się w takim nakładzie jak on. Chociaż większość tych zarzutów nie ma pokrycie w rzeczywistości, trzeba jednak stwierdzić z całą stanowczością, że King faktycznie bywa nierówny. Złożyć można to na karb tego, że stara się wciąż eksperymentować: pisząc nie tylko horror, ale i dzieła w gatunach, w których nie zawsze się sprawdza, takie jak thrillery czy kryminały. Mimo tego pisarz nigdy nie spada poniżej pewnego określonego, dość wysokiego poziomu. Poziomu, który reprezentuje również </span><span style="text-align: justify;"><i><span style="font-size: large;">Przebudzenie</span></i></span><span style="font-size: large; text-align: justify;">.</span><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: x-large;"><b>Coś się stało</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Mistrz horroru odmalowuje przed czytelnikiem historię w dobrze już znanym stylu, skupiając się nie tyle na samych wydarzeniach, co na postaciach oraz łączących ich relacjach. Więź, która nawiązuje się pomiędzy Jamiem Mortonem, a wielebnym Charlesem Jacobsem w chwili, kiedy ten pierwszy jest jeszcze dzieckiem, jest tak naprawdę główną osią przedstawionej historii. King (co dla fanów twórczości pisarza nie będzie zaskoczeniem) nie spieszy się, rozpisując tworzony świat. 500 stron lektury to w zasadzie przekrój życia Mortona - mówiący o jego dzieciństwie, związkach z rodziną, wreszcie o pierwszym (i kolejnych) spotkaniach z wielebnym, któremu z każdym kolejnym spotkaniem bliżej do archetypu Tesla/Nyarlathotep o którym pisałem wcześniej. Czytając pierwsze rozdziały odnosi się wrażenie znane każdemu, kto kiedykolwiek obcował z książkami SK: na pozór nie dzieje się w nich nic przerażającego, próżno doszukiwać się w nich grozy tak charakterystycznej dla gatunku. Ta iluzja normalności jednak szybko znika, kiedy niewielkim amerykańskim miasteczkiem wstrząsa tragedia, która odbije się na każdym z bohaterów. Wstrząs, w szczególności dotkliwy dla wielebnego Jacobsa, stanowi jednocześnie przebudzenie horroru i koszmarów, które od tego momentu pchać będą akcję naprzód, wprost do (w założeniu) wstrząsającego punktu kulminacyjnego. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://stephenking1sts.com/wp-content/uploads/Revival_pl_PL.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://stephenking1sts.com/wp-content/uploads/Revival_pl_PL.jpg" height="400" width="280" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Za niewątpliwy plus lektury można uznać świetne tempo prowadzenia fabuły do przodu. Tym razem King wydaje się nie odwlekać nieuniknionego. Oczywiście kto inny mógłby pomysł Króla zamknąć w przydługim opowiadaniu, jednak 500 stron książki to moim zdaniem odpowiednia objętość dla opisania historii w sposób, który wybrał sobie Stephen King - skupiając się na psychologii postaci, starając się sprawić, by były jak najbardziej rzeczywiste, co rzecz jasna do pewnego stopnia udaje mu się osiągnąć, gdyż zarówno Morton, jak i wpisujący się w ramy szalonego naukowca Jacobs są naprawdę interesującymi bohaterami. W <i>Przebudzeniu</i> niewiele jest dłużyzn, które mogą znudzić czytelnika, tym bardziej, że opowieść toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w czasie których każda z postaci swoje przechodzi - co widać po ich kolejnych spotkaniach, oddzielonych od siebie długimi latami. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Skłamałem, a przynajmniej nie powiedziałem całej prawdy. Fakt, początkowe rozdziały nie wiele noszą w sobie strachu, jedynie go zapowiadają. Czytelnik świadomy (to jest zapoznany z klasyką gatunku i innymi dziełami Kinga) może jednak poczuć dreszcz strachu na plecach jeszcze zanim wczyta się w pierwsze słowa fabuły. Zapowiedzią niewysłowionego horroru będzie bowiem dedykacja, poświęconym geniuszom opowieści grozy, takim jak Lovecraft, czy (wyszczególniony w morzu nazwisk) Arthur Machen, autor świetnego <i>Wielkiego Boga Pana</i>. Mówiąc krótko, morze odniesień które można znaleźć w <i>Przebudzeniu</i> będzie gratką dla każdego, kto zapoznał się z twórczością innych gigantów gatunku. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Z drugiej jednak strony podobna wiedza może być przekleństwem. Za największy minus najnowszej powieści Kinga można bowiem uznać to, że jest to powtórzenie znanych i łatwych do rozpoznania motywów, klisz. Odniesienia do Lovecrafta, które można znaleźć w książce nie są - same w sobie - problemem. Wspomnienie o <i>De Vermis Mysteriis</i> czy istotach stworzonych przez Samotnika z Providence również do nich nie należy, jak i sama kompozycja książki, czy tematyka, wydaje mi się bowiem, że <i>Przebudzenie</i>, to najbardziej lovecraftowska książka jaką King napisał - gdyby tylko HPL skupiał się na psychologii postaci, z całą pewnością mógłby napisać coś podobnego do najnowszej powieści SK. Martwi jednak to, że naturę grozy, którą King stara się ujawnić dopiero na samym końcu książki, czytelnik może poznać o wiele, wiele wcześniej. Fascynacja wielebnego Jacobsa "tajemną elektrycznością", jego fiksacja na punkcie życia i śmierci, odwrócenie od Boga... Wszystko to zwiastuje jego próbę przejrzenia, w takiej lub innej formie, przez zasłonę nieuchronnego, jakim jest śmierć, która spotyka każdego człowieka. Polemika z chrześcijańską wizją zaświatów również nie wypada na tyle zaskakująco jak powinna, szczególnie, jeśli czytało się komiks <i>Necronauts</i> - który również nawiązuje do twórczości Lovecrafta, przedstawiając koncepcję identyczną koncepcję zaświatów, co King w swoim <i>Przebudzeniu</i>. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Z tego punktu widzenia <i>Przebudzenie</i> należy uznać za eksperyment, próbę rozliczenia się z inspiracjami, które wpływają na każdego pisarza. Dla czytelnika, który nie zna Kinga, zakończenie może się okazać nie do końca zrozumiałe. Dla kogoś, kto wczytuje się w słowa spisane przez klasyków gatunku powieść może być (do pewnego stopnia) powtórką z rozrywki. W najlepszej sytuacji są chyba ci, którzy dość dobrze znają dorobek Stephena, ignorując przy tym innych twórców literatury grozy. Książka nie będzie ich razić odtworzonymi motywami, a znajomość <i>Mrocznej Wieży</i> czy <i>To</i> może pomóc w rozszyfrowaniu zakończenia. Jednak mimo wszystkich wymienionych wad nie oceniałbym <i>Przebudzenia</i> jako jednej ze słabszych książek Kinga - nadal pozostaje ono wartościową, dość zajmującą lekturą, od której ciężko się oderwać nawet, jeśli przewidzi się naturę zakończenia. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: x-large;"><b>Maturin jest martwy</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Od czasu, kiedy miałem okazję rozmawiać ze znajomym na temat <i>To</i>, który był wyraźnie niezadowolony z zakończenia, którego nie zrozumiał (w wyniku nieznajomości innych dzieł Kinga), staram się zawsze analizować każdą książkę Króla odnosząc ją do całego stworzonego przez niego uniwersum. Nie inaczej było w przypadku <i>Przebudzenia</i>, które skłoniło mnie do kilku wyjątkowo ciekawych wniosków...</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #cc0000; font-size: large;">Czy muszę pisać, jak wiele spoilerów dotyczących zarówno <i>Przebudzenia</i> jak i innych dzieł Kinga będą zawierały następne akapity? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W ostatnich rozdziałach powieści Jacobs za pomocą swojej "energii elektrycznej" sięga poza zasłonę śmierci, by dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie. W rytuale niezwykle podobnym do tego, który czytelnik znać może z <i>Frankensteina</i> Shelley, wskrzesza niedawno zmarłą kobietę. Od tego momentu sprawy przybierają obrót szczególnie ciekawy dla czytelnika zapoznanego z twórczością SK. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJs-d6ISZGVBcxme2sS35YZMw16qC0Q3Ir8qA-Dehk9BqFDwIUE52EBwzjk1y2-Nagpu2rEF3Z6iM2Q6QA22OSxYa-Tq9G2kzI_du4kdlRXftLzZnBG37Eshm9NtmZrDFX8cXzJtWGjYKz/s1600/Stephen-King-Flowchart-FINAL.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiJs-d6ISZGVBcxme2sS35YZMw16qC0Q3Ir8qA-Dehk9BqFDwIUE52EBwzjk1y2-Nagpu2rEF3Z6iM2Q6QA22OSxYa-Tq9G2kzI_du4kdlRXftLzZnBG37Eshm9NtmZrDFX8cXzJtWGjYKz/s1600/Stephen-King-Flowchart-FINAL.jpg" height="640" width="424" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Za niematerialnymi drzwiami, które obrastają martwym już bluszczem czeka Matka. To co można odczytać z tego zdania wydaje się być bardzo powiązane z cyklem <i>Mrocznej Wieży</i> oraz <i>To</i>. Słowa, które To wypowiadało do Billy'ego mówiły o martwym Żółwiu, Maturinie, który strzegł jednego z promieni utrzymujących <i>Mroczną Wieżę</i>, centrum światów. Jego śmierć miała swoje konsekwencje, chociażby w osłabieniu promienia, który podtrzymywał Mroczną Wieże i uniemożliwiał jego zawalenie. Czym był bluszcz? W tym przypadku można odczytać go jako metaforę kolejnego promienia, który upadł, doprowadzając do tego, że Drzwi można było otworzyć. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nieco później Jacobs i Morton dowiadują się, co czeka na ludzi w zaświatach - wieczna niewola, uciemiężenie przez rasę owadopodobnych istot pod niebem, na którym brakuje gwiazd: ich miejsce zajmują dziury w firmamencie, za którymi plugawią się Wielkie Bóstwa, doskonale znane z kart Lovecrafta, ale i dzieł Kinga. Rzecz w tym, że u Króla nazwa Wielkich Bóstw przypada więcej niż jednej klasie istot: Wielkimi nazywano zarówno starą rasę humanoidalnych istot, która zniszczyła świat rewolwerowca w <i>Mrocznej Wieży</i>, jak również istoty kryjące się w przestrzeni nazywanej Todash, zdecydowanie bliższe lovecraftowskim Wielkim Przedwiecznym. Można jednak przypuszczać, że zarówno jedni jak i drudzy Wielcy Bogowie są ze sobą powiązani: chociażby przez fakt, jak często kojarzeni są z pajęczym kształtem. Karmazynowy Król, syn jednej z humanoidalnych Wielkich najczęściej przedstawiany był właśnie jako pająk, lub pajęcza hybryda, podobnie jak jego dziecko, Mordred. To, które zamieszkiwało przestrzeń nazywaną Todash (która z dużą dozą prawdopodobieństwa była tym, co widzieli Morton i Jacobs) również wizualizowało się w pajęczej formie. Matka, stwór którego przywołali bohaterowie Przebudzenia, również posiadało pajęcze odnóże. Wnioski? Niemalże pewnym jest, że Matka oraz Wielcy Bogowie przedstawieni w najnowszej książce Kinga to istoty zamieszkujące Todash, lub być może Prim. Matka - co przyznam, jest sporą nadinterpretacją - może być istotą, która powiła samego Karmazynowego Króla. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Rozważania na temat faktycznego znaczenia <i>Przebudzenia</i> dla całego uniwersum są jednak szczególnie trudne właśnie przez wzgląd na to, że pokrewieństwo (czy może jego brak) pomiędzy jednymi Wielkimi Bogami a drugimi nie jest jasne. Ci humanoidalni otworzyli drzwi do Todash, przestrzeni pomiędzy światami (w której również mieszkają Wielcy), oraz wypuścili na świat Prim, przedwieczny chaos, z którego pochodziła Karmazynowa Królowa, również określana wyżej wspomnianym mianem. W związku z tym być może zasadnym jest zakładać, że zarówno jedni jak i drudzy Wielcy Bogowie to jedno i to samo - tyle, że w różnej formie i w różnym okresie, czasem zachowujący ludzką formę, a czasem nie. Jakkolwiek nie byłoby naprawdę, powyższe rozważania w sposób jasny ukazują, jak wielką frajdę może sprawić lektura <i>Przebudzenia</i> komuś, kto miał okazję wcześniej przeczytać chociażby kilka(naście) innych książek Kinga. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-84195286678027665342014-11-02T10:15:00.000+01:002014-12-11T12:58:41.361+01:00Tartan - jeszcze błędny rycerz<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfaL8no2f-Tfah3TVPITfacEi1XCfd7b30WQov11paOigqu4jE70FOb48vBfJoZwru5c_PBoEi0_yJZYt7YpuaCFn-M3t8zSflhELMZbSsmelljWwGoa9A7kJ5ZqByASD4HHgPqj2dqq6j/s1600/tartannowy.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgfaL8no2f-Tfah3TVPITfacEi1XCfd7b30WQov11paOigqu4jE70FOb48vBfJoZwru5c_PBoEi0_yJZYt7YpuaCFn-M3t8zSflhELMZbSsmelljWwGoa9A7kJ5ZqByASD4HHgPqj2dqq6j/s1600/tartannowy.png" /></a><span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Polska fantastyka od jakiegoś czasu cierpi niewysłowione katusze. Dużą winę ponoszą za to wydawcy, którzy z mojego punktu widzenia ze zbyt dużą dozą nieufności podchodzą do nowych nazwisk. W wyniku tego w kraju nad Wisłą pokutuje przekonanie (z którego niestety nie zawsze się wyrasta), że Sapkowski to w dziedzinie fantasy niekwestionowany mistrz. Całe szczęście moda na self publishing już kilka lat temu dotarła do naszego państwa, dając duże pole do popisu wszystkim tym, którym nie w smak była współpraca z wydawnictwami. Jedną z takich osób jest pisarz kryjący się pod malowniczym pseudonimem Jacob Stone, którego <i>Tartan </i>niedługo trafi do sprzedaży. </b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Umówmy się: high fantasy nie należy do najłatwiejszych gatunków, w jakich można pisać, szczególnie, jeśli chce się trafić do czytelników, którzy ukończyli już gimnazjum. To jak łatwo można popaść w przesadę w takim podtypie fantastyki, doskonale ilustruje przykład <i>Kryształów Czasu</i>, które jeszcze przed niedaleką premierą zostały uznany za kopalnię lolcontentu, a nie faktyczną lekturę. Sprawa wygląda jeszcze trudniej, kiedy książkę współtworzy się z innym autorem (Borys Volkenheim - co mówiłem o malowniczych pseudonimach?), który jest jednocześnie Mistrzem Gry, a cała historia to pisemna adaptacja kilkuletniej kampanii. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Sama próba przeniesienia sesji RPG na karty książki nie jest niczym nowym - z umiarkowanym sukcesem udało się to chociażby Marcinowi Mortce w jego <i>Karaibskiej Krucjacie</i>. Dziwi jednak fakt, że pisarz, który dopiero debiutuje na rynku, decyduje się akurat na takie rozpoczęcie swojej kariery, tym bardziej, iż to właśnie Tartanem promuje swój artystyczny pseudonim. Skoro jednak udało mi się nakreślić główne problemy, które moim zdaniem stanęły przed Jacobem Stonem przy pisaniu jego powieści, pozwolę sobie przejść do tego, jak sobie z nimi poradził.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>Tartan</i> to książka spełniająca wszystkie założenia epickiego, wysokiego fantasy. Historia tytułowego bohatera oparta jest o dość prosty, chociaż nieco urozmaicony kilkoma upadkami, motyw from zero to hero. I - biorąc pod uwagę fakt, że sam Tartan kreowany jest jako postać nieskomplikowana - nie jest to bynajmniej jej wada. Czytelnik ma okazję zapoznać się z pewnym okresem z życia wojownika w świecie, który tak naprawdę stanowi zbitek popkulturowych inspiracji Mistrza Gry. Książka opowiada o jego początkach jako ulicznika i zabijaki, tłumaczy wydarzenia, które doprowadziły do tego, że Tartan został przyjęty w poczet elitarnej formacji Gwardzistów (tak, tak, do nazw pozwolę sobie jeszcze wrócić...), opowiada o jego pierwszej i drugiej miłości, skupiając się wreszcie na militarnych podbojach bohatera. W dużym skrócie: Tartan mówi o tym wszystkim, co może przeżyć gracz podczas dobrze poprowadzonej sesji RPG w systemie krańcowo epickim.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Biorąc to wszystko pod uwagę, <i>Tartan</i> mógł być historią zwyczajnie nieudaną właśnie przez ten wzgląd - bohaterowie RPG albo umierają w najlepszym momencie (a śmierć bohatera w nieodpowiednim momencie nieczęsto stanowi zaletę książkowej opowieści), albo zwyciężają po to, by walczyć dalej. Przykład Mary Sue udowadnia jednak, że czytelnik nie lubi wcale śledzić losów wiecznych zwycięzców, z czego Jacob Stone wydaje się zdawać sobie sprawę. Wyżej wspomniane upadki herosa z całą pewnością sprawiają, że czytelnik z większą ciekawością będzie chłonął fabułę, niepewny, jak zakończą się losy postaci w świecie, w którym rozbijanie ścian przeciwnikiem i walki ze smokami to niemalże chleb powszedni. Pomimo tego (a być może właśnie ze względu na to!), że <i>Tartan</i> jest wydawniczym debiutem Stone'a, udowadnia on, że rzemiosło pisarskie nie jest mu całkowicie obce. Powieść prowadzona jest z perspektywy kilku osób, zdarzają się liczne retrospekcje a nawet coś, co jestem skłonny nazwać mini - kompozycją szkatułkową. Jakość opisów kreślonych przez pióro Stone'a stoi na odpowiednim poziomie, by móc cieszyć się światem opowieści.Wszystko to nie pozwala się nudzić przy poznawaniu bohatera oraz przeżywaniu jego przygód, ale...</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: center;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbmVgb6pjfLSyHsTZp7hcgraUKPZ_exEKX65IAuOZMLr58pNfxYpIqDPu3fdypJvqJKPFpzlOn45yXFqOq8pHUe3YRCt1Bxca0l8SJcKeVcp5vC7EWHeH2kEQsv2ecBQh8D9V9OG3z_h_e/s1600/Ok%C5%82adka+Done+1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgbmVgb6pjfLSyHsTZp7hcgraUKPZ_exEKX65IAuOZMLr58pNfxYpIqDPu3fdypJvqJKPFpzlOn45yXFqOq8pHUe3YRCt1Bxca0l8SJcKeVcp5vC7EWHeH2kEQsv2ecBQh8D9V9OG3z_h_e/s1600/Ok%C5%82adka+Done+1.jpg" height="400" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nie da się ukryć, że książka posiada również liczne wady. Przede wszystkim to selfpub - braki w odpowiedniej korekcie widać na pierwszy rzut oka, chociaż nie będą one być może tak rażące dla kogoś, kto nie czytał książki z zamiarem jej recenzowania. Wysyp nieprawidłowo rozmieszczonych przecinków, czy nieliczne powtórzenia to coś, co trzeba zaakceptować, jeśli chce się lekturą Tartana cieszyć. Drugą poważną wadą jest utarte powielanie schematów, tak charakterystycznych dla powieści tego gatunku - chodzi między innymi o nazewnictwo (tu nawet nazwy surowców pisane są wielką literą!), czy pogubienie w rozbuchanych realiach świata. Tu dochodzimy do trzeciego i moim zdaniem najpoważniejszego mankamentu książki. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nie wiem, ilu czytelników zwraca uwagę na niuanse takie, jak logika świata stworzonego. Ilu tak naprawdę zastanawia się nad tym, jakie motywacje pchają poszczególne postacie do przodu, albo nad tym, czy ich decyzje są naprawdę przemyślane? Wydaje mi się, że tak naprawdę niewielu - chciałbym jednak wierzyć w to, że jest ich o wiele więcej. Do dziś pamiętam, jak za dzieciaka w którymś tomie <i>Eragona</i> natknąłem się na fragment, który opisywał Starcie Z Ważnym Przeciwnikiem. Bohater walczył, dzielnie stłukł Złego na kwaśne jabłko, a potem dał mu odlecieć. Czemu go nie dobił? Bo ZAPOMNIAŁ, że ma przy sobie amulet, który x czasu ładował mocą. Jako czytelnik poczułem się wtedy cholernie oszukany - i coś się we mnie przestawiło, bo zacząłem uważniej śledzić wypaczenia tego typu. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Błąd tego kalibru zdarza się w książce tylko raz - kiedy potężny dowódca Gildii Zabójców, Zyron, decyduje się zabić Tartana, by pozbyć się go z miasta Barbarois. Z powodów, których nie chcę zdradzać, nie jest to dla Zyrona najmilsza decyzja; wolałby zachować Tartana przy życiu (o czym czytelnik zostaje poinformowany w stosownym fragmencie rozdziału) i wykorzystać inny sposób, by się go pozbyć, nie ma jednak - jak karze się wierzyć czytelnikowi - takiej możliwości. Dlatego decyduje się na podjęcie odpowiednich kroków i... Nie wysyła swoich zabójców, którzy mają najlepsze szanse, by cicho i sprawnie zlikwidować bohatera. Wynajmuje niemalże przypadkową postać, która nie dość, że nie zabija bohatera wskutek swojej głupoty, to jeszcze naraża na szwank jedną z najważniejszych osób w całym mieście... A potem okazuje się, że o wszystko zostaje obwiniony Tartan, w wyniku czego obłożony Klątwą Zapomnienia główny bohater musi opuścić Barbarois. Co najważniejsze dla czytelnika, żaden z fragmentów nie sugeruje, że Zyron jest opóźniony, czy zwyczajnie głupi. Autor karze nam wierzyć w potęgę i siłę mistrza Gildii Zabójców, który nie dość, że podejmuje idiotyczną decyzję, to jeszcze jakimś cudem pomija w swoim rozumowaniu to, że Klątwa Zapomnienia mogłaby być niezłą alternatywą dla morderstwa, którego przecież podobno nie chciał popełniać. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Co najważniejsze: podejrzewam, że takie rozwinięcie zdarzeń to błąd Mistrz Gry, który zdarza się przecież nawet najlepszym. Historię Tartana znałem zanim jeszcze przeczytałem powieść Stone'a, gdyż jako współgracz miałem okazję za nią zakulisowo wpływać - dlatego wiem, że autor pominął, zamienił kolejnością czy całkowicie usunął niektóre fragmenty sesji tak, by działały przeniesione na medium, jakim jest książka. Jest to bardzo dobra decyzja, ale tym bardziej dziwi fakt, że zdecydował się zachować tak irytujące wątki, jak ten wspomniany wyżej, czy zabiegi, które określić można tylko mianem Boga w Maszynie (np. kiedy Tartan walczy z przeciwnikiem, z którym nie ma szans wygrać i nagle dzieje się COŚ). Tego typu zagrania z całą pewnością są dozwolone na sesji - ale już niekoniecznie w lekturze. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Będąc osobą, która wcześniej wiedziała, jak toczą się losy Tartana, ciężko jest powiedzieć mi, czy książka będzie w stanie przykuć uwagę odbiorcy, zaciekawić go. Równie trudno jest mi ocenić, czy Tartan stanowiłby dla mnie bohatera atrakcyjnego, takiego, którego przygody chciałbym śledzić - wydaje mi się jednak, że jego moralna niejednoznaczność przesądziłaby o tym, że dałbym mu szansę. Podkreślić trzeba, że fabuła opowieści rozplanowana jest dość dobrze, zmierzają miarowo w stronę punktu kulminacyjnego, którym jest ogromna i zaskakująco dobrze opisana bitwa. Samo zakończenie książki może być dla czytelnika dość dużym zaskoczeniem i jedną z jej najważniejszych zalet, gdyż w tym miejscu z całą pewnością odchodzi ona od powielania klisz.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ostatecznie mam nadzieję, że przyjdzie mi przeczytać jeszcze inną pozycję Stone'a. Tartan nie pozwolił mi być może jednoznacznie ocenić umiejętności pisarskich autora, ale dość pozytywnie nastroił na przyszłość czytelniczą, którą jeszcze do niedawna - za sprawą fragmentów wspomnianych <i>Kryształów Czasu</i> - widziałem w wyjątkowo czarnych barwach, być może przekonując również do selfpubów, w które do dziś ciężko mi do końca uwierzyć. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-80038459121228803102014-10-22T23:58:00.002+02:002014-10-23T00:02:11.171+02:00Łańcuszki a świadomość popkulturowa<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhsjQM9Py3pgbcq-Mg2WFLv-sJh7MyaxnRxWbsEOXfSwnYRdkomDkE4ELXDi0VZj6j_RLEXOD3KYYxsXm8m5kPeBtS3VZw08Zkk-HSATnI-xrjo8u3_Li76XU2G0xx8tBjM43Jt_sGBDeN/s1600/%C5%82a%C5%84cuszki.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhsjQM9Py3pgbcq-Mg2WFLv-sJh7MyaxnRxWbsEOXfSwnYRdkomDkE4ELXDi0VZj6j_RLEXOD3KYYxsXm8m5kPeBtS3VZw08Zkk-HSATnI-xrjo8u3_Li76XU2G0xx8tBjM43Jt_sGBDeN/s1600/%C5%82a%C5%84cuszki.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b><br /></b></span>
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Moda ma to do siebie, że odchodzi równie szybko, co się pojawia - i to w zasadzie wszystko co o niej wiem. Postanowiłem jednak nie marnotrawić strzępków swej cennej wiedzy, gdyż stanowią one wspaniały punkt wyjścia do rozważań poświęconych trendowi, który niedawno przewinął się przez facebooka. Mowa o kolejnych wersjach popkulturowych łańcuszków, którym na kilka tygodni udało się zdominować tablice nawet największych kulturalnych malkontentów, tym samym udowadniając kilka ciekawych faktów.</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Już jakiś czas temu ktoś (zabijcie mnie, jeśli pamiętam kto) napisał, że facebook z dużą dozą prawdopodobieństwa może zastąpić blogi. Czytając podobne przypuszczenia nie byłem przekonany o ich prawdziwości, biorąc jednak pod uwagę przykłady jakich dostarczyło mi łańcuszkowe szaleństwo muszę chyba zrewidować swe poglądy. Lektura tablic upstrzonych wypowiedziami na tematy takie jak "książki/muzyka/filmy/chińskie bajki/niepotrzebne skreślić, które najbardziej na ciebie wpłynęły" dostarczyła mi wielu wrażeń i skłoniła do pewnych przemyśleń, nie tylko w zakresie wcześniejszego stwierdzenia dotyczącego przyszłości blogosfery.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Stawianie znaku równości pomiędzy facebookową tablicą a blogiem to być może jeszcze zbyt prędkie posunięcie, ale faktem jest, że zaskakująco wiele odpowiedzi na niewątpliwie ważkie kulturowe pytania dotyczące ulubionych tytułów znalazło sobie miejsce również na blogach. Nie zrozumcie mnie źle - to nawet warte docenienie. Zawsze lepszy taki zapychacz, niż nieszczęsny książkowy stosik czy najlepsze kolędy na okres jesienno - zimowy, tym bardziej, że wszystkie toplisty przyciągają znaczące rzesze czytelników (tak przynajmniej głosi plotka) i podbijają statystyki. Dodatkowo popkulturowe łańcuszki stanowią sposób na zapoznanie Czytacza z osobą piszącego, bo przecież "po tytułach czytanych książek ich poznacie". Jakby tego było mało, łańcuszki wydają się ewoluować, budując potencjał dla nieco mniej oklepanych, bardziej unikatowych wpisów: z tematów takich jak ulubione piosenki przerzucają się na zdecydowanie ciekawsze pytania, takie jak te o najlepiej wykreowane fikcyjne rzeczywistości. Trzeba jednak przyznać, że w przypadku aktywności internetowej tego typu różnica między blogiem a rzeczywiście facebookiem zamazuje się. Możliwość dodawania wpisów na tyle długich, by móc uznać je za artykuły, już o czymś przecież świadczy. Cholera, widziałem książkowe recenzje krótsze niż to, co niektórzy wypisywali w ramach łańcuszków na swoich profilach! (A ten fakt można z kolei wykorzystać w niedawnym sporze dotyczącym blogów książkowych...).</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Co jednak zdziwiło mnie zdecydowanie bardziej niż przeplatanie się płaszczyzn blogosfery i facebooka w tak nieoczekiwany sposób, to ukłucie zazdrości które pojawiło się we mnie podczas lektury popkulturowych łańcuszków. Zazdrości w stosunku do wszystkich tych, którzy okazali się być tak szalenie popkulturowo poukładani.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wiecie, przeczytałem w swoim życiu ileś tam książek. Ostatnio chciałem to sobie nawet zaokrąglić, policzyć, tak dla siebie samego, żeby wiedzieć, do jakiej liczby się zbliżyłem - bo wciąż ufam w to, że na jedną napisaną stronę powinno przypadać sto przeczytanych. Może to kwestia tego, że miałbym z czego wybierać, ale jestem pewien, że nie potrafiłbym w pełni szczerze odpowiedzieć na pytanie o dziesięć ulubionych książek. Dajcie spokój, dziesięć? Tyle tomów to ma Mroczna Wieża, że o Diunie nie wspomnę. Problem może zanika w przypadku dzieł kultury takich jak komiks, czy gry komputerowe, ale przecież nie znika całkowicie. Nawet jeśli wiem, że wśród dziesięciu najlepszych komiksów które czytałem znalazłby się Sandman i Kaznodzieja, skąd pomysł, że byłbym w stanie uszeregować te tytuły w kolejności od najlepszych, do najgorszych. Podobnie sprawa ma się z grami - na mojej liście top10 najpewniej znalazłby się Planscape, ale nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, na którym miejscu i jak wyglądałaby reszta takiego - rozciągniętego na dziesięć miejsc - podium.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ciężko wyciągnąć z tego jakiekolwiek wnioski - być może to, że nie potrafię takiego zestawienia stworzyć, świadczy tylko i wyłącznie o moim niezdecydowaniu. Z jednej strony fakt powstawania takich list może świadczyć o małej kulturowej świadomości osób, które bawią się w podobne łańcuszki - z drugiej wręcz odwrotnie. Skreślić elektronicznym piórem listę ulubionych piosenek to rzecz prosta, jeśli się nad nią zbyt długo nie zastanawiać, nie pozwalając sobie na chwilę dłuższego namysłu: napisać kilka słów o tym, czemu akurat takie piosenki się wybrało, no, to już inna sprawa. A właśnie tego typu posty miałem okazję czytać ostatnimi czasy, to jest - poparte argumentami, świadczące o przemyśleniu sprawy, co przecież wyraźnie dobrze świadczy o (pop)kulturowej świadomości autora! </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span>
<span style="font-size: large;">Istnieje również jeszcze jedna możliwość: to łańcuszek sam w sobie stanowi proste, ale efektywne ćwiczenie umiejętności interpretowania dzieł kultury przez pryzmat swojego gustu. Gdyby tak było, znaczyłoby to, że facebook zaczął nagle działać jako bardzo ciekawe narzędzi kulturowo - korepetycyjne. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W obliczu tak zadziwiającego fenomenu, jakim są rozprzestrzeniające się łańcuszki, mój pesymizm schodzi na drugi plan, gdyż zaczyna istnieć realne prawdopodobieństwo, iż ludzie, których bym o to nie podejrzewał (tak zwany "ogół") radzi sobie - w takim, czy innym stopniu - z analizą kultury popularnej. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<br />Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-42563786837472104952014-10-15T01:39:00.002+02:002014-10-15T01:56:29.953+02:00Serialowe pierwszaki - DC Comics<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBCMBZLEnzbVevgB6fI-Na1EExoKJ0zX6NjQssVNSgROOmmM0mfoHf9_UtLlbW1nNUteclgEzOo30Cnz_p0-aNj7m9QT2DHKZyz_su5jNqQHcs2hKZlgssp3z3U84CeZ9OeuDdDNhS75mK/s1600/seriale.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBCMBZLEnzbVevgB6fI-Na1EExoKJ0zX6NjQssVNSgROOmmM0mfoHf9_UtLlbW1nNUteclgEzOo30Cnz_p0-aNj7m9QT2DHKZyz_su5jNqQHcs2hKZlgssp3z3U84CeZ9OeuDdDNhS75mK/s1600/seriale.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Musiałem rozpisać to sobie na kartce, żeby być pewnym, że nie pomyliłem się w obliczeniach - tego sezonu zadebiutowały aż trzy seriale umieszczone w uniwersum DC Comics. Przeliczyłem wszystko raz jeszcze razem z moimi podręcznymi matematykami, których umiejętności rachowania stoją na zdecydowanie wyższym poziomie niż moje własne i otrzymałem szalenie niepokojące dane. Ze wspomnianych wcześniej seriali żaden nie będzie nawiązywał do kinowego uniwersum tworzonego przez DC, a tylko jeden do wcześniej powstałego projektu, który z całą pewnością jest dobrze znany fanom komiksowych ekranizacji.</b></span></div>
<div>
<span style="font-size: large;"></span><br />
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Seriale o których mowa to oczywiście <i>The Flash</i> (rozgrywający się w tym samym świecie co <i>Arrow</i>), <i>Gotham</i> i <i>Constantine</i>. Co ciekawe każdy z nich jest produkcją zdecydowanie odmienną od reszty, a przynajmniej takie wnioski można wysnuć po premierze pierwszych odcinków, które premierę miały nie tak dawno temu. </span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><i>The Flash</i> zapowiada się na nieszczęście najbardziej sztampowo. Biorąc pod uwagę fakt, że <i>Arrow</i> znudził mnie ciągłymi rozterkami głównego bohatera i nie przebrnąłem nawet przez pierwszy jego sezon, nie jestem pewien, czy Flash da mi to czego oczekuję od serialu superbohaterskiego, tym bardziej, że pierwszy odcinek jest najzwyczajniej w świecie ograny i pozbawiony polotu. Dostajemy w nim wszystko to, czego spodziewalibyśmy się po odcinku otwierającym historię najszybszego człowieka na świecie... i w zasadzie nic więcej.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/ndvErSCLQIA?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Serialowy Barry Allen to superbohater jakich wielu. Jego szczęśliwe dzieciństwo zostaje brutalnie zniszczony przez niewyjaśnioną śmierć matki, która powoduje (nigdy nie zgadniecie), że jako dorosły już człowiek Barry ma zamiar rozwikłać dręczącą go tajemnicę. Mamy tu więc motyw poszukiwań sprawiedliwości znanych z innych obrazów, co jednak najgorsze jego przedstawienie w serialowym Flashu niczym się nie różni. Allen, podobnie jak Wayne i dziesiątki innych mścicieli, swoje życie podporządkowuje poszukiwaniom "siły", która jego matkę zabiła. W swojej życiowej nieporadności (czy to tkwiąc w głębokim friendzonie, czy spóźniając się do pracy) doskonale realizuje motyw roztrzepanego geeka, nie tak przecież odległy od postaci takich jak Peter Parker. Nawet sposób w jaki uzyskuje swe moce - w wyniku raczej nieprzemyślanego igrania z pseudonauką - ociera się o powielanie utartych już schematów. Jakby tego było mało, uważny (czy może raczej: komiksowo świadomy) widz już po pierwszych kilku scenach zdaje sobie sprawę z tego kto będzie głównym antagonistą, z którym zmierzy się bohater, a jeszcze później jest w stanie z dużą dozą prawdopodobieństwa zdemaskować jego ukrytą tożsamość. Pilot odziewa Flasha w kostium, uczy go panować nad swoją mocą, zapoznaje z Green Arrowem... Ale przeciwnika Barry'ego z kostiumu wręcz obdziera. W pierwszym odcinku sezonu zbyt wiele zostało powiedziane i zgaduję, że serial na tym ucierpi.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Niewiele (jeśli w ogóle) lepiej wypada ekranizacja kultowego komiksu <i>Hellblazer</i>. Opowieść o odpychającym (anty)bohaterze Johnie Constantinie stanowi jeden z klasyków noweli graficznych*. Wiadomo jak ma się sprawa z klasykami - większość odbiorców nie przywykła do tego, by wpisywać je w zupełnie nowe schematy. Mimo tego DC wydaje się wiedzieć lepiej, czego oczekują fani, udowadniając to wydawaniem takich potworków jak chociażby <i>Before Watchmen</i>. W kwestii samego Constantine'a wydawcy również miarowo dolewają oliwy do ognia, czego przykładem może być chociażby bardzo luźna adaptacja filmowa z 2005 roku, czy fakt, że nieszczęsnego okultystę zdecydowano się uwzględnić w New52, wcielając go w superbohaterskie szeregi, do których za diabła nie pasuje. </span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://data.freehdw.com/constantine-tv-series.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://data.freehdw.com/constantine-tv-series.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wizualnie serial prezentuje się naprawdę dobrze. Wizerunek Johna wrócił do korzeni, na stałe odżegnując się od tego, co widz miał okazję oglądać w wersji z Keanu Reevesem. Egzorcysta wydaje się znowu być sobą, zawadiackim blondynem z niedogoloną facjatą wbitym w nieodłączny płaszcz, w wiecznie rozchełstanej koszuli. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że pod względem charakteru serialowy Constantine będzie wręcz dosłowny wcieleniem oryginału, bardzo szybko okazało się jednak, że to nie do końca prawda.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Prędko pojawiły się bowiem pierwsze niepokojące informacje. Jedna z nich dotyczyła tego, że JC porzuca swój nieodłączny nałóg, atrybut, z którym jest kojarzony i który miał ogromny wpływ na jego historię - a mowa tu oczywiście o papierosie. Co najśmieszniejsze wcale nie jest tak, że serialowy bohater nie pali. Owszem, z całą pewnością to robi, gdyż w pierwszym odcinku można znaleźć scenę, w której gasi fajkę w popielniczce. Mimo to twórcy zdecydowali się nie pokazywać bohatera z papierosem w ustach. W ramach źle rozumianej poprawności politycznej zdecydowano również, że egzorcysta nie będzie biseksualistą. A przynajmniej jeszcze nie - może za jakiś czas, kiedy twórcy dorobią się cojones potrzebnych do tego, by poprawnie zekranizować komiks taki jak <i>Hellblazer</i>.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Co gorsza fabuła pierwszego odcinka nie zachwyca, podobnie jak jego realizacja. Jasne, wprowadzenie do takiej historii jest trudne, ale z całą pewnością można to było zrobić z klasą, której tu brakuje. Brakuje również klimatu, który wyróżniał komiks - zamiast ciężkiego, mrocznego nastroju deszczowej Anglii, w której coś czai się we mgle... Dostajemy <i>Supernatural</i> - na który nie mam zamiaru narzekać, ale sami wiecie... Nie tego się spodziewałem. Jest więc jakiś demon, jest też kobieta którą trzeba uratować, jest dziwny (bo nieumierający jak trzeba) Chas, zbrodnia z przeszłości, która dręczy naszego śmiałka i... Najczęściej powtarzane w tekście słowo: sztampa. Aniołom brakuje anielskości, uroku i charyzmy znanej z kart komiksu. Demony również nie zachwycają, w niczym nie odbiegając od wizji istot które mieliśmy okazję widzieć w dziesiątkach innych seriali. Tak naprawdę jedynym momentem, kiedy moje serce zabiło żywiej, była chwila w której Johnny odgonił świeżo - uratowaną - przyszłą - towarzyszkę od hełmu Doctora Fate'a, który w późniejszych odcinkach ma odegrać w serialu jakąś rolę.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło! Z perspektywy dwóch raczej miernych odcinków możemy bowiem docenić naszą łyżkę miodu w beczce dziegciu. Jest nim serial <i>Gotham</i>, który przedstawia historię tytułowego miasta z punktu widzenia młodego Jima Gordona, z czasów, kiedy nie został jeszcze komisarzem, tym samym pozwalając się zapoznać uważnemu widzowi z genezą znanych łotrów, takich jak Edward Nygma, Poison Ivy czy Pingwin. Twórcy wiedzą na co mogą sobie pozwolić - dlatego zrywają z klasycznymi opowieściami o Batmanie na tyle tylko, na ile nie zirytuje to fanów i jak na razie wychodzi im to świetnie. Zamiast spokojnego i wykastrowanego psychicznie Alfreda mamy więc postać z krwi i kości, która wchodzi w rolę opiekuna młodego Bruce'a Wayne'a, a nie tylko jego lokaja. Wspomnianego wcześniej Pingwina poznajemy jeszcze jako młodego, zżeranego ambicjami rzezimieszka, nie szefa podziemi Gotham. Podobne przykłady się mnożą, a przypuszczalnie w serialu pojawi się jeszcze wiele innych znaczących postaci. W odcinku pierwszym zaprezentowano jedynie kilka z tych, które zasługują na szczególną uwagę odbiorcy. Biorąc pod uwagę to, z jaką pieczołowitością dobrano obsadę - każdy aktor niezwykle pasuje do swojej roli, wystarczy wspomnieć wyżej wymienionych prot- i antagonistów - z niecierpliwością pozostaje czekać na resztę przyszłych bohaterów i złoczyńców. Co najciekawsze również role "dziecięce" - młody Bruce i Catwoman - nie irytują, co być może jest nie tyle zasługą ich wybitnego aktorstwa, co dokładnego rozplanowania scen. To Gordon i przestępczy półświatek grają tu główne skrzypce a rola niedoszłego Batmana schodzi na drugi plan, dlatego nie denerwują nas relacje z życia ubezwłasnowolnionego jeszcze Wayne'a.</span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.hdwallwide.com/wp-content/uploads/2014/09/gotham-hd-wallpaper-tv-shows.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.hdwallwide.com/wp-content/uploads/2014/09/gotham-hd-wallpaper-tv-shows.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Fabularnie historia być może nie zachwyca, kręcąc się dookoła morderstwa Wayne'ów, ale i tak stoi o poziom (albo pięć...) wyżej od tego, co zaprezentowano w <i>The Flash</i> i <i>Constantine</i>. Opowieść o detektywie, który stara się zaprowadzić sprawiedliwość w mieście, w którym nawet policja zżerana jest przez korupcję, to motyw nośny wielu innych historii. Gotham jednak potrafi nadrobić brak oryginalności znakomitym klimatem, który najpewniej na długo przyciągnie odbiorców do ekranów - miasto odrysowane w serialu to być może nie Sin City, ale też i nie Central City które można ujrzeć w <i>The Flash</i>. Jest odpowiednio mroczne, pasujące do standardów opowieści balansującej na pograniczu noir, a twórcy z całą pewnością wiedzą jak jego atmosferę oddać - czy to za pomocą dialogów, czy scenografii. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na koniec pozostaje mi jedynie przypomnieć o małym problemie, który - jak zaznaczyłem wcześniej - łączy wszystkie te trzy produkcje: żadna z nich nie jest umieszczona w tej samej rzeczywistości co pozostałe. W świetle tego polityka DC w sprawie spójnego uniwersum filmowego pozostaje dla mnie zagadką, której nie da się łatwo rozwiązać. Gdzieś w niedalekim sąsiedztwie Marvel wkracza w kolejną fazę swojego spowinowaconego z serialami uniwersum filmowego. Tymczasem DC wydaje się być zamknięte na jakiekolwiek nowatorskie pomysły. W chwili, w której Marvel podbija kina ekranizacją komiksu raczej nieznanego w mainstreamie - a w którym występuje kosmiczny szczur, który gada - DC stwierdza, że opowieść o Manhunterze z całą pewnością nie przyciągnęłaby widzów przed ekran. Tam gdzie Marvel stawia na rozrywkę (czasem, niestety, dość tanią) DC ucieka w patos, co raczej im nie służy, sądząc po niezłym, ale z pewnością nie wybitnym Supermanie. Wcielenie wyżej wymienionych seriali do uniwersum filmów mogłoby pomóc wydawnictwu w tworzeniu spójnej narracji, lub budować napięcie przed eventem z cyklu Infinity Crisis - bo w końcu nikt nie powiedział, że światy serialowe muszą być podstawowym światem całego międzyświecia DC. Ostatecznie wydaje się jednak, że gigantowi komiksowego świata zwyczajnie brakuje pomysłów na to, jak ściągnąć widzów do kin. Wielka szkoda, bo historie opowiadane przez DC nie odstają poziomem od tych, które prezentuje Marvel... A czasem nawet go przerastają. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">*Tak, brzydzę się tym terminem. Mimo wszystko stanowi on niezły synonim, musicie przyznać!</span></div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-56888032829879821522014-10-09T13:58:00.001+02:002014-10-09T19:19:56.760+02:00Antyutopia umysłowa<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUwc8CV_E8as-2GdVZJ1WNznblOsw06kwVBVGvV7gmq-ziy0YYn7Oi0K6VdMSTMXSovfbTJwCyRuC3GFM4JuNvxLYLXjalCJmaucmzogo0xpRZ2GLV2NjHmuBQc7a6INCrtcK_cL-vvROT/s1600/bigbro.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjUwc8CV_E8as-2GdVZJ1WNznblOsw06kwVBVGvV7gmq-ziy0YYn7Oi0K6VdMSTMXSovfbTJwCyRuC3GFM4JuNvxLYLXjalCJmaucmzogo0xpRZ2GLV2NjHmuBQc7a6INCrtcK_cL-vvROT/s1600/bigbro.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Jest kilka podgatunków fantastyki, które jako pożeracz popkulturowy upodobałem sobie szczególnie. Należy do nich między innymi urban fantasy, new weird, weird fiction, splatterpunk czy fantastyka postapokaliptyczna. Wśród nich znajduje się również ten konkretny rodzaj literatury fikcji, który realizuje motyw antyutopii. Pech chciał, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy fantastyka tego typu wraca do łask masowego odbiorcy, a na bazie popularności, którą zbudowały swym sukcesem Igrzyska Śmierci powstaje coraz więcej filmów, które zasługują jedynie na to, by możliwie szybko o nich zapomnieć. Albo obśmiać w blogowym artykule, co też zamierzam uczynić.</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ciężko powiedzieć co tak naprawdę spowodowało boom na ekranizacje utrzymane w gatunku young adult (adresowane do grupy wiekowej 13+). Wydaje mi się, że spory wpływ na taki stan rzeczy miał sukces <i>Zmierzchu</i>, książki i filmu adresowanego do raczej niewymagających, młodych i nieświadomych odbiorców. Mój wrodzony pesymizm podpowiada mi że bylejakość oryginału i jego ekranizacji przy jednoczesnym ogromnym zysku udowodniła hollywoodzkim bucom, że można napchać kiesę wyjątkowo małym kosztem, zarabiając na głupocie widzów... </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">...którzy w zasadzie sami są sobie winni. Ciężko powiedzieć, czy ominął mnie nurt YA. Z dzieciaka zaczytywałem się w Harrym Potterze, ale do dziś twierdzę, że to książka dobrze napisana, która dorasta wraz z czytelnikiem i uczy dziecko/nastolatka wielu ważnych wartości. Jednak ani zachwalany <i>Złoty Kompas</i>, ani <i>Eragon</i> nie trafił do mnie w latach mojego dzieciństwa tak, jak zrobiła to Narnia czy <i>Hobbit</i>. Dlatego też zakładam, że coś musi być nie tak z dzisiejszą młodzieżą, która daje sobie wtłaczać do głów papkę równie bezsensowną co <i>Igrzyska Śmierci</i> czy <i>Niezgodna, </i>ignorując wartości płynące z klasycznych dzieł spisanych właśnie dla nieco młodszych odbiorców. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W tym miejscu zaznaczę, że oczywiście nie miałem okazji przeczytać pierwowzorów filmów, o których piszę - dlatego nie będę się wypowiadał na temat poziomu, jaki prezentują sobą te książki. Skupić chciałem się tylko na jednym zagadnieniu, w którym zawodził każdy z obrazów, które miałem okazję oglądać niedawno: chodzi o kreowanie świata przedstawionego, jego spójność i logikę. Świat to to, co łączy zarówno <i>Igrzyska Śmierci</i> jak i <i>Niezgodną</i> oraz <i>Dawcę Pamięci</i> - zostały stworzone na podobnych zasadach w oparciu o wydarzenia z przeszłości (wojny/kataklizmy), które uformowały przyszłość całego społeczeństwa. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Widzicie, wszystkie te ponure antyutopijne czy dystopijne światy w zasadzie bronią się same, jeśli poświęci się ich stworzeniu odpowiednią ilość czasu. Osadzenie historii w uniwersum takim jak chociażby to, które zaprezentowano nam w <i>Equilibrium</i>, to naprawdę nieduży kłopot. Pomyślcie bowiem sami - co tak naprawdę składało się na sukces wspomnianego wyżej filmu akcji? Głównie świat przedstawiony oraz to, że ciężko było znaleźć w nim duże luki. Historia sama w sobie nie była przecież porywając; ot, kolejna bajka o trybiku wypadającym z postapokaliptycznej, totalitarnej machiny, który zniszczy ją od środka. To właśnie świat, jego złożoność (chociaż zbudowana z powielonych schematów!) i spójność odpowiada za ciepłe przyjęcie <i>Equilibrium</i> przez odbiorców. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na tym właśnie polu potyka się zarówno <i>Dawca Pamięci</i> jak i <i>Igrzyska</i> oraz <i>Niezgodna</i>. Nie zdziwię nikogo jeśli stwierdzę w tym miejscu, że każdy z tych filmów posiada inne wady, nie chciałbym się jednak na nich skupiać w tym tekście. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Trudno byłoby nie zacząć od najbardziej kasowego plagiatu wszech czasów - <i>Igrzysk Śmierci</i>. Twórcy filmu budują przed widzem świat ogromnego rozwarstwienia społecznego. W społeczeństwie podzielonym na odseparowane od siebie dystrykty większość ludzi skazana jest na głód i biedę, podczas gdy klasa rządząca opływa w luksusy. Jakby tego było mało, rok w rok organizuje "Igrzyska Głodowe", zabierając z każdego dystryktu po parze dzieciaków, które później na arenie walczą ze sobą na śmierć i życie, co przetrwać może tylko jeden z wybranych trybutów. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://curiositysplash.com/wp-content/uploads/2014/05/15-HD-Hunger-Games-Wallpaper-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://curiositysplash.com/wp-content/uploads/2014/05/15-HD-Hunger-Games-Wallpaper-1.jpg" height="400" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Serio? Przez 75 lat elita opycha się żarciem, a plebs zdycha z głodu w dystryktach, godząc się na to, by ich dzieciaki robiły za nowoczesnych gladiatorów, nie podejmując praktycznie żadnych działań, by zmienić aktualny stan rzeczy? Zresztą, to jeszcze nie szczyt głupoty - tak naprawdę o kpinę zakrawa to, że te kilka procent osób, które stoi na szczycie, decyduje się na taką, a nie inną politykę względem najuboższych. Jasne, nawet w świecie rzeczywistym można wymienić co najmniej kilka państw, które nie interesują się najniższą klasą społeczną swojego kraju. Zaryzykuję tutaj bardzo ogólne stwierdzenie, że aby utrzymać porządek w swoich granicach, decydują się na jedną z dwóch taktyk - posługując się charyzmatycznym, czczonym przez lud liderem oraz/lub prostym zamordyzmem. Tymczasem prezydent Panem jest postacią znienawidzoną, propaganda praktycznie nie istnieje, a ponad 90% obywateli z radością poderżnęłaby mu gardło, gdyby tylko mogła. Jeśli chodzi o siłę wojskową Panem należy dodać, że z nią również nie może być najlepiej, skoro rebelia wzniecona przez nastoletnią dziewuszkę jest w stanie (co przypuszczam, bo jakoś nie sądzę, by film tego typu miał się zakończyć porażką protagonistki) obalić rządzący reżim. Absolutnym żartem jest również poziom rozwoju technologicznego Panem - klasę rządzącą stać na potężne, zmechanizowane areny, na których występują zróżnicowane strefy klimatyczne, pola siłowe, wreszcie zdalnie sterowane zwierzęta (!) a nie stać ich na zapewnienie farm dla biedoty, by ułagodzić społeczne niepokoje? Sami widzicie, jak bardzo nie gra świat przedstawiony w filmowy Igrzyskach.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Niewiele lepiej (jeśli w ogóle) ma się sprawa w przypadku <i>Niezgodnej</i>. W zasadzie w tym przypadku nic się nie zmienia - bohaterką również jest dziewczyna, która zmieni ład antyutopijnego społeczeństwa, chociaż nic w jej charakterze tego nie zapowiada. Po drodze obowiązkowo znajdując sobie chłopaka, bo przecież co to by była za historia bez nastoletnich miłostek. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.fare-forward.com/wp-content/uploads/2014/08/divergent.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.fare-forward.com/wp-content/uploads/2014/08/divergent.jpg" height="356" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Twórcy filmu przedstawiają widzom świat, w którym społeczeństwo zostało podzielone na kasty, z których każda wypełnia inne prace. W teorii każdy dorastający członek społeczności przechodzi test, który wskazuje mu do której kasty najlepiej przynależy - ostatecznie jednak może zdecydować się na dowolny wybór, ale... Jeśli nie sprawdzi się w swojej roli ląduje na bruku jako bezkastowiec, bezdomny wyrzutek. Do tego dochodzą jeszcze Niezgodni, którzy nie pasują do żadnej kasty, ale nie tak jak bezkastowcy, tylko inaczej. Jak? Nie bardzo wiadomo. Wiadomo tylko, że "ci źli" chcą Niezgodnych likwidować. Oglądając <i>Niezgodną</i> ma się wrażenie, że to kolejna część Igrzysk, tyle, że pozbawiona... Igrzysk. W dodatku popełnia te same błędy, nie potrafiąc stworzyć wiarygodnego i działającego świata. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Już w tym momencie widać pierwsze zgrzyty. Wyobraźcie sobie sami: kto rozsądny po odbudowaniu społeczeństwa wpadłby na podobny pomysł? Podzielenie ludzi na kasty, z której jedna grupa haruje na roli, a druga... rządzi? No tak, to nie mogłoby się nie udać. Bardzo szybko pseudo - wojskowi wykorzystują taki stan rzeczy, by przeprowadzić czystkę wraz z kastą rządzącą i całkowicie przejąć władzę, przy okazji wyżynając w pień jedną z pozostałych kast i ewentualnych Niezgodnych, których nowo tworzący się reżim z niewiadomych powodów tak się obawia. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na warsztat warto również wziąć najnowszy z trzech wspomnianych filmów, <i>Dawcę Pamięci</i>. Ze wspomnianych tytułów wypada chyba najlepiej - co bynajmniej nie oznacza, że jest produkcją dobrą samą w sobie. Oparty na powtarzalnym schemacie znanym z <i>Equilibrium</i> (szczęśliwie, powojenne społeczeństwo z deficytem uczuć) rozłazi się w fabularnych szwach. </span><br />
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.pagetopremiere.com/wp-content/uploads/2014/08/Screen-Shot-2014-08-06-at-4.02.46-PM.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.pagetopremiere.com/wp-content/uploads/2014/08/Screen-Shot-2014-08-06-at-4.02.46-PM.png" height="355" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Podobnie jak w <i>Niezgodnej</i> mamy tu motyw, który decyduje o przynależności młodego bohatera do danej funkcji w społeczeństwie - w tym przypadku zostaje on wyznaczony na stanowisko osoby, która magazynuje wspomnienia przeszłości, by swoimi radami móc służyć Starszyźnie. I w ten oto sposób chłopak dowiaduje się tego, co dla reszty mieszkańców jego społeczności jest zagadką: odnajduje w sobie abstrakcyjne uczucia takie jak miłość, poznaje wspomnienia Dawcy Pamięci, zaczyna postrzegać świat takim, jakim jest... A wszystko to przez dotyk. Tak, przez dotyk. W świecie niedookreślonej, dość wysoko rozwiniętej technologicznie przyszłości wspomnienia przekazuje się dotykiem, a twórcy nawet nie starają się wytłumaczyć teorii takiego przesyłu danych. Zresztą, reżyser nie tłumaczy całej masy innych rzeczy, z których najzabawniejszą jest ta, która powoduje powrót wspomnień po przekroczeniu pola siłowego znajdującego się gdzieś za górami, za lasami. Ot, takie science - fiction bez science. W tym jednak przypadku głównym minusem filmu są bohaterowie, którzy podejmują skrajnie nielogiczne decyzje, takie jak próba rozbicia działającego społeczeństwa przez głównego protagonistę w oparciu o wspomnienia i subiektywne uczucia, które nakazują mu twierdzić, że usypianie starców i dzieci jest złe, nie pamiętając o tym, że reszta społeczności żyje przecież według nieco innych, wypranych z emocji standardów moralnych. Z drugiej jednak strony poprzedni zbieracz wspomnień nie wydaje się żywiołowo protestować przeciwko tego typu eutanazji, nawet gdy odbierają mu jego niepoprawną politycznie córkę. Szczytem wszystkiego (tj. głupoty - tej reżysera i bohatera zarazem) są sceny, w której bohater wędruje przez pustynie, góry i tundrę razem z niemowlakiem, by dojść do niemalże mitycznego pola siłowego. A wszystko to w ciągu 15 ostatnich minut filmu. Ciekaw jestem co na taką wyprawę powiedziałby Tolkien. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ostatecznie poza gatunkiem young adult powstało w ostatnim czasie jeszcze kilka filmów poruszających motyw społeczeństw antyutopijnych. Jednym z nich jest chociażby <i>Elizjum</i>, które popełnia podobne do Igrzysk błędy - rozwarstwione społeczeństwo z niedostatecznie zabezpieczoną zbrojnie kastą rządzącą, która mimo tego bagatelizuje zagrożenie płynące ze strony biedujących, stłamszonych, szykujących się do tej czy innej rebelii ludzi. Na tle wszystkich wymienionych produkcji najlepiej wypada bez wątpienia <i>Oblivion</i>, którego akcja osadzona jest w dość ciekawie skonstruowanej rzeczywistości. W tym przypadku zawodzi jednak osoba głównego antagonisty, który okazała się być zwyczajnie zbyt naiwny i łatwowierny. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ciężko jest wskazać naprawdę idealne dzieło kultury, takie, które byłoby pozbawione jakichkolwiek wad. Można jednak wymienić takie, którym udało się stworzyć spójne i logiczne światy. Należy pamiętać, że kreacja świata przedstawionego jest szczególnie ważna w przypadku pozycji, w których fabuła jest definiowana właśnie przez świata. Gdyby nie smutna rzeczywistość Panem, Katniss Everdeen nie przeżywałaby takich przygód, jakim przyszło jej stawić czoła. Sprawa ma się podobnie w przypadku bohaterów <i>Niezgodnej</i> i <i>Dawcy Pamięci</i>. Ciężko powiedzieć, czy winę za taki stan rzeczy ponosi w pełni reżyser czy scenarzysta obrazu - trzeba bowiem zauważyć, że skoro istnieje wyraźny popyt na kinową rozrywkę na tak niskim poziomie, musi istnieć również i podaż... </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-11863193606332779932014-10-04T18:44:00.000+02:002014-10-04T18:56:37.747+02:00Kto czyta blogi książkowe? <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVxREqisJRrMcH1SDpgHmGEHn3FBLulv_HqPdQZPAPZ7JO9B3S0KZyvcizyZ7VrJjjq_ETH3ERX-xEd7Yn3WIOLZfPEp9i891a8MKuJgZlD7tAW1_GxW5sdx6jXM2W4MLDY2EmoVXsYAUH/s1600/ksi%C4%85zka.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVxREqisJRrMcH1SDpgHmGEHn3FBLulv_HqPdQZPAPZ7JO9B3S0KZyvcizyZ7VrJjjq_ETH3ERX-xEd7Yn3WIOLZfPEp9i891a8MKuJgZlD7tAW1_GxW5sdx6jXM2W4MLDY2EmoVXsYAUH/s1600/ksi%C4%85zka.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #999999; font-size: large;"><br /></span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #999999; font-size: large;">Jakiś czas temu sieć obiegł artykuł, którego autorka zdecydowała się w sposób raczej jednoznaczny podsumować wady i ewentualne zalety blogosfery książkowej. Tekst <a href="http://wyborcza.pl/1,75475,16730987.html">Reckę napisałaś miodzio...</a> nie przeszedł bez echa - oprócz kilku komentarzy wyraźnie niezadowolonych czytelników powstało co najmniej parę wpisów na blogach, odwołujących się do artykułu Gazety Wyborczej. A w związku z tym, że ta konkretna część blogosfery od jakiegoś czasu przykuwa moją uwagę, postanowiłem wtrącić swoje trzy grosze.</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na samym wstępie chciałbym stwierdzić jedną rzecz - nie uważam, by tekst napisany przez Milenę Chehab można zaliczyć w poczet artykułów szczególnie udanych. Brak mu pewnej spójności, za dużo w nim niedomówień, za dużo miejsc, do których poirytowany krytyką bloger może się doczepić. Być może taki (powiem więcej: najprawdopodobniej taki) był cel tego artykułu - wywołanie małego huraganu, który zaburzy spokój kilku tysięcy dusz. Mimo to autorka przywiązuje zaskakująco małą wagę do słów, które spisuje, co można zauważyć już od pierwszego akapitu, w którym stwierdza, że reszta blogosfery ma blogerów książkowych za frajerów. Nie dziwi więc to, że blogerzy pytają: kto taki? Czy ktokolwiek kiedykolwiek głośno wypowiedział podobne słowa, wrzucił w bezkres sieci podobny komentarz? Ponadto, w tekście znalazło się sporo wyrwanych z kontekstu cytatów, które można interpretować w bardzo dowolny sposób, a co najpewniej najgorsze, w moim odczuciu skupiał się głównie na najgorszych przedstawicielach blogosfery książkowej. Z drugiej jednak strony należy uznać, że autorka przed popełnieniem artykułu wykonała dość szczegółowy reaserch, co sugerują wypowiedzi licznych blogerów i wydawnictw - a to należy uznać za niewątpliwy plus. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Problem stanowi jednak to, że jakieś 9/10 całości blogosfery książkowo - recenzenckiej to właśnie ci najgorsi. Dobrą opinię o tego typu blogosferze podtrzymują nieliczne wyjątki od reguły, które odnalazły się w niszy, rozwijając "szufladkę" i skupiając się nie tylko na suchych recenzjach, ale również na o wiele poważniejszych zagadnieniach, takich jak analiza i interpretacja omawianych dzieł. Tymczasem jednak większość stron skatalogowanych na Blogach Kulturowych to właśnie koszmarki, na których recenzje składające się z dwóch akapitów przeplatają się z tak zwanymi "stosikami". I nie dziwię się, że komuś, kto widzi n - ty blog, na którym w trzystu słowach zawarto recenzję książki kucharskiej, z której nie przygotowano ani jednego posiłku, puszczają nerwy. Niestety to większość buduje ogólne wrażenie na temat tej konkretnej niszy blogosfery, a większość jaka jest, każdy widzi.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgH3dzUZcuvSrwlwBmMMZ-liKYS0m4dzKpSKRLSiWTA8B7NyJ2MVuhi61I-R5RJGtg9peDI3GKZV-VAorbG9bjp0BNxTVTMPVq5r6B6yIj01gwlD25imJoBVDW5FiHAPhXb1cFLaWGKeVud/s1600/DSCN0021.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgH3dzUZcuvSrwlwBmMMZ-liKYS0m4dzKpSKRLSiWTA8B7NyJ2MVuhi61I-R5RJGtg9peDI3GKZV-VAorbG9bjp0BNxTVTMPVq5r6B6yIj01gwlD25imJoBVDW5FiHAPhXb1cFLaWGKeVud/s1600/DSCN0021.JPG" height="300" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-size: small;">W ramach przyciągnięcia czytelników zdecydowałem się zaprezentować mój wrześniowy stosik. Z czystym sercem polecam każdą z pokazanych na zdjęciu pozycji. </span></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Można stwierdzić więc, że problem tkwi nie tylko w niskim poziomie tekstów tworzonych przez przeważającą część blogerów książkowych, ale również w tym, jak odbierane są blogi kulturowe w ogóle. Nie można się oszukiwać - również wśród innych kategorii blogów, takich jak np. blogi modowe czy lajfstajlowe "większość" to pozycje niegodne wspomnienia. Na wierzch wybijają się jedynie blogi, które odnajdują się w realiach blogosfery, czy to za pomocą dobrych tekstów, czy innych cech. Kwestia tego, że tematy lajfstajlowe i modowe przyciągają znacznie większą rzeszę czytelników, co równoznaczne jest z tym, że blogerom, którzy je poruszają łatwiej jest dotrzeć do mas. Kultura zawsze będzie i była z tyłu, na drugim miejscu, bo tak to już jest, że ludzie wolą wiedzieć co i jak założyć na dupę żeby dobrze wyglądać, niż wczytywać się w Marqueza czy chłonąć kino Felliniego. Według statystyk, którymi straszą media, około 50% Polaków z wyższym wykształceniem przyznaje się do tego, że nie przeczytało w ciągu roku żadnej książki, a przecież ubrania nosi każdy. Jasne, nie każdy chce wyglądać dobrze - ale sami rozumiecie o co chodzi. Na co podaż będzie większa? Na teksty o książkach, które w świetle statystyk nie są zbyt popularne, czy artykuły o tym co jest modne tej jesieni? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">I chyba właśnie z tej prostej przyczyny moda i lajfstajl przyciągają większe pieniądze. Myślę jednak, ze wydawnictwa książkowe byłby w stanie nawiązywać współpracę z twórcami blogów na nieco innych zasadach, niż dawanie im książek do recenzji, gdyby widzieli w tym sens. Ile jest blogów książkowych, które przyciągają sensowną liczbę UU na miesiąc? Czy istnieją - w tej kategorii blogosfery - autorytety, które faktycznie mogłyby przyciągnąć do książki czytelników, gdyby tylko zdecydowały się na udział w kampanii reklamowej? Inwestować opłaca się tylko w ekspertów, a takich moim zdaniem w blogosferze książkowej brakuje. Dodajmy do tego wspomniane ocenianie blogów książkowych przez pryzmat najgorszych stron tego typu, a w wyniku tego otrzymamy odpowiedź na pytanie, dlaczego wydawnictwa wciąż decydują się na taką, a nie inną formę współpracy, za co nie do końca należy je winić. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">TL;DR: Jakoś nieszczególnie zabolał mnie artykuł Gazety Wyborczej. Jasne, jakościowo mógłby być o wiele lepszy, a wypowiedzi części osób powiązanych z wydawnictwami pozostawiają wiele do życzenia. Zauważa jednak dość prawdziwy problem - w blogosferze książkowej aktualnie nie ma pieniędzy, nie opłaca się tym zajmować zarobkowo. Artykuł wydaje się również sygnalizować, że dzieje się tak ze względu niskiej jakości tego typu blogów, z czym ja osobiście się zgadzam. Nie jest oczywiście tak, że nie istnieją dobre blogi kulturowe - ale nazwałbym je wyjątkami potwierdzającymi regułę. W zalewie nudnych, byle jakich tekstów, recenzji i stosików książkowych (serio, kto wymyślił tak idiotyczny zapychacz jak stosiki książkowe?) większości odbiorców nie starczy cierpliwości, by poszukiwać ekspertów, którzy prócz omówienia fabuły danej pozycji potrafią ją również celnie zanalizować i - co ważniejsze - zinterpretować. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-86074922094075465712014-09-26T17:26:00.002+02:002014-09-30T17:40:22.067+02:00Przed wyruszeniem w drogę...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE9c_ADLQUxUE41sz45bOSmwkqduGT5acAGCKB6JbrDNM-q3k6E0N5tqHOhRo1aJzj9qYQgRXp3gteW0a41NJpncy0_fzxI5xxn80ABidOAAeIcFMdKtKTQYHKThLfqyLZYzWAEuQoPgeH/s1600/przedwyruszeniemwdroge.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhE9c_ADLQUxUE41sz45bOSmwkqduGT5acAGCKB6JbrDNM-q3k6E0N5tqHOhRo1aJzj9qYQgRXp3gteW0a41NJpncy0_fzxI5xxn80ABidOAAeIcFMdKtKTQYHKThLfqyLZYzWAEuQoPgeH/s1600/przedwyruszeniemwdroge.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #999999; font-size: large;"><br /></span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><span style="color: #999999; font-size: large;">Trochę zmartwiłem się słysząc, że kolejny Karnawał Graczy Blogerów porusza tematykę drużyny. Z jednej strony jest to temat na tyle szeroki, że umożliwia napisanie czegoś dość niepowtarzalnego. Z drugiej wrzuca gracza w krąg skojarzeń powiązanych z klasycznymi grami cRPG, takimi jak <i>Planscape</i> czy <i>Baldur's Gate</i>. Trzeba jednak podkreślić, że od czasu wydania tych niezwykle udanych produkcji wiele się zmieniło: dziś drużyna to już nie tylko sprawnie napisani bohaterowie niezależni, ale również inni gracze.</span></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><span style="font-size: large;"><br /></span>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Rynek gier elektronicznych - na co z pewnością wpadliście sami, Czytacze - nie stoi w miejscu. Na całe szczęście rozwija się nie tylko grafika, ale i storytelling. Minęły już czasy, kiedy bohater fpsów był bezbarwnym, pozbawionym sumienia socjopatą, przebijającym się przez hordy demonów/kosmitów/żołnierzy. Wraz z rozwojem charakteru i zarysu psychologii postaci którą kierował gracz pojawili się również (mniej lub bardziej udani) towarzysze. W świetle tych zmian nikogo nie dziwi już fakt powstawania gier takich jak <i>Battlefield: Bad Company</i>, w których stawia się spory nacisk na towarzyszącą graczowi drużynę, pomimo tego, że gatunek first person shooter nie należy do tych, które szczególnie skupiają się na opowiadanej historii. Jednak pomimo tego, że zdarzają się wyjątki takie jak wspomniany wcześniej <i>Battlefield</i>, czy <i>Bioshock</i>, gry akcji nadal wolą pozostawiać bohatera w osamotnieniu - nawet, jeśli dają mu towarzyszy, którzy walczą z nim w ramie w ramię, są oni bezimienni, nie wnoszą nic do fabuły - tak jak przywoływani przez Ezio zabójcy, czy rebelianci z <i>Far Cry 3</i>.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ważne jest, by odnotować fakt istnienia tych pozbawionych charakteru pomocników - bo w podobną rolę wchodzą bardzo często gracze. O ile w produkcjach opartych o model gry co-op dowiadujemy się czegoś o każdym z bohaterów (czego przykładem mogą być cut - scenki z <i>Gears of War</i>, opowiadające o życiowych dylematach nieustraszonych obrońców Ziemi), o tyle w produkcjach mmo przychodzi nam bardzo często wcielić się w postacie pozbawione indywidualnej historii, wykonujące te same zadania co cała reszta i w ten sposób kreujące swoją wirtualną opowieść. Z tego powodu ciężko nazwać pełnoprawnym towarzyszem postać gracza, który wraz z nami przebija się przez zadania stawiane przed nim przez twórców danego tytułu.</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Prawdziwa postać towarzysza musi spełniać jedną śmiertelnie ważną rolę - ubogacać zarówno świat jak i fabułę, w sposób znany właśnie z klasycznych, wielowątkowych produkcji rpg. Oczywiście, w przypadku gier multiplayer taki efekt ciężko jest osiągnąć - gracze ubogacają naszą rozgrywkę głównie swoimi osobowościami, odniesieniami do świata realnego, a nie świata gry. Krótko mówiąc - brakuje gier, w których można by wcielić się w rolę postaci, którą gramy i animować ją nie tylko za pomocą klawiatury i myszki, ale również słów i powziętych decyzji. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Tak, zdaję sobie sprawę, że powoli zaczyna to brzmieć jak marzenie nerda, ale z drugiej strony jest to również analiza problemu. Co to za gra role - playing, jeśli wcielamy się w postać przygotowaną dla nas przez twórców gry, na której losy w zasadzie nie możemy wpłynąć? A skoro nie możemy wpłynąć na jej losy, to jak mamy tworzyć barwną i poszerzającą horyzonty świata przedstawionego drużynę? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Z podobnego założenia wyszli wszyscy ci, którzy od dawien dawna bawią się na serwerach rpg, które umożliwiają pełne wcielenie się w postać. Z reguły są to pirackie serwery działające w oparciu o znane i grywalne tytuły - takie jak <i>GTA</i> czy WoW. Swoją drogą, to ciekawe, że do produkcji, którą określa się mianem gry mmorpg powstają... serwery rpg. Charakteryzują się one pewną umownością zasad, co nie czyni z nich - w moim odczuciu - produkcji pełnoprawnych. Z całą jednak pewnością stworzone tam z innymi graczami drużyny o wiele bliższe są rpgowym założeniom, gdyż faktycznie rozbudowują fabułę, którą w tym przypadku tworzą sami gracze. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Podobnie sprawa ma się z grami z gatunku play by chat i play by forum, opierającymi się o zaprogramowaną mechanikę rozgrywki. Sama idea podobnych "produkcji" jest dosyć ciekawa - o ile w klasycznej grze w rolę postaci wchodzi się za pomocą słowa mówionego, o tyle tutaj mamy do czynienia ze słowem pisanym. Gracze opisują więc swoje akcje i decyzje, a system mechaniczny czuwa nad przebiegiem walki czy odwiedzaniem lokacji. Liczni admini i mistrzowie gry dbają o budowanie spójnego świata i ciekawej linii fabularnej. I znów: w grach tego typu model drużyny realizuje się doskonale, gdyż oprócz interakcji na polu gracz - gracz mamy również możliwość wejścia w złożoną interakcję na polu postać - postać. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Ostatecznie jednak warto stwierdzić, że prócz drużyn "fabularnych" istnieją również drużyny, nazwijmy to, "sportowe". W tym przypadku również wchodzimy w interakcję z innym graczem, a nie postacią - npcem (no, chyba że akurat gramy z botem), ale definicja naszej drużyny, jej przeznaczenie, zdecydowanie się zmienia. Mowa tutaj o grach moba (LoL, DotA), teamowych strzelaninach (jak TF2) czy rtsach z rozbudowanym trybem multiplayer. W tym przypadku problem fabuły schodzi na dalszy plan, a drużyna zostaje zawiązana miedzy graczami, którzy starają się jak najlepiej wypełniać przypisane im role - czy to tanka, czy damage dealera. W oparciu o swoje umiejętności tworzą zgraną formację, podobną tym, które znamy z całkiem realnych rozgrywek sportowych, w których każdy członek teamu w jakiś sposób uzupełnia całą resztę. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W ramach podsumowania: zdałem sobie sprawę, jak bardzo nietrafne jest określenie rpg w odniesieniu do gier mmo. Owszem, w coś się tam w nich wcielamy, najczęściej wchodząc w przyciasne fabularne buciszcza, które przygotowali nam twórcy. Każdy, kto kiedykolwiek grał w papierowe rpg wie, że to za mało, o wiele za mało. Dlatego też z nadzieją spoglądam w przyszłość, licząc na to, że wcześniej czy później ktoś stworzy (niekoniecznie wysokobudżetowy) projekt, w którym sprawne animowanie postaci za pomocą kontrolerów połączy się z możliwością jej odgrywania za pomocą słowa pisane. Że przygody będą kreowane na bieżąco przez dziesiątki obecnych w grze MG, a gracz faktycznie będzie mógł zebrać drużynę, a nie grupę pozbawionych charakteru kopii bohatera, którym gra. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Na koniec Dem, wyjątkowo celny i pasujący do dzisiejszego wpisu. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/bv4X55jPJtY?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-55947710475132269092014-09-04T23:46:00.000+02:002014-09-05T19:19:39.628+02:00Karnawał Blogowy #2<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQJFAnZteiDG1hY0tUEQDWBT4C7rlnbO75Uy2OC_W2OxrcJ7X8sdV0psmlckWOA6Eb7wQ55hsW2s_0FT4hWazIwerYf5EkHp0yH7ekIP-TixGC6L57BNgW2iLv_pmvFXv4i2T-MzXonMMd/s1600/maska.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQJFAnZteiDG1hY0tUEQDWBT4C7rlnbO75Uy2OC_W2OxrcJ7X8sdV0psmlckWOA6Eb7wQ55hsW2s_0FT4hWazIwerYf5EkHp0yH7ekIP-TixGC6L57BNgW2iLv_pmvFXv4i2T-MzXonMMd/s1600/maska.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b><br /></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Nie zdążyłem się jeszcze porządnie rozpisać, a już sierpień dobiegł końca. W jego ślady prędko idą wakacje, których brak niedługo boleśnie odczują studenci. Czas pędzi bowiem nieubłaganie, a poniższy wpis jest tego niewątpliwym dowodem! Ten zbiegi złych okoliczności nie powstrzymały jednak szeregu niezwykłych ludzi, których poświęcenie oraz oddanie sprawie zaowocowało powstaniem kilku naprawdę dobrych artykułów, obok których nie można przejść obojętnie.</b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"></span></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Tak, tak, zgadliście: niniejszym prezentuję kolejny już Karnawał Blogowy, w którym zauważam, że niżej wymienieni odwalili w zeszłym miesiącu kawał... ciekawej roboty. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://panoptykon.blogspot.com/2014/08/szkic-superpatriots-vs-japanazis-komiks.html">Pan Optykon - Superpatriots vs. Japanazis</a> - interesujący tekst dotyczący roli komiksu superbohaterskiego w okresie II WŚ. Pytanie za sto punktów (a nóż - widelec autor mi odpowie): czy tylko mi nie działa system komentarzy? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://czasnakomiks.blogspot.com/2014/08/multiversity-1.html">Czas na komiks - Multiversity #1</a> - minirecenzja najnowszego komiksowego dziecka Granta Morrisona, połączona z autorskim komentarzem. Tekst ważny głównie z tego względu, że zeszyt tak obłędny jak Multiversity warto popularyzować na każdy możliwy sposób. Aż się boję, co twórcy przygotują na drugi numer... </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://zpopk.pl/czego-sie-dzis-nauczylismy-czyli-dobry-dalek.html#more-7382">Zwierz Popkulturalny - Czego się dziś nauczyliśmy czyli Dobry Dalek</a> - szukałem tekstu, który upewni mnie w tym, że nie warto wracać do Doctora Who. Na nieszczęście trafiłem na spisany piórem Zwierza artykuł dotyczący kolejnego Doktora i... Chyba znów dam mu szansę. Kto wie, może serial spoważniał i dostarczy mi tych emocji, których od niego oczekuję? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://wiedzmanaorbicie.pl/power-rangers-rpm-get-in-gear/">Wiedźma na Orbicie - Power Rangers RPM, get in gear!</a> - ten wpis doprowadził mnie do rozdwojenia jaźni. Z jednej strony chciałem obśmiać ideę gloryfikowania serialu Power Rangers (a przynajmniej - tej konkretnej odsłony), z drugiej powstrzymywałem się od sięgnięcia po produkcję i chwalenia Wiedźmy pod niebiosa za tak dokładną analizę tematu. Ostatecznie, targany wewnętrznym konfliktem tragicznym, postanowiłem zwyczajnie napomknąć o artykule Wiedźmy w Karnawale. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://chaosintheboardworld.blogspot.com/2014/08/dodatki-do-gier-planszowych-hit-czy-kit.html">Chaos in the Board World - Dodatki do gier planszowych - hit czy kit?</a> - w tym przypadku wydaje mi się, że streszczanie o czym traktuje artykuł nie ma większego sensu. Starczy wspomnieć, iż porusza dość ważny problem, patrząc na niego z kilku różnych perspektyw. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://tattwa.pl/2014/08/szorty-kulturalne-vol-sci-fi-dobre-sci-fi-zle.html">Tattwa - Szorty kulturalne vol. 23</a> - w poprzednim Karnawale Tattwa obiecała mi tekst w którym krytycznym okiem spogląda na sf. Tattwo, ja dalej na ten tekst czekam. Właśnie na taki, jak ze wstępu - oceniający gatunek przez pryzmat nie kilku produkcji filmowych, a właśnie wybitnych książkowych klasyków! Tymczasem cieszę się z tego, co mam. Co nie znaczy, że się z tym zgadzam... </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><a href="http://fanbojizycie.wordpress.com/2014/08/23/dlaczego-slowianszczyzna-nie-nadaje-sie-na-ksiazke-gre-fantasy/">Fanboj i Życie - Dlaczego słowiańszczyzna nie nadaje się na książkę / grę fantasy?</a> - no właśnie, skoro mówimy o rzeczach ciekawych, nie sposób nie wspomnieć tego artykułu. Bo za diabła się z nim nie zgadzam, nie do końca nawet zgadzam się z perspektywą, z której autor analizował problem. Jest to jednak tekst niewątpliwie dobrze napisany, poprzedzony dość solidnym researchem, a przede wszystkim - tekst prowokujący dyskusję. </span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.comtag:blogger.com,1999:blog-1128837298103069164.post-66864587574024375032014-09-02T00:16:00.001+02:002014-09-02T00:49:56.674+02:00Co Tim i Kaylie zobaczyli po drugiej stronie lustra<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5hrUC_JPuP_P0dZmeLcJvsB9cDvSI1Ov5QWidWI01JBy4rNHa_HCSddDiJPJLIPzKDpQppVvx9JIPtvfo6dhXkAheA9DG-1u4mHprVi0IKvCOGC_S0LPH7-BTDHsETBGaCuiGcbejbF95/s1600/Lustro.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5hrUC_JPuP_P0dZmeLcJvsB9cDvSI1Ov5QWidWI01JBy4rNHa_HCSddDiJPJLIPzKDpQppVvx9JIPtvfo6dhXkAheA9DG-1u4mHprVi0IKvCOGC_S0LPH7-BTDHsETBGaCuiGcbejbF95/s1600/Lustro.png" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #999999; font-size: large;"><b>Od dłuższego czasu horror filmowy przeżywa upadek - jest to stwierdzenie, które można uznać za bolesną generalizację, ale z całą pewnością nie można się z nim po części nie zgodzić. Patrząc na zachód widzimy głównie wątpliwej jakości remake'i oraz odgrzewanie schematów bazujących na znanych od lat motywach (home invasion, materiały "z ręki", opętania). Ze strony wschodu napływają produkcje najcześciej ciężkostrawne dla europejskiego widza, chociaż często bardzo dobre. Jeśli chodzi o Stary Kontynent, dostarcza on niewielu tytułów, którymi dystrybutorzy chcą raczyć masowego odbiorcę. Sytuacja jest naprawdę ciężka - i może dlatego tak trudno jest mi jednoznacznie ocenić niezły obraz, jakim jest <i>Oculus</i>. </b></span></div>
<div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jest coś takiego w lustrach, co niesłychanie mnie przyciąga - pisałem o tym już w tekście o podróżach planarnych i rytuale przejścia. Dookoła prostego (na pozór) zwierciadła orbituje niesamowita ilość historii: zarówno mitów i legend, jak i filmów, gier, komiksów czy książek. Szanowny Czytacz nie może się więc dziwić, że kiedy tylko usłyszałem o filmie, który opowiada historię rodziny, w której posiadanie weszło niezwykłe lustro, musiałem zobaczyć go w trybie niemalże natychmiastowym...</span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Widzicie, nie jest rzeczą łatwą wybaczać kolejnej produkcji czerpanie garściami z innych, wcześniejszych tytułów. Większość horrorów które powstały w ostatnich latach, a które poruszają wątek rodziny mieszkającej w przeklętym domu, można zacząć oglądać od połowy. Bo przecież doskonale wiadomo, co będzie się działo na początku - mamusia i tatuś uśmiechnięci, kochający, piękne małżeństwo. Dzieciaki zachwycone, koniecznie rodzeństwo, uśmiechnięty pysiaki i harce pomiędzy nierozpakowanymi jeszcze pakunkami z przeprowadzki. Możecie obstawić drobne pieniądze na to, że gdzieś tam pojawi się jakiś zwierzak domowy, który bardzo szybko - chociaż niekoniecznie łagodnie - zejdzie z tego świata. Potem coś zacznie stukać, pukać, łapać za kostki, wykukiwać z szafy i... Wiecie co dalej. <i>Oculus</i> nie odcina się od samego początku od tych niewesołych schematów i to jedna z jego największych wad - nie zdziwiłbym się, gdyby spora część odbiorców miała go dość już po tych kilku minutach, które żywcem przypominają sceny wyciągnięte z co drugiego horroru. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Okazuje się jednak, że podobny wstęp do właściwej historii nie będzie zbyt długo nużył widza. I tu, w cieniu największej wady filmu, zaczyna ujawniać się również jego największa zaleta: zerwanie ze związkiem przyczynowo - skutkowym. Sekwencje opowiadające o radosnym, sielankowym życiu w nowym domu pojawią się bowiem dopiero później, a nie już w pierwszej scenie. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wyrobiłem sobie ogromną wiarę w niewątpliwą inteligencję niewielkiego grona moich Czytaczy; stąd też zakładam, że termin "dym i lustra" niejednemu z Was obił się o uszy. Przydługie wyjaśnienie go nie ma wielkiego sensu, starczy powiedzieć, że odnosi się on do sztuczek magików, którzy za pomocą tricków optycznych potrafią stworzyć niesamowicie realistyczne iluzje. Odwołuję się do tego terminu głównie dlatego, że taki właśnie powinien być dobry horror opowiadający o lustrach - nieustępliwie iluzoryczny, nakazujący widzowi zastanawiać się nad każdą sceną. To zadanie nie do końca spełniło koreańskie <i>Lustro</i>, a już z całą pewnością nie spełniły go amerykańskie <i>Lustra</i> (zarówno część pierwsza jak i druga). </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/dYJrxezWLUk?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Tak właśnie sprawa ma się z <i>Oculusem</i> - od samego początku trzyma oglądającego w tym szczególnym rodzaju napięcia, który chwyta nie tyle za gardło czy serce, co za umysł. Nie będzie nietaktem, jeśli zdradzę jak najogólniej w jaki sposób kreśli się fabuła filmu: pierwsze sceny zapoznają nas z dwójką głównych bohaterów, bratem i siostrą, z których każde ma swoje... Problemy. Ten pierwszy wychodzi właśnie ze szpitala psychiatrycznego, gdzie radził sobie z traumą, przez którą przeszedł w dzieciństwie, najpewniej dopuściwszy się morderstwa. Jego siostra natomiast wydaje się zdecydowanie inaczej pamiętać zdarzenia z ich dzieciństwa, domagając się na chłopaku spełnienia z dawna powziętego przyrzeczenia, które zakładało zniszczenie tajemniczego lustra, które w jej mniemaniu miało doprowadzić do zniszczenia rodziny. Już w tym momencie nawet średnio rozgarnięty widz zacznie zastanawiać się nad tym, kto tak naprawdę ma w tej rodzinie pod sufitem - i to własnie zdanie powinno być pytaniem przewodnim seansu. Dym i lustra. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Bardzo szybko los sprowadzi bohaterów do ich dawnego domu, gdzie poddadzą uważnym badaniom stare lustro niewiadomego pochodzenia, którego historia jest odpowiednio mroczna i powiązana ze spektakularnie nietypowymi zgonami. Od tego momentu odbiorca będzie miał okazję obserwować kilka różnych wersji historii - przeszłość z punktu widzenia Tima i Kaylie (bo jak można się domyślić wersje te się od siebie różnią) oraz przeszłość, która również będzie rozdzielona na perspektywę każdego z dwójki rodzeństwa. Bardzo szybko okaże się, że być może bohaterowie przecenili swoje możliwości, zamykając się w domu z artefaktem, który miesza w głowie bardziej, niż David Copperfield. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">W odróżnieniu od większości amerykańskich horrorów ostatnich lat, scenarzyści nie opierają historii o złe decyzje głównych bohaterów, co trzeba uznać za kolejny ogromny plus tej produkcji. Nie ma tu miejsca na schodzenie do ciemnej piwnicy, w której czai się psychopata, czy ukrywanie w szafie - bardzo szybko można zorientować się, że jedyna naprawdę głupia decyzja, jaką podjęli Kyile i Tim to ta, która zakładała próbę zniszczenia lustra. Cała reszta tego, co przejdą w swym dawnym domu to jedynie skutek tego jednego błędu, który wynikał raczej z niewiedzy, niż głupoty. To tylko jeden z przykładów, który wskazuje na to, że Oculus stara się łamać utarte schematy. Kolejnym może być fakt, że bohaterowie zetknęli się już z lustrem - nie stają przed Wielką Niewiadomą (jak w przypadku większości filmowych horrorów), stają przed problemem, który muszą rozwiązać, chociaż każde robi to na swój sposób. Ich nieświadomość skończyła się w momencie, kiedy pierwszy raz zetknęli się z lustrem, jako dzieci. Te dwie historie przeplatają się w sposób, który często nie pozwala jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę dzieje się w domu, ale w tym tkwi magia schematu, na którym zbudowano <i>Oculus</i> - starcie z lustrem i drzemiącymi w nim demonami, z którymi nic nie jest pewne. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://www.dcfilmdom.com/wp-content/uploads/2014/04/oculus-contest.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://www.dcfilmdom.com/wp-content/uploads/2014/04/oculus-contest.jpg" height="360" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Jeśli chodzi o stronę techniczna produkcji, jest całkiem nieźle. Karen Gillian, znana z roli towarzyszki Doctora czy Nebuli ze Strażników, wypada naprawdę dobrze, chociaż nie wiem, na ile obiektywna jest w tym przypadku moja opinia, gdyż z jakiś dziwnych - i nie do końca jasnych dla mnie względów - uważam tę młodą dziewczynę za odrobinę lepszą aktorkę, niż jest w rzeczywistości. Jej ekranowy brat, zagrany przez Brentona Thwaitesa stanowi "lustrzane odbicie" siostry. Kobieta jest pewna swoich racji, przekonana o mocy lustra - mężczyzna nie do końca jej w tym ufa, co Brenton dobrze oddaje swoją grą aktorską. Tam gdzie Gillian jest żywiołowa i porywcza, tam Tim jest zdecydowanie wycofany, ostrożny, spłoszony - wydaje się więc, że aktorzy zagrali wystarczająco dobrze, by oddać charakter napisanych przez scenarzystów postaci. Jeśli chodzi o efekty specjalne, nie zobaczymy ich w filmie wiele - jednak wypada tu wspomnieć o stylizacji zjaw, z których projekcję odpowiada lustro. Przypominają z wyglądu ludzi, którymi byli za życia; z tą tylko różnicą, że zamiast źrenic czy białek mają właśnie niewielkie, lśniące zwierciadła. Jest to dość prosty zabieg, jednak na tyle ciekawy, by urozmaicić wygląd tych dość zwyczajnych zjaw. Największym minusem w tej kategorii jest bez wątpienia muzyka, która absolutnie nie zapada w pamięć. Pisząc niniejszy wpis ciężko mi przypomnieć sobie chociaż jeden motyw, który mógłbym zanucić - a najczęściej nie mam takiego problemu w przypadku produkcji, których ścieżka dźwiękowa była godna uznania. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">Wciąż nie jestem pewien, czy moja sympatia do Oculusa nie wynika przypadkiem z tego, że ostatnimi czasy dość nisko zawieszam poprzeczkę dla produkcji tego typu. Nie wydaje mi się jednak, by był to obraz, który zmarnuje czas kogoś, kto przychylnym wzrokiem spojrzał na produkcje takie jak <i>Sinister</i> czy <i>Insidious</i>, czerpiące garściami z ogranych schematów, a jednak wprowadzającymi drobny powiew świeżości do nieco zatęchłego gatunku. I właśnie do podobnych odbiorców adresowany jest Oculus - takich, którzy nie mają zbyt wysokich oczekiwań i może własnie przez to mogą zostać pozytywnie zaskoczeni. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: large;">I pamiętajcie: nie patrzcie zbyt długo w lustro, bo możecie zobaczyć w nim diabła!</span> </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/03122764464996889199noreply@blogger.com